"Ubieram się tylko w lumpeksach. Ktoś może powiedzieć - nie ma się czym chwalić - ale czasy, gdy wstydziliśmy się tego, że kupujemy używaną odzież, dawno przeminęły. Teraz gdy można pochwalić się jakąś lumpeksową perełką, to jest prawdziwa duma! Zawsze, gdy wracam z łowów, wszystkie moje koleżanki czekają na fotorelację bo chcą wiedzieć, co udało mi się upolować, a ja chętnie im pokazuję. Ostatnio jednak trafiłam na kurtkę, o jakiej marzyłam od dawna. Jest jedyna w swoim rodzaju i nawet nie wymaga wielkiego odświeżenia. Gdy wróciłam do domu, okazało się, że nie tylko ze względu na jej design jest taka wyjątkowa. W kieszeni kurtki znalazłam coś, co mną wstrząsnęło".
*publikujemy list czytelniczki
Jestem nałogową lumpeksiarą
Pewnie każdy jeszcze pamięta te czasy, kiedy ukrywało się to, że mamy coś z lumpeksu. Ja zawsze nosiłam fajne ubrania, bo moja mam też lubiła grzebać w ciuszkach. Znała właścicielkę jednego z najfajniejszych sklepów z używaną odzieżą i gdy trafiało się coś w naszych rozmiarach, to mogła jako pierwsza (przed innymi klientami) iść sobie to obejrzeć i kupić.
Dziewczyny w szkole wiele razy pytały skąd mam takie ciuszki, ale ja wstydziłam się przyznać prawdę i najczęściej mówiłam, że dostałam w paczce od ciotki zza granicy.
Teraz czasy się zmieniły i gdy ktoś wygrzebie w lumpeksie jakąś fajną perełkę, to jest powód do dumy.
Zresztą lumpki teraz często przypominają prawdziwe butiki, w których wszystko jest wyselekcjonowane na wieszakach, wyprane i wyprasowane.
W takim lumpeksie z prawdziwego zdarzenia naprawdę pachnie! A ja właśnie do takich chodzę. Tak! Jestem lumpeksiarą i stoję przed sklepem już na pół godziny przed otwarciem, kiedy jest dzień dostawy.
Zawsze sobie coś znajdę
Mam w szafie mnóstwo ciuchów. Koleżanki często je ode mnie pożyczają. Gdy coś mi się znudzi, to jestem w stanie sprzedać to nawet kilka razy drożej, niż kupiłam.
Niby idę do lumpka dla hobby, ale i tak wiem, że zostawię tam jakieś pieniądze. Nie kupuję byle czego. Tylko modne, markowe ciuszki, często od znanych projektantów.
Czasem któraś koleżanka prosi mnie, żebym poszła z nią na łowy i pomogła znaleźć coś dla niej. Fakt, że nie każdy potrafi wyszukiwać perełki. A ja zawsze miałam tak, że ciuch, który innym wydawał się nudny, wystylizowany przeze mnie nabierał blasku.
Od dawna chorowałam na kurtkę. Skórzaną, z frędzlami - miałam takie marzenie i już oczami wyobraźni widziałam, z czym będę ją nosić. I udało się.
Znalazłam swoją wymarzoną kurtkę!
Była idealna. Niezniszczona i w odpowiednim kolorze. Wprawdzie o rozmiar większa, ale teraz oversize jest w modzie, nawet w przypadku kurtek.
Szczęśliwa, od razu pobiegłam do kasy, a w domu pochwaliłam się nią mojej mamie. Była w szoku, że za taką perełkę zapłaciłam tak mało.
Stanęłam przed lustrem i starałam się ją wystylizować z innymi elementami mojej garderoby. W pewnym momencie włożyłam ręce do kieszeni, Coś zaszeleściło. Okazało się, że był tam foliowy, szczelnie zamknięty worek, a w nim... Oh! Jakże to mną wstrząsnęło.
W woreczku znalazłam pukiel włosków, maleńkie body, i kilka zdjęć małej, białej trumienki.
Od razu pomyślałam, że musi się z tym wiązać jakaś przykra historia. A co, jeśli ta kurtka należała do jakiejś matki, opłakującej swoje zmarłe dziecko? Zostawiła w niej pamiątki, które jej po nim zostały?
Od kilku dni zastanawiam się jak postąpić. Czy zapomnieć o tym wszystkim, czy starać się odnaleźć właścicielkę kurtki. Co byście zrobili na moim miejscu?
Gabrysia