„Pieniądze nigdy jakoś mocno się mnie nie trzymały. Gdy podjęłam swoją pierwszą pracę w czasie studiów, to i tak rodzice wspierali mnie finansowo, co było mi oczywiście bardzo na rękę, ponieważ kwota od nich w pełni zaspokajała moje koszta stałe. To, co zarabiałam jako kelnerka, rozchodziło się w mgnieniu oka na przyjemności”.
*Publikujemy list naszej czytelniczki
Kobieta świadoma swoich wad: „Oddaję wypłatę mężowi, bo...”
Dziś jako dorosła i w pełni świadoma swoich wad kobieta oddaję wypłatę mężowi, bo nie potrafię mądrze gospodarować pieniędzmi. To była tylko i wyłącznie moja decyzja, a Marek z początku nie był przekonany do tego pomysłu i sugerował, abym odkładała całość wypłaty na swoje konto oszczędnościowe.
Praktycznie wszystkie opłaty od rachunków po jedzenie reguluje mój mąż i z jednej strony cieszę się, że znaleźliśmy się w tak komfortowym położeniu, jeśli chodzi o finanse, ale z drugiej to jeszcze bardziej pobudziło moje skłonności do wydawania wypłaty bez zastanowienia. Czasami zdarzało się również i tak, że potrafiłam wpłacić kilkaset złotych na różne zbiórki, aby lekko uśpić moje poczucie winy.
Układ jest prosty – Marek tak samo, jak dotychczas płaci wszystko, co każdego miesiąca zapłacić trzeba, a gdy ja dostaję pensję, to przelewam mu ją, zostawiając sobie tylko drobne kieszonkowe. On z kolei odkłada to wszystko na oddzielne konto. Za kilka lat zrobi się z tego ładna suma, a mamy dwoje dzieci w takim wieku, że akurat będzie na wesele lub wkład własny do mieszkania.
Koleżanki uważają ja za niewolnicę i śmieją się z takiego rozwiązania
Ja z mojego pomysłu jestem bardzo zadowolona. Marek, choć początkowo kręcił nosem, również zmienił zdanie i bardzo wspiera mnie w moim postanowieniu. Oczywiście, gdy w ciągu miesiąca zabraknie mi kieszonkowego, to bez problemu przelewa mi tyle, o ile go poproszę. Ufam mu i wiem, że moje, a w zasadzie nasze pieniądze są bezpieczne.
Niestety z innego założenia wychodzą moje koleżanki, które wyśmiały mnie, gdy zdradziłam im kulisy tego małżeńskiego przedsięwzięcia. Każda z nich stwierdziła, że oddając Markowi całą pensję, zrobiłam z siebie niewolnicę i upokorzyłam się do granic możliwości, co jest niedopuszczalne w nowoczesnym podejściu do równouprawnień zarówno społecznych, jak i w małżeństwie.
Robimy to już od czterech lat i nie zauważyłam, żeby mąż traktował mnie z pogardą, czy uważał się za nie wiadomo jakiego pana i władcę domu. Nadal się szanujemy, kochamy, a przede wszystkim mamy wspólne plany, z których nie mam zamiaru rezygnować tylko po to, aby zyskać sztuczne uznanie w oczach koleżanek od niedzielnej lampki wina...
Dorota, 42 lata