Ewa Minge: Wstałam z kanapy i zaczęłam tworzyć !

Ewa Minge: Wstałam z kanapy i zaczęłam tworzyć !

Jedni ją krytykują, drudzy ubóstwiają. Wszyscy są jednak zgodni z tym, że jest to kobieta przez duże K. Wielki talent, silna osobowość, spełniona businesswoman.

Właścicielka międzynarodowego imperium modowego, który powstał na dalekiej polskiej prowincji. Żyje z dala od warszawskich salonów, a kolekcje regularnie prezentuje w światowych stolicach mody.

Reklama

W przerwie między pokazami w Paryżu i Nowym Jorku zdąża ugotować zupę dla synów i wypić filiżankę kawy w zimowym ogrodzie pod ulubioną jabłonką. Jak ona to robi?

Kilka dni po powrocie z „wielkiego świata” do Polski p. Ewa pojawiła się u nas. Czarne kalosze, piękna kurtka ozdobiona złotymi zamkami z jej ostatniej kolekcji i ciemne przeciwsłoneczne okulary. W fotelu siedzi pewnie. Pije espresso. Czas od czasu rzuca okiem na zegarek. Terminy gonią. Za kilka dni ponownie wyjeżdża.

Pokazy w Nowym Jorku, Paryżu, nadchodzący pokaz w ramach   Mercedes Benz Fashion Week w Moskwie... Sięgnęła Pani szczytów?

Dziękuję, ale jeszcze za wcześnie mnie koronować (śmiech). Od 2000 roku poruszam się po zagranicznych wybiegach: pięć razy Paryż i Rzym, dwa razy Mediolan. Ostatnio wyszłam także na rynek amerykański. Stara Europa znacznie się różni od skomercjalizowanych Stanów. We Francji, jeśli coś się nie podoba, to tego się nie krytykuje. Za oceanem z kolei uprzedzono mnie, że będą się pojawiać dwa rodzaje publikacji: pozytywna recenzja lub miażdżąca krytyka.  Na razie tych pierwszych było więcej.

Jak wyglądają pokazy na światowych fashion weekach. Czy Mediolan, Londyn znacznie się różni od naszego łódzkiego podwórka?

Na Fashion Weeku w Łodzi nigdy nie byłam, więc porównywać nie mogę. Na pewno się różnią. Poziom jest wyższy, moda jest inna, odbiorca jest bardziej przymchliwy. Dużo pracy i nerwów. Poza głównym kalendarzem jest jeszcze tysiące innych eventów, prezentacji czy imprez. Pokazy nigdy się nie opóźniają. Największe gwiazdy pojawiają się na imprezach, gdzie za siedzenie w pierwszym rzędzie im się płaci kosmiczne pieniądze. Krytycy i buyerzy z kolei oceniają kolekcje pod względem komercyjnym. Liczy się DNA projektanta oraz użytkowość kolekcji. Z drugiej strony to ogromna satysfakcja prezentować swoje prace u boku tych najlepszych.

Chyba trudno wśród nich zabłysnąć.

Wcale nie. Jeśli mówimy o Nowym Jorku, to wydaję mi się, że Amerykanie dostrzegli moje DNA. Zauważyli, że mam kod rozpoznawczy. I właśnie ten, jak ja to nazywam „mingowaty fashion”, którego kompletnie nie rozumieli w Polsce, znalazł swojego odbiorcę za oceanem.

Ale nie tylko za oceanem. Przygotowuje się Pani do Moskiewskiego Tygodnia Mody.

Tak, chcę utwierdzić pozycję także na wschodnich rynkach. To bardzo trudny odbiorca, ale ma ogromny potencjał.

Za granicą pracuje Pani w hermetycznym i nieosiągalnym światku wysokiej mody. Nie miała Pani polskich kompleksów, przebywając w środowisku Anny Wintour czy Karla Lagerfelda?

Polacy są wszędzie i głupstwem byłoby nas nie doceniać. Jedna Polka pracuje w zarządzie domu mody „Prada”, a  druga jest prawą ręką szefowstwa sieci „Gap”. Kompleksy biora się z naszego otoczenia. Nam po prostu się wmawia, że jesteśmy gorsi. Wchodząc do Unii, promowaliśmy się plakatami z hydraulikiem czy pielęgniarką. Nienajlepsza reklama, nie sądzisz?

Wracając do Polski, na co dzień mieszka Pani w malutkim Pszczewie, setki kilometrów od warszawskich salonów. Nie brakuje błysku fleszy?

Sama wybrałam taki tryb życia i pracy. Pochodzę z Szczecinka, studiowałam w Poznaniu, później uciekłam do małego Pszczewa, gdzie założyłam firmę. I właśnie tam powstaje moda zdolna zachwycić tych redaktorów z front row w Paryżu czy Nowym Jorku. Do tego dużo nie trzeba –moje kochane dziewczyny z produkcji, synowie, piękna przyroda. Nie tracę czasu na korki czy wiele innych nieprzyjemnych „atrakcji”, które oferuje duże miasto. Warszawa jest znudzona wielkimi imprezami i nie docenia tego, co się tam dzieje. A fleszy… jak mi brakuje salonów, to do stolicy mam zaledwie 400 km.

Pomimo sukcesów zagranicznych, w Polsce pod adresem Pani często padają  słowa krytyki. Nie przeszkadza?

Na początku to było smutne. Ukrywaliśmy nawet niektóre publikacje przed moją babcią. Później to wszystko stało się śmieszne. Ostatnio przestałam reagować.

Może dlatego, że ocenił Panią wielki świat?

Kilkanaście lat temu wyjeżdzałam z Polski, by zebrać prawdziwe recenzje na temat moich prac. To mi się udało.

Czy kariera, kalendarz pełen spotkań oraz pokazy w różnych częściach świata nie kolidowały z zawodem matki? Ma Pani dwóch synów.

Skądże. Po rozwodzie miałam siłę i ogromną chęć, by iść do przodu. Jeśli się jest dobrą matką i kocha się swoje dzieci, kariera nigdy nie jest przeszkodą, by spędzić z nimi choćby kilka minut… nawet na Skypie.

Czy spełniły się już Pani marzenia?

Nie wystarczy po prostu marzyć, trzeba chcieć te marzenia realizować. Ja rozwiodłam się, wstałam z tej przysłowiowej kanapy i zaczęłam tworzyć.  Założyłam ogromne modowe imperium. Myślę, że mogę czuć się spełniona. Wszyscy mówią, że jeśli zdobędziesz Nowy Jork, to zdobędziesz wszystko. Ja jeszcze tego miasta nie zdobyłam, ale pomało zaznaczam tam swoje ślady. Czy mam marzenia? Oczywiście. Niech one jednak pozostaną w tajemnicy.

Rozmawiał Eustachy Bielecki

 

Reklama
Reklama