„Słowa znanej zapewne wszystkim piosenki jednoznacznie mówią, iż do tanga trzeba dwojga. To samo tyczy się również małżeństwa oraz rodziny – aby wszystko funkcjonowało tak, jak powinno, to każda ze stron musi angażować się tak samo, ale nie zawsze jest tak kolorowo. W moim przypadku sam ślub nie zmienił zbyt wiele, ale gdy pojawiły się dzieci, to już tylko równia pochyła. Wszystko jest na mojej głowie, bo mąż ciężko pracuje”.
*Publikujemy list naszej czytelniczki.
Każdy facet jest taki sam?
Chyba każda z nas chociaż raz w życiu przejechała się na jakimś mężczyźnie, który na początku związku obiecywał złote góry i gruszki na wierzbie, a gdy przyszło co do czego, to nagle zaczynały doskwierać mu zaniki pamięci. Ja oparzyłam się tak kilka razy, więc byłam mocno wyczulona, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Filip sprawiał wrażenie mężczyzny niezwykle rozumiejącego potrzeby kobiet, co było dla mnie sporym zaskoczeniem no i nie unikał rozmów na temat przyszłości, a za słowami bardzo szybko pojawiły się czyny i tak po roku bycia razem, zostałam jego narzeczoną. Podobno faceci w ten sposób kupują sobie czas i święty spokój, ale nie on.
Na ślub też nie musiałam długo czekać. Kameralne przyjęcie w gronie najbliższej rodziny oraz znajomych było najlepszym, jakie tylko mogłam sobie wymarzyć. Nasze marzenia o dzieciach również bardzo szybko stały się rzeczywistością i dziś mamy dwójkę wspaniałych bobasów, które dzielą dwa lata różnicy wieku. Chyba nie muszę dodawać, ile trzeba się napracować przy dwóch kilkulatkach, ale niestety wiem to tylko ja.
Przemęczona żona: „Mój mąż żyje jak kawaler”
Przy pierwszym dziecku Filip jeszcze jako tako mi pomagał i nie musiałam za specjalnie wspomagać się mamą, czy korzystać z uprzejmości teściowej, chociaż tego drugiego staram się unikać jak ognia. Drugie dziecko było naszą świadomą decyzją, więc nawet nie pomyślałam, że moglibyśmy mieć z tym jakiś problem. Tym bardziej że dotychczas radziliśmy sobie wzorowo.
Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać, a popołudniami w domu częściej wspierała mnie moja mama, a nie Filip. Zaczęło się od częstych nadgodzin, a później to już doszły zmiany dwunastogodzinne i nocki, które dotychczas były przymusowe tylko dla pewnej grupy pracowników zakładu produkcyjnego. Powiedzmy, że to rozumiałam i tłumaczyłam sobie, że taki los pracownika fizycznego.
Dziś mój mąż żyje jak kawaler. Cotygodniowe wyjścia z kolegami tłumaczy zmęczeniem po pracy, w której tak jak już wspominałam, zostaje dłużej na własne życzenie. Przez to zarabia więcej, ale normalnie i tak zarabiał dość dobrze. Nie jestem ślepa i doskonale widzę to, że nie ma ochoty angażować się w obowiązki przy dzieciach. Kiedy jest w domu, to albo drzemie, albo szuka takiego zajęcia, aby się z tego domu wyrwać. Poza dziećmi na mojej głowie jest również gotowanie, pranie i sprzątanie. Gdyby nie moja mama, to nie miałabym kiedy skorzystać z toalety...
Przemęczona żona