"Miałam dylemat, czy w ogóle zapraszać go na komunię, ale stwierdziłam, że zrobię to dla mojego dziecka. Chociaż Staś praktycznie nie widuje ojca. Ma prawo zabierać go na weekend co dwa tygodnie i przyjeżdżać na spotkania we wtorki i czwartki, ale od kilku lat właściwie z tego nie korzysta. To taki naprawdę weekendowy tatuś, który nawet z tymi weekendami ma problem. On nie zna swojego dziecka. Nie wie, co lubi, ani jak się tym dzieckiem opiekować. Co jest bezpieczne, a co niekoniecznie i to potwierdził w dniu komunii swojego dziecka. Jak zobaczyłam prezent, jaki zafundował naszemu synowi, to aż się przeżegnałam".
*publikujemy list od czytelniczki
Były mąż to weekendowy tatuś
Rozstaliśmy się, kiedy Staś zaczynał chodzić do przedszkola. Powodem rozstania była jego obojętność. Kompletnie go nie interesowaliśmy i ja w pewnym momencie poczułam się tak, jakbym mieszkała z kimś zupełnie obcym.
Praktycznie nie rozmawialiśmy, nie spędzaliśmy ze sobą czasu. No żadna przyjemność. Co to za wspólne życie?
Stwierdziłam, że będę bardziej szczęśliwa, gdy zamieszkamy osobno i rzeczywiście tak się stało.
Sądownie ustaliliśmy sobie dość niskie alimenty i terminy widzeń ojca. Najpierw się ich trzymał. Przyjeżdżał w ustalonych dniach, zabierał małego do siebie w co drugi weekend. Ale z roku na rok coraz trudniej mu to przychodziło.
Syn nie chciał jeździć do ojca
Po powrocie do domu opowiadał, że większość czasu i tak spędzał z jego nową kobietą. Ale były mąż też Staśka coraz rzadziej.
W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że on już kompletnie go nie zna.
Nie interesował się też tym, jaki jest jego stan zdrowia. Jakie ma pasje. Zawsze, gdy prosiłam go o wsparcie finansowe na leki czy opłacenie zajęć dodatkowych pisał, że nie ma pieniędzy.
W pewnym momencie więc przestałam prosić i uznałam, że poradzimy sobie bez niego.
W tym roku Staś szedł do pierwszej komunii. Dla niego to duże wydarzenie i pozwoliłam mu wybrać komunijnych gości. Na liście znalazł się też ojciec, choć ja wolałabym go nie zapraszać. Ale to Stasiek miał decydować.
Zastanawiałam się, czy chociaż odpowiednio się ubierze, no i czy dobrze się zachowa. Wiedziałam, że nie mogę liczyć na to, że zapłaci za swój talerzyk, to też nawet go o to nie prosiłam.
Przebolałam jakoś ten dodatkowy koszt. A on zjawił się na przyjęciu jak jakiś wyjątkowy gość. Starał się wszystkich zabawiać i z każdym zagadać. No dusza towarzystwa, jak nigdy.
Choć i tak mnie rozczarował.
Gdy zobaczyłam prezent dla syna, przeżegnałam się
Przecież on nigdy nie miał pieniędzy, a teraz wielce musiał się pokazać. I ok, niech już kupił ten prezent, Stasiek się ucieszył, ale to nie tak powinno wyglądać.
Ja uczę młodego, że prezenty nie są najważniejsze. Z bliskimi umawialiśmy się tak, że przynoszą Stasiowi same drobiazgi. A ten wparował z quadem! Nie dość, że to drogie i zbędne, to jeszcze przecież niebezpieczne! Ja się aż przeżegnałam, jak ten prezent zobaczyłam.
Jestem przekonana, że chodziło tu tylko o to, żeby się pokazać. Mnie były mąż naraził tylko na dodatkowy koszt, bo przecież muszę kupić synowi jakiś kask czy ochraniacze - sam powinien o tym pomyśleć.
I pomyśleć, że dołożyć się do leków czy dodatkowych zajęć nie mógł nigdy, a nagle wparował na przyjęcie z takim prezentem. Mam do niego żal.
Katarzyna