"To był jeden z najpiękniejszych i najwspanialszych dni w moim życiu. Ja w cudownej sukni, a Jacek we fraku, jak na eleganta przystało. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Przyjechaliśmy pod kościół i się przeraziłam. Teściowa ubrała długą, aż do ziemi suknię w czarnym kolorze z atłasu, czarną marynarkę, buty, a na nosie miała gigantyczne, czarne okulary. Już wtedy czułam, że coś nie tak. Po ceremonii, gdy składała nam życzenia, jeśli tak to można nazwać, spróbowałam zapytać o jej kreację. Odpowiedź mnie zdziwiła!"
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Trudne odcięcie pępowiny
Marta - matka Jacka jest kobietą, która potrafi inspirować i szokować. Na co dzień zajmuje się sztuką, ale raczej jest barwnym ptakiem. Ilekroć ją widziałam, to miała na sobie kwieciste bluzki, koszule z ogromnymi bufkami, które przypominały motyle, rozkloszowane spodnie w rozmaitych kolorach tęczy. To kobieta z klasą.
Gdy oznajmiliśmy jej, że bierzemy ślub, nie była zbyt zadowolona. Przynajmniej mi się tak wydawało na początku. Potem się o tym upewniłam, gdy powiedziała do mojego narzeczonego, że moglibyśmy zaczekać, bo za mało się znamy. Tak, ona po prostu nie chciała, żebym była żoną jej Jacusia.
Jacek - jedynak i ukochane oczko w głowie Marty mimo wszystko postawił się i powiedział matce, że ślub się odbędzie. Wiem, że po kryjomu próbowała mu powiedzieć, że zasługuje na kogoś z wyższych sfer. Cóż, taka mentalność artystycznej duszy...
Teściowa przesadziła
W przygotowaniach do ślubu kompletnie nam nie pomagała. Ale też się nie wtrącała. Mogę powiedzieć, że miałam niesamowite szczęście, bo mogłam zorganizować ślub i wesele wedle własnych pomysłów. To było coś.
Gdy nastał ten wielki dzień, to myślałam, że nic złego się już nie może wydarzyć. Tymczasem - teściowa cała na czarno, z gigantycznym kapeluszem na głowie i grobową miną zjawia się na naszym ślubie.
Próbowałam zapytać, o co chodzi, dlaczego. Jej odpowiedź podcięła mi nogi:
To mój manifest wobec tego ślubu i jednocześnie żałoba nad stratą ukochanego dziecka. Chyba doskonale wiesz, że ja chciałam dla niego artystki, osoby z wyższym poczuciem estetyki i sztuki. A nie pani psycholog... Dlatego dziś będę w ciszy celebrować Wasz związek.
Po tych słowach wręczyła nam kwiaty. Na szczęście nie wieniec pogrzebowy... Chociaż w sumie bardziej by pasował niż czerwone róże.
Miałam zepsuty humor aż do kolejnego dnia. Rozmawialiśmy o tym z mężem i wytłumaczył mi ekscentryzm matki. Ale mimo wszystko, czuję się dziwnie, wiedząc, że w jej mniemaniu jestem tylko zwykłą panią psycholog...
Cóż, z teściową nie mamy kontaktu. Widocznie, artystka potrzebuje ciszy w swoim azylu.
Mam nadzieję, że kiedyś się to wszystko zmieni.
Beata