"Wróciliśmy z emigracji po latach... Nigdzie nie żyje się lepiej niż tu, w Polsce"

"Wróciliśmy z emigracji po latach... Nigdzie nie żyje się lepiej niż tu, w Polsce"

"Wróciliśmy z emigracji po latach... Nigdzie nie żyje się lepiej niż tu, w Polsce"

Canva

"Spędziliśmy za granicą 15 lat. Postępowy, europejski kraj... Wydawałoby się, że mieliśmy tam wszystko! Początkowo była to ciężka orka, którą przypłaciliśmy zdrowiem, ale udało się wyjść na prostą. Założyliśmy firmę, potem urodziły nam się dzieci, w końcu było nas stać na własny dom na kredyt. Wszystko układało się wspaniale. Do czasu, aż dzieci podrosły i miały pójść do szkoły. Wtedy przeżyliśmy wstrząs. Sytuacja gospodarcza też się zmieniła... Coraz bardziej odczuwaliśmy, że jesteśmy obywatelami drugiej kategorii i nigdy nie będzie inaczej. W życiu nie przypuszczalibyście, w jakim matrixie musieliśmy tam żyć... Wróciliśmy do Polski i w końcu odetchnęliśmy z ulgą. Nigdzie nie żyje się lepiej niż tu".

Reklama

*Publikujemy list naszych czytelników.

Szukaliśmy szczęścia za granicą. W końcu się udało...

Gdy byliśmy z żoną jeszcze młodzi i bez zobowiązań wobec innych ludzi, łapaliśmy wszystkie okazje, jakie podsuwało nam życie. Właśnie dlatego 15 lat temu wyjechaliśmy do Austrii, a potem na Niderlandy za chlebem. Padło na małą miejscowość 50 km od Amsterdamu.

Wyobrażaliśmy sobie, że to będzie Eldorado, ale początkowo zderzyliśmy się ze ścianą. Pierwsze lata za granicą to była ciężka orka. Pracowaliśmy przez wiele godzin, mieszkaliśmy byle gdzie, byle tylko odłożyć jak najwięcej.

Przypłaciliśmy to własnym zdrowiem, ale po kilku latach udało się zaoszczędzić na tyle, by w Holandii założyć własną firmę. Od tej pory los się do nas uśmiechnął. Firma prosperowała świetnie, generowała naprawdę niezłe przychody.

W końcu udało nam się kupić i wyremontować dom, oczywiście, na kredyt. Ale żyliśmy normalnie i szczęśliwie. Założyliśmy rodzinę, urodziły się na dwie córeczki. Wychowaliśmy je na dzieci dwujęzyczne, dzięki temu (jak nam się wydawało) dobrze odnalazły się w holenderskim w przedszkolu.

Malownicze holenderskie miasteczko nad kanałem Canva

Po czasie Eldorado okazało się fasadą

Jednak im dłużej mieszkaliśmy wśród Holendrów i mieliśmy do czynienia ich stylem życia i tym, co się tam wyrabia w różnych kwestiach, tym bardziej otwierały nam się oczy. Nie czuliśmy się tam wolni ani bezpieczni.

W telewizji pokazywali wiecznie te same lukrowane dyrdymały zawsze z jednego punktu widzenia. U nas to chociaż można sobie wybrać, której wersji rzeczywistości słuchamy, albo porównać obie i wyciągnąć własne wnioski... Tam mieliśmy poczucie, że myślenie nie miało przyszłości.

Wyjście z domu po zmroku w pojedynkę w ogóle nie wchodziło w grę. Życie też było coraz cięższe i z każdej strony unormowane... Naszej firmie wyrosła też śniada konkurencja zza Morza Śródziemnego i dobre czasy się skończyły.

Organizacja przedszkola dała nam do myślenia, że nigdy nie będziemy traktowani na równi

Weźmy za przykład przedszkole. Nawet jeśli chcieliśmy któregoś dnia NIE zaprowadzić dziecka do przedszkola, trzeba było udowadniać zaświadczeniem od lekarza, że dziecko jest chore! Z wszystkiego trzeba było się wytłumaczyć i uzyskać pozwolenie. Inaczej sprawą interesowała się odpowiednia jednostka społeczna i zaczynały się kłopoty... Dla nas to był szok i niedowierzanie.

W ogóle organizacja przedszkola wygląda zupełnie inaczej, niż w Polsce. Musieliśmy szykować córkom drugie śniadanie, bo inaczej nic by nie zjadły, a potem równo w południe zabrać dzieci do domu na obiad. Można było je potem odprowadzić znów na dwie godziny, ale już płatne. Dziwny układ... tak się nie dało pracować.

Starsza córka miała niebawem iść do szkoły, ale to nie my mieliśmy decydować o jej dalszej edukacji. To wychowawcy oceniali postępy i pisali opinie, czy — mówiąc w skrócie — ktoś nadaje się do nauki, czy do pielenia chwastów w szklarniach. My mogliśmy liczyć na to drugie, gdy zauważyliśmy, że opinie o naszych dzieciach są regularnie zaniżane.

Poza tym czuliśmy się tam samotni. Nasi sąsiedzi wykazywali wobec nas obojętność (co nie dziwi, bo tam nawet z rodziną utrzymuje się dystans, tradycyjnie to zupełnie inna gościnność). Naprawdę bliskich znajomych mogliśmy policzyć na palcach jednej ręki... I byli to niemal sami Polacy.

Wróciliśmy do Polski po 15 latach. W końcu możemy normalnie żyć

Eldorado okazało się fasadą, a my w końcu zdaliśmy sobie sprawę, że nie chcemy brnąć w to dalej. Sprzedaliśmy wszystko i wróciliśmy do Polski. Dopiero tutaj poczuliśmy, że jesteśmy we właściwym miejscu.

Odetchnęliśmy z ulgą, bo możemy sobie normalnie wyjść z domu po zmroku i nie bać się, że coś się stanie.

Dzieci w nowych przedszkolach są traktowane na równi z innymi i to my możemy w końcu decydować o ich przyszłości.

Jeszcze 5 lat temu nie przypuszczalibyśmy, że kiedykolwiek wrócimy do kraju. W ogóle nie było tego w planach, a teraz jesteśmy zadziwieni tym, ile swobody i wolności odzyskaliśmy...

Ile różnych kanałów jest w telewizji i na każdym można usłyszeć co innego! A nie wszędzie to samo bez pola do dyskusji.

W końcu żyjemy normalnie, a ludzie na naszym osiedlu są przyjaźni i uśmiechnięci. Rodzina jest w końcu na wyciągnięcie ręki. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo nam tej normalności brakowało.

Nie przypuszczalibyście, w jakim matrixie żyliśmy przez te wszystkie lata na emigracji... Dopiero po powrocie zdaliśmy sobie sprawę, że nigdzie nie żyje się lepiej, niż tu.

Warto to docenić, zamiast błędnie myśleć, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma...

Magda i Tomek

Wielki powrót Anny Kalaty! Znów jej nie poznaliśmy! Jak 59-latka wygląda dziś? Zobacz galerię!
Źródło: TRICOLORS/East News
Reklama
Reklama