Kobiety i mężczyźni na całym świecie co roku wydają miliony ryzykując zdrowie, by tylko poprawić rysy swojej twarzy, kondycję skóry bądź ulepszyć coś, co i tak jest dobre. Botoks i skalpel? To przeżytek, totalna nuda.
Na Manhattanie można nałożyć maseczkę z ptasiej kupy, w Beverly Hills skorzystać z „wampirzego liftingu twarzy”, a w Tokio czeka na nas masaż ślimakami. Ale skąd pełzające mięczaki i ptasie odchody w salonach piękności? To nowy trend w medycynie estetycznej. Przejrzyjcie pięć najdziwniejszych sposobów na poprawę wyglądu. Dziwne…
2. Maseczka ze śluzu ślimaka. To chyba najbardziej naturalna maseczka z możliwych – po twarzy klienta decydującego się na taki zabieg chodzą ślimaki, zostawiając za sobą śliski ślad. Efektem ma być nawilżona skóra, odmłodzona cera i utrwalenie opalenizny. Koszt? 250 dolarów. To muszą być bardzo drogie ślimaki… Dla mniej odważnych, salon proponuje krem zawierający ślimaczy śluz.
4. Policzkowanie. Ktoś kiedyś powiedział, że dla piękna trzeba się nacierpieć. W San Francisco chyba potraktowano to powiedzonko zupełnie serio. Jeden z tamtejszych salonów piękności oferuje masaż ujędrniający – polega on na policzkowaniu. Masażystki z Tajlandii przytrzymują skórę ręką i uderzają rytmicznie w zmarszczki, co ma je spłycić, a skórę pobudzić do regeneracji. Zabieg trwa 15-20 minut, kosztuje 350 dolarów.
5. Odżywka do włosów z nasieniem byka. Na koniec zostawiliśmy największą (najbardziej odrzucającą?) gratkę. W Londynie można wybrać się na zabieg wzmocnienia włosów, do którego używana jest odżywka. Odżywka, której głównym składnikiem jest bycza sperma. Efekty podobno są piorunujące, a specyfik ten to jeden z hitów salonu.