"Mój syn nie chce pracować, woli mieszkać ze mną. Czasami wydaje mi się, jakby on miał 17 lat, a nie 27. Ja nie jestem już pierwszej młodości, uważam się za dojrzałą kobietę. Mam 52 lata i chciałabym w końcu pożyć! Po ostatniej akcji z umową od pracodawcy powiedziałam: Dość! Nie mam wyboru - nie chce po dobroci opuścić mego mieszkania, to inaczej pogadamy..."
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Mój dorosły syn sprawia problemy. Nie chce pracować
Jestem samotną (a może raczej samodzielną) matką z dwójką dorosłych dzieci. Ze starszą córką nie mam żadnego problemu, ułożyła sobie życie, świetnie daje sobie radę. Kłopot jest z synem...
Chłopak ma już 27 lat, a nic mu się w życiu nie chce. Zero ambicji - najchętniej przesiadywałby z kumplami przy gierkach, w przerwach chodził na siłkę, a potem włóczył się po nocy i nazajutrz spał do południa. Mieszka wciąż ze mną i nie poczuwa się do tego, żeby cokolwiek robić w domu albo dokładać się do utrzymania.
Do 20. roku życia dostawał jeszcze kieszonkowe... potem musiał iść na jakąś dorywczą robotę, żeby przytulić trochę pieniędzy i mieć na własne potrzeby. A zapewne z mojego portfela też nieraz podwędził, bo był takie sytuacje, że nie zgadzała mi się kwota. Na paliwo też dostawał, ale jak jeździł, to potem tylko mandaty przychodziły, a ja musiałam to wszystko spłacać!
Do pracy iść nie chce. A ja od paru lat wiercę mu dziurę w brzuchu, żeby w końcu się zmobilizował. Zagoniłam go do biurka, napisałam mu CV... miał tylko poszukać ofert i rozesłać. Coś tam rozesłał, ale albo mu nie pasowały warunki, albo po paru dniach rezygnował. A ostatni już zupełnie przesadził, bo dla świętego spokoju przyniósł mi umowę z pracodawcą... tyle że jak po tygodniu sprawdziłam dane, to się okazało, że taka firma nie istnieje!
Dałam synowi wybór. Nie skorzystał, więc go wymeldowałam
Już mi ręce opadają, bo nie mogę sobie z nim dać rady. Czasami wydaje mi się, jakby on miał 17 lat, a nie 27. Ja nie jestem już pierwszej młodości, uważam się za dojrzałą kobietę. Mam 52 lata i chciałabym w końcu pożyć! Z jego ojcem nie było mi dane zaznać radości życia. To był ciężki kawałek chleba i wszystko na mojej głowie. Stanowczo za długo czekałam z rozwodem. Może gdybyśmy rozstali się wcześniej, syn wyrósłby na mądrzejszego, a tak...
Ale nie ma co gdybać. Teraz jest teraz i obawiam się, że czas najwyższy, aby coś zmienić. Po tej ostatniej akcji z oszukaną umową obiecałam sobie, że nie da się więcej robić w balona. Synek musi się usamodzielnić i koniec, kropka. Jak przejdzie szkołę życia, to może jakaś go zechce.
W grudniu powiedziałam mu, że ma 3 miesiące na to, żeby znaleźć robotę i mieszkanie - do 1 marca ma się wyprowadzić. Jeśli nie zrobi tego po dobroci, to go zmuszę... Ale on tylko prychnął z lekceważeniem. Potem próbował mnie wziąć na litość... a czas gonił. Za nic nie chciał się wyprowadzić, a nawet jak mu nagrałam robotę, to pierwszego dnia się nie stawił.
Nie mam wyboru. Złożyłam wniosek do sądu, żeby dostał sądowy nakaz opuszczenia lokalu i w końcu się wyprowadził. Wymeldowanie w toku. Może to go w końcu otrzeźwi...
Barbara