"Mówiłam, że oddanie córki do przedszkola to wcale nie jest taki dobry pomysł. Ale mąż twierdził, że wreszcie będę miała czas dla siebie. Odpocznę. A jak będę chciała, to i do pracy będę mogła wrócić. Tylko że ja naprawdę wolałabym wciąż być w domu z moją trzylatką i przynajmniej mieć pewność, że dbam o nią odpowiednio i nikt obcy nie ma wpływu na jej poczucie własnej wartości. Rozmawiałam wielokrotnie z nauczycielkami z przedszkola, ale tam wciąż stygmatyzują nasze dzieci. Ja się zwyczajnie na to NIE GODZĘ!"
*publikujemy list czytelniczki
Nie chciałam jej puszczać do przedszkola
Wolałam, żeby została ze mną w domu, ale mąż się uparł, bo rzekomo jest mu mnie żal. Że wciąż siedzę z córką i poświęcam jej tyle czasu.
Do mnie najbardziej przemówił argument o tym, że pozna tam inne dzieci. Bo Nelka jest bardzo kontaktowa i z każdym znajduje wspólny język.
Bawię się z nią, gotuję, sprzątam - wszystko z nią robię. Ale jestem jednak tylko kolejną dorosłą osobą, która jest w jej życiu. A ona potrzebuje też dzieci.
Staramy się wprawdzie z mężem o kolejne dziecko, ale zanim przyjdzie na świat i podrośnie na tyle, żeby bawić się z Nelą, minie sporo czasu.
To też zgodziłam się.
Wysłałam ją do tego przedszkola.
Początki były trudne
Mała niechętnie wchodziła na salę i przyklejała się do mnie jak mała pijawka. Serce mnie bolało. Miałam wrażenie, że robię jej krzywdę.
Ale po kilku dniach wszystko się zmieniło. Okazało się, że znalazła kolegów i koleżanki i zaczęła się tam świetnie bawić.
Wtedy stwierdziłam, że chyba jednak matczyna intuicja nie jest do końca niezawodna i trochę wyluzowałam.
Nela prawie codziennie mówiła mi nowe wierszyki i śpiewała piosenki, których wcześniej nie znała. A do przedszkola leciała jak na skrzydłach.
Aż zaczęły się lekcje angielskiego. Takie maluchy powinny przecież uczyć się języka przez zabawę, a nie w schemacie typowo szkolnym. Niestety w naszym przedszkolu tak nie jest.
Przedszkolanka stygmatyzuje dzieci
Pewnego razu Nela wróciła z przedszkola smutna. Zapytałam, co się stało. A ona na to, że ma taką minę jak ta, na jej rączce.
Podniosłam rękaw bluzy i zobaczyłam pieczątkę. Była to buźka wyrażająca negatywną emocję.
Zapytałam skąd ta pieczątka. A ona na to, że ciocia w przedszkolu zrobiła taką tylko jej, bo nie chciała powtórzyć słowa, które wydawało jej się zbyt trudne.
To ja dbam o dobre samopoczucie mojej córki i staram się, aby miała wysokie poczucie własnej wartości, a w przedszkolu ktoś bezprawnie ją stygmatyzuje?
Wytłumaczyłam jej, że nie powinna się tym przejmować i napisałam do przedszkolanki długą wiadomość, bo właśnie wyjeżdżałyśmy na kilka dni.
Po powrocie Nela wróciła z pieczątką z wesołą buźką, ale od razu powiedziała mi, że jej koleżanka płakała, bo tym razem ona dostała smutną.
Nie wytrzymałam! Poszłam do tego przedszkola i zrobiłam taką wojnę, że o mało nie wypisałam stamtąd córki. Najgorsze jest to, że przedszkolanki uważają, że te wszystkie naklejki i pieczątki to nie jest nic złego. To ma motywować nasze dzieci do działania?
Serio? Ja się z tym nie zgadzam, ale jestem też ciekawa opinii innych rodziców.
Dagmara