Do Łodzi po modę - Fashion Week Poland

Do Łodzi po modę - Fashion Week Poland

Dwa razy do roku jest taki weekend, kiedy wszyscy fashioniści - od redaktorów najważniejszych pism kolorowych i czołowych stylistów po modowych wariatów i dziwolągów - zbierają się w jednym miejscu, by celebrować modę. Brzmi górnolotnie? Być może. Ale tak już jest.

Reklama
Berenika Czarnota fot. serwis pras.

Kilka grzeszków

Na kilka dni jakże daleka od "high fashion" Łódź staje się najgorętszym punktem na stylowej mapie Polski. W powietrzu czuć modę. Na ulicach ją ewidentnie widać.

W tym roku kameralniej, ciszej, ale wbrew opiniom wielu redaktorów NIE gorzej. Imprezę zbojkotowała elita polskich projektantów - Paprocki&Brzozowski, Bohoboco, Agnieszka Maciejak, którzy według dziwnego zbiegu okoliczności nie zdążyli doszyć kolekcje na czas. Powodów, dlaczego uznane polskie marki, nie wybrali się na Fashion Week jest jednak więcej. Jedną z najczęściej wymienianych (a raczej cytowanych za Michałem Zaczyńskim z Newsweeka) jest tzw. warszawski foch, czyli lokalizacja tygodnia mody. Po co jechać do Łodzi, gdy można zrobić własny pokaz w Warszawie?

Na Fashion Weeku projektanci nie decydują o wszystkim. Jednym nie pasuje godzina pokazu (od początku wiadomo, że o godz. 13 nikt z balujących na nocnym afterze dziennikarzy nie pojawi się). Inni narzekają na publiczność - moda to biznes, a na łódzkim Fashion Weeku nie jest Ona zbyt wyrafinowana. Wejść może każdy lansiarz... wystarczy kupić bilet.

Głosy krytyczne pojawiają się także pod adresem organizacji. Czystość toalet porównam do łazienki na stacji PKP Koluszki. Z tym, że na dworcu taki stan można jeszcze jakoś zrozumieć. Tymczasem na imprezie, gdzie w odległości rzuta beretem  prezentowane są kolekcje, aspirujące do miana wysokiej mody - taki stan sedesów jest nie do pomyślenia.

Dziwna jest także gradacja mediów, czyli faworyzowanie przedstawicieli zagranicy. Polskich dziennikarzy, którzy - nie ukrywajmy - swoimi relacjami mogą wypromować markę lepiej niż niejedna agencja PR-wa rzucają na trybuny, skąd ledwie widać głowy modeli.

Tymczasem zagraniczni bloggerzy - jedna z nich z dumą przyznała, że jej blog ma około 10 tys. odsłon miesięcznie (dla porówniania Styl.fm ma 20 mln) - zasiadają w front row, bawią się w viproomie, a do tego mają zapewniony nocleg w hotelu i bezpłatny transfer taksówką. Jakież to polskie. Najwidoczniej dla organizatorów "feszyn wiku" "zagranica" jest miarą jakości. Dodam jeszcze, że nikt Vogue'a ani Harpers Bazar na łódzkiej imprezie się nie pojawił.

 

Berenika Czarnota fot. serwis pras.

Nie zważając na wszystko, o czym pisałem powyżej, lubię łódzki Fashion Week. Powodów jest wiele. Po pierwsze - rodzinna atmosfera. Tutaj każdy fashionista czuje się częścią jednej wielkiej wspólnoty.

Nenuko fot. serwis pras.

Drugie. Impreza zachowała uroczy klimat, a komercja (reklama, banery) w sposób naturalny, nie denerwujący koegzystuje z meritum, czyli modą. Trzecie. Młodzi projektanci. To oni są motorem napędzającym imprezę - tę na wybiegu, jak i tę na afterach. Jedni podpatrują prace bardziej doświadczonych kolegów, inni czynią pierwsze kroki w branży na showroomie.

Płachta czy płaszczyk?

W tym roku przyjemnie zaskoczył OFF. Kolekcje niszowych projektantów, pozostających - jak sami twierdzą - poza głównym nurtem są na wysokim poziomie. Czyżby designerzy WRESZCIE zrozumieli, że czarna płachta miast płaszcza i bluza, przypominająca firankę, NIKOGO nie kręci?

Nie sposób zrobić kolekcję oryginalną. Chyba każdy może poeksperymenotwać z zasłonkami i podziurawić koszulę z sieciówki. Sztuka polega na tym, by taką awangardę sprzedać. Zainteresować nią  szerokie grono klientów... nie tylko ofiary mody.

Piotr Drzał fot. seriws pras.

Wyróżnienia? Anna Dudzińska i jej grube dziergane swetry w zestawieniu z awangardowymi legginsami a la Maciejak. Konstrukcjonizm Grzegorza Gonsiora oraz skienheadzi Maldorora.

Ten ostatni świadomie naraził się, sprzeniewierzając się regułom panującym w modowym światku. Zerwał z fochami. "Plunął Warszawce w twarz" - mówili w kuluarach. Kolekcję pokazał w zimnej hali, bez gwiazdorskiej obsady i front row. Pod ścianą stali ogoleni modele-skinheadzi, a w tle leciało agresywne techno. Kolekcja Spirit of 69 przełamuje granice. Pokazuje, że moda to nie tylko paryski haute couture czy casual z sieciówki. Robi wrażenie.

Na alei

Berenika Czarnota fot. serwis pras.

Śledząc główny wybieg (Designer Avenue), można już odważnie mówić o trendach  na jesień/zima 2012/13. Kolorystyka stonowana. Często pojawia się zestawienie krwistej czerwieni ze smolistą czernią. Powoli odchodzimy od zbuntowanych printów i zaczynamy inspirować się francuską elegancją (Bizuu), amerykańską popkulturą (Berenika Czarnota) czy wiktoriańską Anglią (Ptaszek for Men).

Dla mężczyzn luźne garnitury i dziergane swetry (Piotr Drzał). Panie - oversize'owe czarne marynarki (MMC), ołówkowe retro spódnice czy frywolne falbanki.

Najbardziej oczekiwanym dniem Fashion Weeku była sobota. Każdy chciał zobaczyć, co w tym roku przygotowali mistrzowie modowego performance'u MMC studio design. Pokazy tej marki to symbioza dobrego ubrania, znakomitej muzyki i pomysłowej scenerii. Wciąż mam w pamięci "śnieżycę", którą organizowali w minionym sezonie. Tym razem projektanci zainspirowali się agresywnym światem paparazzi. Latające nad wybiegiem kamery, flesze, lampy oświetleniowe, a na koniec (by tradycji było zadość) Joanna Horodyńska w roli modelki.

Pokaz wypadł dobrze. Ubranie - jeszcze lepiej. Jest jednak jedno "ale". Przesłanie kolekcji i jej integralna spójność. Jeśli w press roomie, nie dopytałbym projektantów, do końca nie wiedziałbym, o co chodzi.

Wisienką na sobotnim torcie Fashion Weeku miał być pokaz portugalskiego projektanta Nuno Gama. Po obejrzeniu kolekcji uczucia mam mieszane. Zachowawcze marynarki a la Zara. Tyle.

Nenuko fot. serwis pras.

Showroom

Jeśli jesteś na Fashion Weeku, obowiązkowym przystankiem na Twoim modowym spacerze powinien być showroom. Znajdziesz tu wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłaś (mówimy oczywiście o modzie :). Od haute couture przez uniwersalną awangardę po vinatge'ową szafę pełną okazji.

Wbrew pozorom oryginalne ciuchy od projektantów nie kosztują tyle, co miesięczna pensja. Polskie marki najwidoczniej zrozumiały, że wycenianie swoich "kreacji" drożej niż to robi Dolce&Gabbana czy Prada nie ma najmniejszego sensu.

Fashion Week Poland za nami. Po kilkudniowej balandze "branża" wraca do Warszawy. W tym sezonie - mimo fochów, kontrowersji i totalnej porażki Złotej Nitki (ponoć najbardziej prestiżowy festiwal dla modych projektantów od kilku sezonów odbywający się w czasie wiosennej edycji Fashion Weeku) w centrum uwagi była moda. Fashion Philosophy po raz pierwszy od trzech lat nie był imprezą towarzyską dla serialowych aktorzyn. Nie był też wydarzeniem "must be" dla lansiarzy.

Tym razem łódzki Fashion Week postawił na modę... nie na nazwiska. I na źle to mu nie wyszło.

Eustachy Bielecki, Łódź

Reklama
Reklama