• pakamera odsłony: 2846

    Jak poradzić sobie z depresją?

    Jestem na tym forum już od dawna, ale moja historia jest zbyt krępująca, dlatego piszę pod innym nickiem.Nie wiem od czego zacząć...może dlatego, ze trochę się tego nazbierało. Zacznę od początku,od dzieciństwa, które z perspektywy lat wspominam bardzo miło...do czasu kiedy mój ukochany tatuś zaczął zaglądać do kieliszka, a ja zaczynałam powoli rozumieć co sie wokół mnie dzieje. Tato miał w owym czasie doskonale prosperującą firmę, która jakimś cudem przynosiła duże zyski mimo staczającego się właściciela. Miałam właściwie wszystko czego dziecko a potem nastolatka mogła zapragnąć; zaczynając od markowych ubrań, drogich zagranicznych wakacji w krajach, o których moi rówieśnicy nawet nie słyszeli, po samochód. A ojciec był właściwie zawsze pijany...Nigdy po alkoholu nie był agresywny, upijał się raczej na wesoło, żartował, a kiedy naprawdę przesadził to po prostu spał. Próbowałyśmy z mamą wielu rzeczy,zeby go z tego nalogu wyciągnąc, ale nic nie pomaga na dłużej niż 2-3 miesiące po których następuje ciąg 2-4 miesięczny. Nie chce się leczyć i ja już też nie mam siły na walkę z jego chorobą. Swoją firm doprowadził praktycznie na skraj bankructwa i poddał się. Gdyby nie praca i emerytura mamy nie wiem z czego by żyli...Kiedy nie pije jest człowiekiem-aniołem, elokwentny, inteligentny,nie ma sprawy, która sprawiłaby mu problem...ale ostatnio takie przebłyski trzeźwości zdarzają mu się coraz rzadziej, a po alkoholu potrafi być złośliwy a czasem nawet agresywny (choć tylko w słowach,których w trzeźwości nigdy nie wypowie). Myślę, że początki jego picia sięgają czasów, kiedy to moi dziadkowie wprowadzili się do domu moich rodziców pod pretekstem, że będą się mną opiekować aby rodzice mogi spokojnie pracować. Niestety dziadkowie zostali do dziś i będą mieszkać do smierci. Babcia jest niezwykle zaborczą osobą, która kocha swoje dzieci ślepą miłością. Wszyscy inni (czyt. moja mama i reszta jej rodziny) nie są godni rozwiązać rzemyka u jej sandałów. Sytuacja w moim rodzinnym domu jest jeszcze bardziej skomplikowana, ale nie mam ochoty się w nią zagłębiać, z resztą nie o to tu chodzi.W tej chwili jestem osobą dorosłą, mam męża, którego wiele osób mi zazdrości (ale tylko dlatego, że nie znają go zbyt dobrze...) Mieszkamy w mieszkaniu należącym do mojej mamy,ale nasze dni w nim są już policzone. Nie mamy nic swojego, no z wyjątkiem pustej działki mojego męża. J. twierdzi, że bardzo mnie kocha, stara się, chce zacząć budowę naszego domu...ale ja dobrze wiem, że jeśli tylko pojawi się na horyzoncie jakiś większy problem, to mnie oleje, zabierze swój zadek, powie "sorry, radź sobie sama, bo ja nie mam na to wszystko siły" i wróci do mamy, która zawsze przyjmie go z otwartymi ramionami, bo już nie raz udowodnił mi,że jest do tego zdolny. Jeśli coś robię nie po jego mysli, wyrażam swoją opinię, to z miejsca staje się jego wrogiem, potrafi dać mi do zrozumienia,że jestem głupią gęsią, a jak złość mu minie to znów mnie kocha i tak w kółko...Bardzo go kocham, ale czuje, że staje się mu coraz bardziej obca...Takie to moje życie pokręcone. Z zazdrością patrzę na znajomych, którzy mają szczęśliwe rodziny, fajnych i pomocnych rodziców i tak strasznie mi przykro, że kiedy dorosłam zostałam zostawiona samej sobie...Przepraszam, że piszę tak chaotycznie, ale mam kompletny mętlik w głowie. Chciałam się tylko wyżalić, bo okropnie jest nie mieć w nikim bliskim wsparcia. Jestem sama, choć mam tak wielu ludzi wokół siebie. Nikt mnie nie słucha, choć krzyczę...Niech mnie ktoś przytuli...tylko o to proszę..

    Odpowiedzi (9)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-10-29, 04:23:23
    Kategoria: Z życia
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
pakamera 2010-10-29 o godz. 04:23
0

Kurczak, laureine...może uda mi się zmienić pracę na jesieni, wcześniej raczej nie :(
Jeśli chodzi o rozkręcenie firmy ojca przeze mnie, to mie wydaje mi się, zebym dała radę sama, bo na męża w tym wypadku liczyć nie mogę (on nie che zrezygnować ze swojej pracy, bo twierdzi, że musimy mieć przynajmniej jedno pewne źródło dochodów) Nie mam rodzeństwa. Branża ojca jest dość specyficzna, ciężko się w niej obecnie przebić, bo powstało wiele dużych firm, które oferują takie ceny, których my nie mozemy zaoferować, a praca tylko po to, żeby oddać podatek dla państwa jest bez sensu. Na dodatek potrzeba w niej nie tylko ruszenia głową, ale także pracy fizycznej, z którą ja sobie nie poradzę :(
Ojciec ma czasem lepsze dni, ale zdarzają się one rzadko...
Bardzo mi źle, bo nie wiem co zrobić, żeby się wyrwać z tego zaklętego kręgu..

Odpowiedz
Gość 2010-10-28 o godz. 07:15
0

przytulam... :usciski:

Odpowiedz
laureline 2010-10-28 o godz. 06:40
0

kurczak napisał(a)::usciski:
Może pomyślisz o zmianie najpierw pracy? Jakie są Twoje szanse na rynku pracy w kraju?
A co z firmą ojca, nie potrafiłabyś jej dzwignąć i poprowadzic?
Pakamero :goodman: sciskam Cie mocno.
Powiem tyle ze cala historia, ktora opisalas jest jakby lustrzanym odbiciem mojej przeszlosci.

Co do dzwigniecia firmy, to wcale nie jest glupi pomysl.
Gdy bylam w Polsce, prowadzilam firme ojca, z jego pomoca gdy byl w stanie wyjsc z domu... Dobrze prosperujace przedsiebiorstwo doprowadzil do kolosalnych zadluzen - w sumie to nie z jego winy, ale to byl powod ze sie poddal i zostawil wszystko, nie walczac.
Podciagnelam firme ojca, zakonczylam stare kontrakty. Powiem szczerze, ze bardzo mi to pomoglo, nie dosc ze rodzice juz nie zamartwiali sie, oczywiscie byly dalej problemy, ale wspolnie bylo razniej.
Po roku przylaczyla sie moja siostra, a potem brat, teraz radza sobie swietnie a tata, nie dosc ze leczy sie, to mogl spokojnie przejsc na emeryture.
Pakamera, trzymam za Ciebie kciuki, zajmij sie przede wszystkim soba, a maz mam nadzieje ze to zrozumie, zajecie sie moze wspolnie firma ojca, zmobilizuje Twojego tate i moze znowu nabierze checi do dzialania.

Odpowiedz
Gość 2010-10-28 o godz. 04:55
0

:usciski:

Trzeba coś zrobić, bo tak długo nie pociągniesz. Tylko co? Tak na szybko nie mam szansy nic logicznego napisać.

Może pomyślisz o zmianie najpierw pracy? Jakie są Twoje szanse na rynku pracy w kraju?
A co z firmą ojca, nie potrafiłabyś jej dzwignąć i poprowadzic?

Odpowiedz
pakamera 2010-10-28 o godz. 04:44
0

Dziękuję wam za wsparcie.
Kurczaku, jest wiele mądrości w tym co napisałaś.
Minął ponad miesiąc od mojego poprzedniego postu, miesiąc, który nie był idyllą, ale upłynął w miarę spokojnie. Wiem, że osiągnięcie dna może spowodować tylko odbicie się od niego, ale ja od pewnego czasu czuję, że kiedy po raz kolejny go dotykam, to jest ono głębiej niż poprzednie i potrzebuję coraz więcej sił, żeby się odbić... Kilka dni temu znów zaczęłam tonąć...Za sprawą mojego ojca, który ma długi, męża żyjącego obok mnie (a nie ze mną) i dołującej sytuacji w pracy, w której nie mam szans niczego nadzwyczajnego osiągnąć. Naprawdę jest mi bardzo źle. Czasem pytam samą siebie za co mnie to wszystko spotyka? Nie proszę o to, żeby żyć w luksusie, dostatku...nie! Chciałabym, żeby moich rodziców bylo stać na normalne, skromne życie! Żeby nie musieli płacić rachunków z debetu! Żebym ja nie musiała liczyć każdego grosza, błagać o podwyżkę i prosić męża o pieniądze na bilety miesięczne...
i chciałabym spokoju. Tego najbardziej. Spokojnego życia...
wiem, że każdy niesie swój krzyż...ale mój jest po prostu nie do udźwignięcia na moich słabych ramionach :(

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-09-24 o godz. 06:56
0

pakamero - wirtualne :usciski: Czasami tylko tego nam trzeba. Nie dobrych rad, rozwiązań, ale wyrzucenia z siebie niewypowiedzianych słów, emocji - nawet tych złych, zwerbalizowanie naszych uczuć.
Czasem tylko wystarczy, by siebie samego usłyszeć, zrobić porządek z tym co w nas siedzi, poukładac się wewnętrznie. Od czegoś nalezy zacząć by wyjść z chaosu, tej olbrzymiej masy zalewających nas bodźców.

Myślę, ze teraz bedzie dobrze a przynajmniej lepiej. Chyba juz wiesz na czym stoisz - gdzie do jakiej przegródki "wsadzić" partnera, czego móc oczekiwać od rodziców, nie jest już bolesnym zaskoczeniem takie ani inne dysktyminujące innych członków rodziny zachowanie babci. Trochę okrzepłaś, zdystansowałaś się. Ale zgadzam się ze mimo dystansu i "przygotowania psychicznego" to boli i podcina skrzydła, chociażby poczucie "braku stabilizacji" uczuciowej partnera.

Myślę, ze nie będzie dla Ciebie pocieszeniem jesli powiem, ze inni też nie mają tak dobrze jak nam się wydaje, jak to widać na zewnątrz, jak wszem i wobec deklarują. Wręcz twierdzę, że im ktoś głosniej krzyczy, jak mu cudownie zycie się układa i jak to nie zyje - to sam musi sie o tym przekonywac i szukać potwierdzenia w oczach innych. Ludzie jesli coś uznają, za rzecz całkowicie oczywistą, ze coś mają to nawet tego nie zauważają i nie muszą podkreślać tego na każdym kroku.
Nie wierzę, ze znajomi którym tak zazdrościsz wiodą idylliczne zycie usłane kwiatami. Myśle, ze w kazdym związku na któryms etapie wspolnego zycia, moze nie padło słowo "rozwód", ale myślano o rozstaniu. Bo było źle, bo było poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, opuszczenia. Myślisz, ze w chwili gniewu rodzice, teściowie czy partnerzy nie wypomnieli chociaż raz tej udzielonej bezinteresownej "pomocy", tych kupionych mieszkań, danych pieniędzy? A to chyba nie jest miłe, nie?
Wiem, ze cięzko jest samemu startowac w zycie i powoli budować swój swiat bedąc zdanemu tylko na siebie - odmawiając sobie wszystkiego i zyc na niższym poziomie niz do którego się przywykło w przeszłości . Ale zobaczysz za kilka lat jaka to będzie satysfakcja - kiedy będziesz mogła sobie powiedzieć "ja sama tego dokonałam". To Ty bedziesz zwycięzca moralnym. To ty masz się dobrze czuć i przezyć zycie tak, byś nie mogła sobie niczego zarzucić.

Nie dam Ci zadnej rady, gotowego rozwiązania, bo takiego nie ma. No i nie o to pewnie Ci chodzi. Truizmem jest ale tez i prawdą, ze zycie jest naprawdę trudne i cięzkie. na zycie składają się nasze uczucia, z którymi trudno sobie poradzić i wybory których cięzko dokonać. Sama chciałabym czasami być mniej wrażliwą, bardziej toporną, mniej inteligentną - by mniej odczuwac, słyszec, widzieć by mniej cierpieć i zalewać się jakąś goryczą czy nawet po to by w formie odruchu obronnego nie ranić innych i nie mówić słow, których później się załuje.

Może pocieszeniem i jakąs nadzieją dla Ciebie będzie, że ja swego czasu też krzyczałam, błagałam o pomoc, byłam sama, miałam poczucie totalnej niesprawidliwości, niezrozumienia, samotności. Tez kiedyś wykrzyczałam to na forum. To chyba był przełom. Osiągnęłam chyba takie dno, ze musiałam się odbić. Nie twierdzę, ze teraz jest łatwo i pieknie, ale moge powiedziec, ze częśc moich ówczesnych problemów jeśli nie znikneła to przynajmniej te problemy zostały "oswojone". Obie strony się starają bo chcą. I muszę powiedzieć, ze teraz ta miłość smakuje inaczej - jest pełnijesza, ma więcej smaków i odcieni. Jest dojrzała. Ale wciąż mocno pracujemy nad naszym związkiem, by ten happy end trwał. A czasami happy endem jest też poprostu "end".

Zyczę powodzenia i pozbierania się, oswojenia się z problemami i znalezienia optyalnej drogie do ich rozwiązania. :D

Odpowiedz
fonia 2010-09-22 o godz. 11:56
0

pakamera napisał(a): Nikt mnie nie słucha, choć krzyczę...
Pakamero jesteś pewna, ze krzyczysz???
można wyczuć Twój ogromny żal, ból, ale myślę, że trochę dałaś za wygraną. Wyobrazam sobie jak musi być Ci ciężko, gdy w trudnych chwilach on nie reaguje tak, jak trzeba. Ale mimo wszystko staraj się nie chować swoich emocji, wręcz przeciwnie, jeśli coś Cię boli, to się mu wyzal i poproś o wsparcie (czasem facet się kapnie sam, ale rzadko ;) ).
Trzymaj się dzielnie, całe życie przed Tobą :)

Odpowiedz
pakamera 2010-09-22 o godz. 09:44
0

Moj mąż wiele rzeczy robi na pokaz, ale nie jest też do końca tak, że nie mam w nim żadnego wsparcia - mam, ale właśnie w ciężkich chwilach, kiedy najbardziej potrzebuje pogłaskania po głowie on wylewa na mnie kubeł zimnej wody :( A mama? Pomogła nam bardzo, bo mamy na razie gdzie mieszkać ale to tyle. Mogę z nią porozmawiać, ale ona ma dość swoich problemów :|

Odpowiedz
ola78 2010-09-22 o godz. 09:25
0

Przytulam cie oczywiście :usciski:
Nie wiem co mogłabym ci doradzić, ale na pewno nie możesz zazdrościc nikomu męża, rodziny itp. sama piszesz, że wiele osób zazdrości tobie męża! każdy ma swoje problemy większe, mniejsze i często takie o których się nie mówi i których na zewnątrz nie widać.
Szkoda, że osoba, która powinna byc ci najbliższa (mam tu na mysli męża) nie jest na tyle odpowiedzialna, żeby stawić czoła równiez PROBLEMOM! Nie masz w nim żanego wsparcia? A jak układaja się stosunki twoje z mamą?

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie