• Anastasia80 odsłony: 2245

    Związek..

    Cześć,

    Zgłaszam sie tutaj do was, bo pojawił sie w moim życiu problem. A może sie nie pojawił, ale ujawnił, wyłonił sie na światło dzienne ze zdwojona silą..

    Mam 27 lat, dobrego narzeczonego i ślub we wrześniu. Wszystko już zaplanowane, były zaręczyny, rodzice znają sie już od dawna, już jesteśmy traktowani jak małżeństwo, pomieszkujemy razem itp.
    Wydaje sie, ze wszystko jest w porządku.

    Ale ja od dłuższego czasu czuje sie zle. Przyszłość ma dla mnie ciemne barwy, boje sie o takie prozaiczne sprawy jak wysokie ceny mieszkania, strata pracy (choć mam całkiem niezła obecnie) itp.
    Nie mam ochoty na seks.
    Zastanawiałam sie co mi jest, i chyba dochodzę do wniosku, ze mój obecny związek to klin po poprzednim.

    Byłam z chłopakiem kilka lat i nigdy wcześniej, ani jak sie okazuje nigdy później nie przeżyłam czegoś piękniejszego. Wydaje sie głupie.
    Ten zwiazek byl pelen bardzo silnych emocji i uczuć. Będąc z tym człowiekiem przeżywałam emocje od euforii po rozpacz. Był normlany. Byla niezwykła miłość, byly i zgrzyty, mieliśmy silne charaktery i dosc mocno sie ścieraliśmy, ale to zawsze bylo takie pełne uczuć. W związku byly kłótnie, byly starcia, ale godzenie sie i wszystko poza bylo po prostu magiczne. Trudno mi to opisać.
    Do związku wdarła sie rutyna, ja zaczęłam tęsknic za jakaś rozrywka (nie wychodziliśmy za często razem), bawiłam sie sama będąc jeszcze na studiach, wymagałam zbyt wiele od chłopaka, nie koniecznie go doceniałam, ale mimo to czulam i wiedziałam, ze to co jest miedzy nami nie jest czymś zwyczajnym.
    Jednak kłótnie, starcia mnie zniechęcały.
    Związki wokół wydawały sie takie zgodne, dobre, a moj ciagle byl taki dynamiczny.. nie wiem jak to nazwać. Nie bylo monotonii.
    W pewnym momencie, poczułam ze cos jest nie tak, ze chyba nie bede mogla w tym związku byc. To byl czas jakiegos opetania, zylam jakby w amoku, bo zdawałam sobie sprawę z tego, ze nie bede mogla byc ztym człowiekiem, a bolało mnie to tak, jakby cos rozrywao od srodka...
    Pamiętam rozmowy z nim, ja plakalam jak bobr, zanosiłam sie placzem, bo wiedziałam, ze go starce. Z własnej winy. I nasze drogi sie rozeszly.

    Tu historia jest długa, ale nie ma sensu sie rozpisywać o co chodziło dokładniej...

    Po rozstaniu miotaliśmy sie jeszcze długo, próby powrotów..
    On wyprowadził sie do innego miasta. Spotykaliśmy sie jeszcze trochę, ale ból rozstania, kilka ważnych powodów nie pozwoliło nam ze sobą być...
    Tęskniliśmy jednak, ale odległość i czas zrobiły swoje.
    Każdy zajął się swoim życiem, on po czasie poznał dziewczynę, ja po kilku krótkotrwałych nieudanych związkach poznałam chłopaka, z którym postanowiliśmy się pobrać.
    Były związek odszedł w niepamięć, był miłym wspomnieniem, o dość dziwnym zakończeniu.. Nie powodował już tylu emocji.
    Nowy związek był taki jasny, świeży, pozytywny, ale pozbawiony tak silnych emocji jak ten poprzedni. Myślałam, że to już nie ten wiek, nie te lata, na taką szaloną miłość.. Czas płynął, przyszły poważne plany, zaręczyny, organizacja ślubu, i w trakcie moje wątpliwości.

    Gdybym nie doświadczyła tego co doświadczyłam poprzednio myślałabym, że jestem totalnie "zielona" jeśli chodzi o sprawy seksu. Jest mało urozmaicony

    Narzeczony jest totalnym przeciwieństwem byłego. Jest bardzo spokojny, wręcz apatyczny, co mi przeszkadza

    Wydaje mi się, że to wszystko co się działo od zerwania z byłym, jest jednym wielkim klinem. Tym, by o nim zapomnieć.
    Nasze rozstanie miało idiotyczny przebieg, z głupiego powodu, z jakiegoś niedomówienia. Dużo by tu mówić...

    Ale ja tęsknię, nie mogę sobie wybaczyć, że tak to się potoczyło, a wiem, że już nigdy, nigdy więcej z nim nie będę.
    Wiem, że to on powodował, że byłam szczęśliwa, że to wszystko czego doświadczyłam, przekonało mnie, że to on był najlepszy, że nie da się lepiej, bardziej..

    Byłam młoda, głupia, ale myślałam, że jest źle, dążyłam, może wspólnie dążyliśmy do jakiegoś nierealnego ideału..
    a mam gorzej.

    Tak jak wspomniałam na początku. Mam dobrego, kochanego, ciepłego narzeczonego.. ale nie chcę go ranić, nie chcę cierpieć, kochając byłego..

    Nie wiem co mam robić?

    Czy brnąć dalej w obecny związek, licząc na to, że tęsknota za byłym to "chwilowe" wspomnienia?

    Czy zerwać obecny?
    I jak żyć? Wiedząc, że każdy inny będzie klinem, bo kocham tylko tego jednego?

    Wiem, że z byłym być już nie mogę. Od naszego zerwania minęły 3 lata, przez ok. pół roku - rok po zerwaniu utrzymywaliśmy jeszcze stały kontakt głównie telefoniczny/przez neta..
    Później kontakt minimalny, do akcji wkroczyła także jego obecna dziewczyna, która co jakiś czas (do teraz) odzywa się do mnie. Potrafiła prowadzić także rozmowy w stylu "czy aby nie kocham już M.?". Czuła we mnie duże zagrożenie, wiem na 100%, że były rozmawiał z nią na mój temat w kontekście naszej kolorowej przeszłości..

    Rozpisałam się...

    Ad.1. Proszę, nie linczujcie mnie. Wiem, że cała ta historia nie jest do końca zdrowa moralnie, ale tak mi się ułożyło. Samo to co przeżywam jest dla mnie wystarczającym linczem, dlatego proszę tu tylko o konstruktywne uwagi

    Dziękuję za uwagę jeśli ktoś dotarł tu do końca, i przepraszam równocześnie za chaos

    Odpowiedzi (7)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-08-05, 23:17:31
    Kategoria: Pozostałe
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2010-08-05 o godz. 23:17
0

U mnie było podobnie.
Osiem lat szaleństwa ale i kłótni, płaczu, wrzasków........ja odeszłam, bo chciałam mieć spokój.
Teraz mam.Mój mąż , to zupełnie inny człowiek, niz były.
Ale wiesz co.....mimo, że czasem mi brakuję tego szaleństwa, to jednak, wiem, że teraz jestem kochana tak naprawdę, dojrzale.Czuje się bezpieczna.Nie ma zrywania co 2 dni.
Jestesmy razem, razem mamy problemy i małe radośći.
Przyjażnimy się.
I wole ten spokój od tamtego szaleństwa.

Odpowiedz
melasia1980 2010-08-05 o godz. 10:10
0

Anastasia80 napisał(a):melasia1980 obecnie jesteś w związku małżeńskim?
Przepraszam, że tak pytam, ale skoro utrzymujesz kontakt z byłym, a oboje jesteście w związkach typu klin to dlaczego nie możecie być już razem?

W związku małżeńskim nie jestem, ale nie mam w sobie wewnętrznej siły zakończyć obecny związek. Poza tym mieszkamy w innych miejscowościach z moim byłym. Ostatnio rozmawailiśmy i zadałam mu pytanie, czy uważa, że jeszcze moglibyśmy być razem. Powiedział, że nie wie, czy potrafiłby mi znów zaufać... Dziwne to wszystko - jak myślę o tym co bylo, to prawie zawsze ryczę, ale na zmiany nie mam siły...Dlaczego??? :(

Odpowiedz
Gość 2010-07-30 o godz. 09:17
0

mówię to samo

Daj sobie trochę wiecej czasu, musisz chcieć, musisz być pewna,
cóz - monotonia w seksie jest gorsza niż każda inna monotonia, to wyjątkowo poważna wada - czy Twój obecny partner poza spokojem ma Ci coś do zaoferowania?
pomyśl czy wytrzymasz z nim jeszcze np 47 lat?

Odpowiedz
Anastasia80 2010-07-30 o godz. 09:04
0

melasia1980 obecnie jesteś w związku małżeńskim?
Przepraszam, że tak pytam, ale skoro utrzymujesz kontakt z byłym, a oboje jesteście w związkach typu klin to dlaczego nie możecie być już razem?

Mimo, że moja sytuacja trochę podobna (tylko trochę, bo nie utrzymuję z byłym kontaktu) to zawsze jak czytam o czyms takim to serce mi sie kroi czemu ludzie ktorzy się kochają nie są ze sobą. Bo coś tam powaznego im w tym przeszkadza.

Dziękuję za odpowiedź, za posty dziewczyny.

:)

Odpowiedz
melasia1980 2010-07-30 o godz. 07:51
0

Anastasia80 - niestety, ale doskonale Cię rozumiem i niestety nie potrafię pomóc :(

Też mam za sobą piękny, długoletni związek, który był jak bajka. Też były kłótnie, spięcia, zgrzyty, ale jakby obok, bo wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie stworzeni, bo była między nami wspaniała magia...I też rozpadło się zupełnie nieoczekiwanie, z mojej winy, bo chyba chciałam spróbować czegoś jeszcze, innego (On był moim pierwszym mężczyzną)...Nadal mamy kontakt, jesteśmy przyjaciółmi, często wspominamy, ale chyba już za późno na powrót....Jesteśmy związkach, niestety z rodzaju "KLINA", o którym piszesz....

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo tego, że zdaję sobie z tego sprawę, nie potrafię go zakończyć. Jest we mnie taka wewnętrzna słabość, która sprawie, że ciągle brnę...Zupełnie tego nie rozumiem, nie wiem co się ze mną dzieje...

Nie wiem, czy jestem odpowiednią osobą, żeby Ci radzić, ale jeśli czujesz, że to jednak nie jest miłość, albo masz po prostu wątpliwości, to nie brnij w to dalej, bo możesz uczynić wielką krzywdę nie tylko sobie, ale również swojemu partnerowi. Nie koniecznie musicie się rozstawać, ale dajcie sobie jeszcze czas z tą decyzją na całe życie, bo potem może być trudniej...

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-07-29 o godz. 23:01
0

A nie jest to "forma strachu" przed czymś, co będzie jakoby nieodwołane. Powiem Ci, że ja cały tydzień przed ślubem przepłakałam, bo nagle wyszły jakieś wątpliwości. Teraz jestem już prawie 3 lata po ślubie i jest wszystko w porządku. :)

Odpowiedz
Gość 2010-07-23 o godz. 12:14
0

Anastasia80 odbierz priva

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie