"W mojej rodzinie było tak zawsze i teściowa doskonale o tym wiedziała. Stwierdziłam więc, że mogę mieć z nią taką niepisaną umowę. Dla niej to wielkie nic, tak naprawdę, a mnie trochę by odciążało. Moja mama zawsze była zadowolona z tego rozwiązania, bo dla niej to też była duża ulga, a mi i mojemu bratu nigdy na nic nie brakowało. I nie chcę czytać o obowiązkach rodziców, bo moim zdaniem to też obowiązek dziadków. Teściowa zwyczajnie się nie popisała i powinno być jej wstyd".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
U nas tak było zawsze
Kiedy poszłam do szkoły, zaczęłam otrzymywać od rodziców kieszonkowe. To była dla mnie super szkoła gospodarowania budżetem, co nie jest łatwe dla dzieciaków w moim wieku.
Ja sobie odkładałam na przyjemności i na jakieś niezaplanowane wydatki. Najpierw to było niewiele. Ale później rodzice dogadali się z dziadkami i oni też dawali mi kieszonkowe od siebie, w takiej samej wysokości. Mama mówiła, że u niej w rodzinie tak było od zawsze, że co miesiąc dzieci dostawały kieszonkowe i od rodziców i od dziadków.
Rozmawialiśmy o tym z teściową, zanim zostałam mamą. Ona wtedy bardzo chwaliła tę metodę i to, że potrafiłam wydać tylko pieniądze od rodziców, a te od jednych dziadków odłożyć na jakieś niespodziewane akcje, a od drugich na przykład na prezenty.
Pomysł jej się spodobał
Ja uznałam więc, że mamy między sobą taką niepisaną umowę. Moja córka w tym roku poszła do pierwszej klasy. Dostała więc od nas pierwsze kieszonkowe i od moich rodziców również.
Niestety teściowa nie pamiętała o naszej zasadzie, mimo iż kilka razy jej to delikatnie sugerowałam. Uważam, że jest to jej obowiązek wobec wnuczki, a później też wobec wnuka.
Zrozumiałabym, gdyby miała kiepską sytuację finansową, ale ona jest lekarzem i przyjmuje prywatnie. Nie brakuje jej pieniędzy. Kupuje zresztą wnukom drogie prezenty. Więc jaki ma problem w tym, żeby dorzucić im od siebie parę groszy na własne wydatki?
Obiecałam to Martynce
Obiecałam, że będzie dostawała łącznie 300 zł miesięcznie. Teraz sama muszę jej dokładać drugą stówkę z własnej kieszeni, bo babcia na wnuczkę żałuje.
Że też nie jest jej wstyd. Nie tylko dziecku, ale też nam w oczy spojrzeć. Nie ma wielu babcinych obowiązków. Czasem opiekuje się dzieciakami, jak my chcemy zrobić sobie reset ze znajomymi i to jest wszystko.
Nie wiem, czy powinnam z nią porozmawiać tak wprost? Może ona nie rozumie moich delikatnych uwag? Chociaż przecież jest inteligentną i wykształconą osobą. Sądzę, że tutaj jednak chodzi o chęci.
Teściowa też parę razy zaznaczyła, że jej zdaniem, to na rodziców spada obowiązek finansowania potrzeb dziecka. Ona nawet z okazji urodzin przynosi dzieciakom inne prezenty, niż pieniądze.
No i jak moje dzieci mają się nauczyć gospodarować gotówką?
Myślałam, że z nią naprawdę można się dogadać, ale widzę, że to nie będzie łatwe. Najbardziej denerwuje mnie to, że chodzi przecież o naszą wielopokoleniową tradycję. To zupełnie tak, jakby ją zdeptała.
Grażyna