Polski naród jest nadzwyczaj towarzyski z natury. Jeśli jeszcze do tego pojawi się w naszym zasięgu butelka z przezroczystym napojem w naszym mniemaniu słowiańskich bogów, jesteśmy w stanie tańczyć czardasz z trzydziestoma nowo poznanymi osobami.
Po wysiłku oczywiście przysiadamy się z powrotem do flakonu z wybranym towarzyszem.
Impreza trwa!
Potem kolejno następuje: śpiewanie piosenek zagranicznych (tu na liście od wielu lat niezmiennie króluje Helena Vondráčková), polskich (nagle wszyscy rozpaczliwie tęsknią za górami, wzgórzami podhalańskimi, w których zazwyczaj byli trzy razy w życiu podczas szkolnej wycieczki), spacery w objęciach do najbliższej stacji po niezbędne płyny, odprowadzanie się po dziesięciokroć na przystanek, odwoływanie taksówek.
Horror na ulicy
Imprezy jednak mają to do siebie, że potrafią o sobie przypominać w najmniej stosownych momentach. Dzieje się tak, gdy spotykamy bibkowego przyjaciela na trzeźwo. Rozpoznajemy i... Zaczytujemy się w starych notatkach z wykładu, gapimy się bezmyślnie w telefon, choć po pięciu minutach brakuje nam pomysłu, z której strony oglądać ustawienia aparatu, wertujemy z namiętnością darmową prasę, czyniąc to tak skrupulatnie, że przejrzenie ośmiostronicowej gazety zajmuje nam zgoła czterdzieści minut. Wszystko to, byle tylko nie
Zwykle nasze starania nie odnoszą skutku. Uśmiechnięty mężczyzna lub kobieta podchodzi i zagaduje. Wtedy zaczyna się wzmożona praca umysłu. Pamięć przynosi obrazy obściskiwania się z tym osobnikiem, lecz kompletnie wymazane zostały fakty takie jak zawód czy imię tego człowieka. Padają więc luźne pytania "jak leci?", choć za nic nie przypominamy sobie, jak leciało podczas ostatniego spotkania.
Jeśli imprezowy przyjaciel zastaje nas w biegu to na szczęście po kilku minutach wymawiamy się obowiązkami. Gorzej, gdy trafiamy na niego na przystanku. Wtedy nie zdarza się, by wsiadał w inny autobus, a my staramy się zabawiać go przez pare kwadransów pogawędką. Zupełnie nie interesuje nas edukacja dzieci przyjaciela, diety stosowane przez jego żonę, zdrowie psa i wojny z sąsiadami. Słowiańska serdeczność nakazuje jednakże udawać zaciekawienie.
Za jakie grzechy?
Najbardziej zastanawia mnie, dlaczego "oni" zawsze chcą rozmawiać. Kogo by nie zapytać, zawsze potwierdza, że nie ma ochoty prowadzić konwersacji ze znanymi tylko z imprez przyjaciółmi, ale ktoś chcieć musi, skoro do takich pogawędek w ogóle dochodzi. Ktoś szuka w tłumie nieobcych twarzy, ktoś pamięta ich imiona, ktoś rajcuje się tymi dysputami. Pochodzenie "ich" jest niewytłumaczalne. Czychają na nasze alkoholowe słabości, a potem z lubością nas chwytają na mieście. Ale o tym, że wódka szkodzi, wiadomo nie od dziś.