"Kto ne ma listka w zadu", czyli Wasze historie z wyjazdów

"Kto ne ma listka w zadu", czyli Wasze historie z wyjazdów

Dobiegł końca konkurs, w którym do zgarnięcia było 5 egzemplarzy książki "W Chinach jedzą księżyc" Miriam Collée. Serdecznie dziękujemy za wszystkie zgłoszenia.

Reklama

W Chinach jedzą księżyc, a co się dzieje na Waszych wycieczkach? Przedstawiliście wspaniałe anegdoty! Poniżej prezentujemy historyjek, których autorzy zostaną nagrodzeni przez nasz portal książką.

Stanisława relacjonuje swój pobyt w Czechach:

Pojechałam z koleżanką  na szkolenie do Czeskiej Straży Pożarnej w pewnej malowniczej miejscowości. Wysiadłyśmy w miejscowości docelowej, gdzie miałyśmy się zameldować u dowódcy Straży Pożarnej. Żadna z nas tym językiem biegle nie władała, więc kaleczyłyśmy co nieco, pytając spotkanych mieszkańców  o siedzibę Straży Pożarnej. I tu się zaczęła nasza przygoda :) Hasič to strażak, a strażacy to Hasiči - tak by musiało być.... A że nie wiedziałyśmy, jak to odmieniać, wszystkich pytałyśmy o siedzibę hasziczi a haszicz to haszysz. Jakież było zdumienie ludzi, kiedy odważnie na ulicy pytałyśmy ich o siedzibę haszyszu w ich miejscowości...

Czechy nie bez kozery kojarzą się Polakom przede wszystkim ze śmiechem. Przeczytajcie, co się przydarzyło Monice:

Studiowałam Slawistykę. (...)W ramach studiów bardzo chętnie pojechałam na zorganizowaną wycieczkę do Czech. Nie śmieszyły mnie już i nie dziwiły wpadki językowe, jakie popełniali moi rodacy, których spotykałam omal na każdym rogu i wcale nie miałam ochoty się do nich przyznawać....

Tu za przykład podam tylko „čerstvy”chleb, którego to znaczenie jest zupełnie odwrotne niż w języku polskim, czy też czeski czasownik „šukat” – nie oznacza on naszego „szukać”, jest to wulgarne określenie stosunku seksualnego, używane jako przekleństwo…! Wiec w Czechach, czy to w sklepie, czy na ulicy, lepiej niczego nie "szukać"… (...)Jeśli w autobusie usłyszymy: "Kto ne ma listka w zadu?" - nie mamy powodu do obaw.  Kontroler pyta jedynie o bilety pasażerów siedzących z tyłu.

Ale najzabawniejsza historia przydarzyła mi się w hotelu gdzie się zatrzymaliśmy.  (...)[Podczas konferencji] prowadzący odczyt (nie wiem jakiej narodowości) rozwodził się na temat zabiegów pooperacyjnych i pacjentach, którzy dostają kroplówkę. Po czesku kroplówka to „kapečko”, a on przez pomyłkę powiedział „kapavka”, co oznacza… rzeżączkę! 
Wyszło więc niechcący na to, że po operacji chorzy dostają… chorobę weneryczną!

Polak potrafi... oszczędzić! Nie wierzycie? Poznajcie historię Izy:

Podczas wycieczki objazdowej po Wielkiej Brytanii staliśmy całą grupą przy ruinach zamku. Niestety, wejście było płatne tylko dla grup zorganizowanych. Dlatego nasza Pani Przewodnik powiedziała, że jeśli ktoś miałby ochotę zobaczyć wnętrze zamku (dodam urokliwego, a ja uwielbiam takie obiekty), to jak najbardziej warto, ale zastrzegła, aby wchodzić osobno, ponieważ tylko tak unikniemy opłaty. Obsługa bardzo szybko zorientowała się, że ma do czynienia z grupą zorganizowaną i przy wychodzeniu poszczególnych osób zaczęła pobierać opłatę od uczestników wycieczki. Już teraz nie pamiętam dokładnie, ile wynosiła opłata, ale - jak na polskie warunki - to całkiem dużo. Jeden z wycieczkowiczów postanowił być sprytniejszy i wpadł, jego zdaniem, na genialny pomysł. Skoro to ruiny, to poszukał dziurę i postanowił skoczyć do suchej fosy. Było to pierwsze lub drugie piętro i złamał sobie rękę. Może brzmi to koszmarnie, ale wszyscy uczestnicy naszej wycieczki nie mogli powstrzymać się od śmiechu, jak dowiedzieli się o tym wypadku. Polak potrafi, z tego jesteśmy znani :) To dobrze, ale czy warto za wszelką cenę?

91e3Przepraszam, czy tu rozdają Jorki? Nowe Jorki? Córka Justyny ma wyobraźnię!

Wyobraźcie sobie samolot pełen znudzonych długim lotem ludzi z Warszawy do Nowego Jorku. Ostatnie minuty lotu ciągnęły się w nieskończoność. Ja, na ostatnim siedzeniu z córką (wtedy miała 4 latka), patrząc przez male okienko, podziwiałam widoki wielkiego miasta. Na ogromnym ekranie pojawił się napis, że lądujemy , cisza na pokładzie, wielkie napięcie, co jakiś czas coś tam tylko szurnęło czy ktoś się poruszył. Tak, siadł ...uff, wylądował. Polskim zwyczajem, dość dziwnym ,no ale oklaski na pokładzie za wielki wyczyn. W pośpiechu i zdenerwowaniu wszyscy zaczęli się wiercić, kręcić na swych siedzeniach a w tle słychać przemiły głos  stewardessy: Witamy w nowym Jorku... Moja 4-letnia córcia wprost z ostatniego siedzenia, machając rekami, pobiegła wprost na sam początek samolotu : "Mamo, mamo będą rozdawać yorki! Mówiła pani "yorki", słyszałam!". Na pokładzie po raz kolejny tego wieczora rozległy się oklaski przeplatane śmiechem podróżników.

Dorota miała odwagę zmierzyć się z nietypowym szwedzkim daniem...

Istnieje pewna potrawa, która wywarła na mnie ogromne wrażenie, a wiąże się z moim pobytem w Szwecji. Jeszcze zanim miałam okazję odwiedzić ten kraj, czytałam o tamtejszej kulinarnej ciekawostce - o potrawie o nazwie surströmming. Jest to dość specyficzny przysmak ze sfermentowanych śledzi bałtyckich, sprzedawany w puszkach, charakteryzujący się ostrym, nieprzyjemnym zapachem, przypominającym odór zgniłej ryby. Jak słyszałam wcześniej, o tej potrawie mówi się, że potrzeba naprawdę wielkiego samozaparcia, aby jej spróbować. Za to kto jej spróbuje, nigdy jej nie zapomni.

Gdy odwiedzałam któregoś lata moją rodzinę w Szwecji, zagadnęłam mojego kuzyna, pytając, czy rzeczywiście jest tak, jak słyszałam. Wydawało mi się bowiem, że skoro jest to danie – jak by nie było – jadalne, to nie może być  aż tak okropne. Doszło do tego, że założyłam się z kuzynem o to, czy zjem porcję tego przysmaku. Byłam pewna, że w tym wszystkim, co o nim się mówi, jest sporo przesady.

No cóż, muszę przyznać, że zakład przegrałam z kretesem! Po tym, jak kuzyn otworzył przy mnie puszkę z tą potrawą, najpierw cofnęłam się, gdy tylko poczułam jej powalający wręcz odór. Usiłując zachować resztki honoru, spróbowałam jej. Udało mi się przełknąć maleńki kawałeczek. Zgodnie z umową, było to za mało na wygranie zakładu. Ale wystarczyło, bym przyznała słuszność zasłyszanej opinii: Tak, tej potrawy nie można zapomnieć.

Pewnym pocieszeniem były słowa mojego kuzyna, który powiedział, że i tak podziwia moją determinację, by osobiście poznać niezapomniany smak surströmmingu.

Reklama
Reklama