"Nie przyjeżdżali nawet na święta. Gdy wspomniałam o spadku, natychmiast się zjawili"

"Nie przyjeżdżali nawet na święta. Gdy wspomniałam o spadku, natychmiast się zjawili"

"Nie przyjeżdżali nawet na święta. Gdy wspomniałam o spadku, natychmiast się zjawili"

Canva

Co roku dzwoniłam do dzieci, żeby wzięli wolne i przyjechali chociaż na święta. Ale ostatnio im było za daleko do nas na wieś, albo czasu brakowało, albo urlopu za mało, sto różnych wymówek. Jak ja nie zadzwoniłam, to żadne się nie odezwało pierwsze. W końcu postanowiłam sprawdzić, na czym naprawdę zależy naszym dzieciom.

Reklama

Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.

Mieszkamy sami na wsi. Dzieci powyjeżdżały

Tak to już w życiu jest... Człowiek robi się coraz starszy, siły już nie te, co kiedyś. Dawniej we dwójkę obrabialiśmy 15 hektarów ziemi bez niczyjej pomocy, ale i czasy były inne, opłacało się trzymać inwentarz i obsiewać ziemię co roku. Zwłaszcza że na święta można było potem oprawić swojego świniaka i mieć własne, dobre wędliny i podroby.

Jak dzieci dorosły, to nam pomagały, ale chcieliśmy, żeby syn i obie córki miały w życiu lepsze perspektywy niż praca na roli. Dlatego stawaliśmy na głowie, żeby całą trójkę wysłać na studia i żeby te studia pokończyli.

Udało się, nauczyli się języków obcych, a po studiach powyjeżdżali. Jedna córka mieszka 400 km od nas, blisko teściów; syn jakieś 200 km. Najmłodsza jest za granicą i tam znalazła chłopaka. Cieszyliśmy się, że wszyscy ułożyli sobie życie.

Młody facet w koszuli w kratkę i kobieta w białej koszulce z kołnierzykiem na tle bluszczu Canva

Dzieci nas nie odwiedzają

Smutno nam było tylko z jednego powodu - odkąd dzieci powyjeżdżały, właśnie zostaliśmy bez rodziny. Moi rodzice już dawno nie żyją, a mój mąż Janek miał tylko mamę, wychowywała go sama i nigdy nie poznał ojca. Ona też zmarła 3 lata temu i jej pogrzeb to była chyba ostatnia okazja, kiedy nasza najbliższa rodzina zebrała się w komplecie. W spadku zostawiła głównie długi, więc odrzuciliśmy ten spadek, żeby nie mieć kłopotów.

Po tym smutnym wydarzeniu nasze dzieci nie odwiedziły nas już praktycznie wcale. Owszem, jak czegoś potrzebowali, to dzwonili, choć z czasem częściej to ja dzwoniłam, a przez ostatni rok już tylko ja albo Janek.

Zapraszaliśmy wszystkich na wakacje, na święta, ale ciągle im było nie po drodze. Albo za daleko, albo urlopu za mało, albo woleli na wakacje do hotelu z all inclusive jechać, a nie na wiochę. Nie mogłam tego zrozumieć. Naprawdę młodzi są aż tak zabiegani, że nie mają chwili dla rodziców?

Zadzwoniłam i wspomniałam o spadku po nas. Od razu przyjechali

W końcu się zdenerwowałam, bo ileż można. W tym roku znów wszystkich zaprosiłam i nie było żadnych chętnych do przyjazdu. Jeszcze żeby nas ktoś zaprosił... żadne z dzieci na to nie wpadło. Mieli swoje plany, a na nas im najwyraźniej nie zależało.

Ale w rozmowie niby mimochodem wspomniałam, że ostatnio sprzedaliśmy trochę ziemi, a zaraz po Wielkanocy wybieramy się do notariusza, żeby złożyć testament, a w nim dyspozycje, co ma się stać ze spadkiem po nas - domem, gospodarstwem, ziemią. W stosowym czasie zobaczą, co postanowiliśmy.

Jak myśmy się zdziwili, kiedy nagle w piątek z samego rana zjawiła się cała rodzina! Tylko najmłodsza córka miała dolecieć w nocy i zjawić się rano w sobotę. Nagle się okazało, że jak dostali intratny powód, żeby przyjechać, to zaraz wsiedli w samochód. Bali się, żeby kasa nie przeszła przed nosem?

Teraz nie wiem, czy mam się cieszyć, że przyjechali, czy płakać, że spadek po nas i gospodarstwo do podziału cenią bardziej niż rodziców. Pewnie te święta wszystko pokażą...

Halina

Tomasz Karolak mówi, że klepie biedę. Tylko w zeszłym roku zarobił milion złotych... Zobacz galerię!
Źródło: instagram.com/tomasz_karolak_insta/
Reklama
Reklama