• funiaa77 odsłony: 2850

    Jak moja Zosieńka przyszła na świat.

    Zastanawiałam się, czy opisywać swoje wspomnienia, czy nie. Nie chciałabym straszyć tych, które jeszcze są przed.

    Zosieńka urodziła się w środę 8.07.08 o 23:45, z wagą 3240g i 48cm.

    Byłam już po terminie i praktycznie pogodziłam się z tym, że mój mały uparciuch czeka na wywoływanie. Termin miałam na 10.07
    Jednakże nieoczekiwanie we wtorek pojawiły się skurcze. Całe przedpołudnie pobolewał mnie brzuch i jakby coś zaczynało się dziać. Aż sama byłam w szoku. Ale nie panikowałam i nie robiłam alarmu, bo takie pobolewania brzucha już miałam wcześniej. Wzięłam kąpiel z myślą, że albo przejdzie, albo się "coś" rozkręci. Nie przeszło. Wręcz zaczęło się jakoś systematycznie powtarzać. Powiedziałam mężowi, że chyba coś się zaczęło dziać. I tak trwało do wieczora. Były skurcze, wprawdzie często, bo co 10-15 min., ale stosunkowo krótkie. Nie wiedziałam, czy jechać do szpitala czy jeszcze czekać. Do tego doszedł ból kręgosłupa. Stwierdziłam, że idziemy spać. Ale jakoś nie mogłam znaleźć dla siebie wygodnej pozycji :/ Mąż też był jakiś nerwowy i nie mógł spać. Przy którejś kolejnej wizycie w wc zauważyłam krew...Obudziłam Męża i mówię - jedziemy do szpitala, bo krwawię. I tak znaleźliśmy się na IP. Oczywiście obudziliśmy położne, bo było już po 1 w nocy. Podłączono mnie pod KTG i tak leżałam. Po jakimś czasie przyszła zaspana lekarka, żeby mnie zbadać. I mówi, że akcja porodowa się rozpoczęła. Jest rozwarcie na 2cm i są skurcze. Cały czas towarzyszyły mi bóle krzyżowe :'( Lekarka po konsultacji z inną, stwierdziły, że nie jest to jeszcze takie gwałtu-rety i mnie odsyłają, tym bardziej, że nie ma miejsc. Normalnie słabo mi się zrobiło. I pytam - to rozumiem, że gdyby było miejsce, to zostałabym przyjęta? Nie udzieliła mi konkretnej odpowiedzi, tylko się wykręciła, że albo mogę jechać do domu, bo jeszcze to potrwa, albo do innego szpitala. Chwyciłam za komórkę i zaczęłam dzwonić do swojej prowadzącej ginekolożki. Niestety po kilku bezskutecznych próbach - nie odebrała telefonu...Wyszliśmy z Małżem ze szpitala i zaczęłam myśleć, co by tu zrobić. Środek nocy, godzina 2 a ja zostałam na lodzie. Zadzwoniliśmy do takiej młodej położej w naszej rodzinie, gdzie mam jechać. Podała mi nazwę szpitala i tam się udaliśmy. Pani tylko spytała, z którego szpitala mnie odesłali...Kazała przynieść torbę, przebrać się i uszykować do badania. Po raz kioelny te same procedury, łącznie z wypełnianiem karty pacjenta. Mnie wszystko bolało, skurcze nachodziły, a lekarz mnie pyta kiedy miałam pierwszy w zyciu okres i takie tam...masakra. Koniec końców, Małż pojechał do domu, a mnie położyli na porodówce, ale w dyżurce położnych, bo sale porodowe były zajęte. Podpięli mnie pod KTG i tak leżałam kilkanaście minut. Zapisy skurczów wyszły jako takie. Z sal obok dochodziły wrzaski rodzących, a ja tak leżałam sama na łóżku. Po jakimś czasie mogłam sobie połazić lub cokolwiek innego, bo mnie odłączyli. Ból cał czas nie ustępował, zaczęłam słabo czuć ruchy Małej. Nie chciało jej się specjalnie ruszać. I tak było do rana do obchodu. Na obchodzie kolejne badanie. Ordynator stwierdził, że akcja się zatrzymała. Rozwarcie jest takie, jak było i że dają mi jeszcze trochę czasu, a jak nie to, przesuwają mnie na patologię ciąży. Ja mówię, że przecież cały czas czuję skurcze i bóle krzyżowe, a on, że nie zapisują się...Normalnie wyszłam na korytarz i się rozryczałam, bo miałam już dość. Chciałam chociaż na chwilę się zdrzemnąć, ale niestety ból był tak silny, że nie dało się, bo nie byłam w stanie nawet przyjąć jakiejś wygodnej pozycji. Przyszły położne i przetransportowały mnie na patologię ciąży. Byłam załamana, straciłam nadzieję, że dziś urodzę. Łzy to same mi leciały ciurkiem. Rozkleiłam się, chyba nerwy mi puściły. Znowu kolejne badania. W ciągu tej doby, to już nawet nie pamiętam ile razy i przed kim nogi musiałam rozkładać...masakra.
    Przyjechał mój Małż, ale go wyrzucili, bo godziny odwiedzin rozpoczynają się od 14...Znowu zostałam sama. Od leżących ze mną na sali dziewczyn dowiedziałam się, że w tym właśnie szpitalu niczego nie przyspieszają, że wszystko ma się odbyć SN, bo tak jest lepiej dla dziecka i kobiety. Zresztą oni czekają do końca 42 tyg. z rozwiązaniem. Kolejne KTG, kolejne badania...Koło południa już nie mogąc wytrzymać z bólu, poprosiłam o coś przeciwbólowego. Dostałam Ketonal w zastrzyku...nic nie pomogło. Bóle jakby się nasiliły - przynajmniej w moim odczuciu. Bolało jak cholera. A ja już byłam tak bardzo tym zmęczona. Próbowałam skakać na piłce, łazić po korytarzu...nic nie pomagało.
    Koło 16 poszłam na kolejne badania i słyszę, że rozwarcie się powiększyło - jest 5cm!!!. Normalnie aż nie mogłam uwierzyć i dwukrotnie pytałam lekarza, czy to prawda. Usłyszałam magiczne słowa - wracamy na porodówkę, czas najwyższy urodzić tą Małą. Bałam się, bo była wyjątkowo mało ruchliwa calutki dzień. Może czuła, że jestem zestresowana, albo ona już też była zmęczona. I znowu położne przeniosły mnie na porodówkę. Wstąpiła we mnie nowa energia i nadzieja, że być może jednak dziś...że muszę dzis w końcu urodzić...(jak to piszę, to normalnie beczę, bo ożyły wspomnienia tamtych chwil i tamte emocje i mój strach...). Dojechała moja siostra, która powiedziała, że zostanie ze mną do końca - mój Małż nie dałby rady, zresztą ja nie chciałam, żeby to wszystko oglądał...
    Wzięłam prysznic, połaziłam po korytarzu, poskakałam na piłce i znów pod KTG. Lekarze zaczęli się niepokoić, że Młoda kiepsko się rusza...ona już też chyba miała dość. A ja cały czas wiłam się z bólu. Przebito mi pęcherz. Na sali obok słyszałam krzyki innej rodzącej. Lekarz mówi, że jak z nią skończą, to biorą się za mnie. Chyba koło 19 dostałam kroplówkę. Akcja na chwilę się spowolniła, by zaraz nabrać tempa. Dostałam jeszcze jakieś leki, ale już nie pamiętam na co. Byłam już coraz bardziej zmęczona i senna i obolała...Moja siosta dzielnie mi cały czas pomagała i wspierała, razem ze mną oddychając i trzymając za rękę. Do tego akurat miały dyżur dwie super położne, które też robiły co mogły. Cały czas mi powtarzały, że jestem dzielna i że jeszcze trochę. Rozwarcie się powiększało, główka schodziła coraz niżej. Koło 21 zjawili się w końcu lekarze i usłyszałam tekst, że ja zostałam im dzisiaj "na deser". Śmiesznie to jakoś zabrzmiało. Skurcze znacznie się nasiliły i przerwy między nimi były coraz krótsze. Czułam jak się zbliżają. Coraz trudniej było mi powstrzymywać się od krzyków. Już nie pamiętam w którym momencie, ale byłam dwa razy nacinana...Bóle się nasilały. Były nie do wytrzymania. Ja już byłam coraz słabsza, Młoda też. Widziałam, że lekarze zaczynają się coraz bardziej nerwowo kręcić. Wreszcie chyba doszło do pełnego rozwarcia. Chyba, bo nie wiem czy nie straciłam przytomności. Miałam przeć, a ja już nie miałam siły. Położne mi pomagały.Dostałam kilka razy z łokcia, naciskały mi brzuch, pomagały przeć...Nie potrafię tego inaczej opisać. Ja już miałam dosyć. Powiedziałam, że nie dam rady, że nie mam sił. Było już mi wszystko jedno, chciałam tylko, żeby to wszystko się skończyło. Małej spadało tętno. Słyszałam, jak lekarze zastanawiają się co zrobić, bo czasu było już coraz mniej. Zapadła decyzja, że kleszcze...Usłyszałam tylko, że my Panią uśpimy i urodzimy za Panią...Zaczęli dzwonić po anestezjologa. Nagle w pokoju znalazło się chyba 10 lekarzy...Moją siostrę wyprosili...Ja odpłynęłam. Więcej nie pamiętam. Miałam pełną narkozę. Nawet nie wiem, jak mnie wybudzali. Przebudziłam się później w nocy i nie wiedziałam gdzie jestem. Tylko chwyciłam się za brzuch i żebra...Położne przychodziły do mnie kilkakrotnie zmieniając kroplówki. Spytałam co z moją Małą, jak się czuje, czy wszystko z nią dobrze...Nawet jej nie widziałam...Powiedziały mi ile ważyła i mierzyła, ale nie byłam w stanie tego sobie zakodować. Wreszcie koło 5 nad ranem ujrzałam swoje dziecko i normalnie popłakałam się ze szczęścia. Przyniesiono mi ją do karmienia i to była najpiękniejsza chwila. Zapomniałam, że coś mnie boli, że mi słabo...najważniejsze, ze miałam Małą obok siebie.
    Później od mojej siostry dowiedziałam się, że były kłopoty. Że jednej z nas mogłoby dziś nie być...Że Mała miała podejrzenie, że ma złamany obojczyk...że ma kłopoty z jedną rączką...
    Była na obserwacji. Okazało się, że obojczyk jest cały. Że po prostu w brzuszku już miała za mało miejsca i nerwy obojczykowe z jednej strony ma lekko podduszone. W szpitalu doszła do siebie. Na szczęście nic złego nie wyszło.

    To tyle moich wrażeń i emocji. Ciężko było mi jakoś się zebrać, żeby to opisać. Będąc jeszcze w szpitalu bałam się, że następnego dnia nie wstanę - nie było aż tak źle. Poza tym bałam się, że będę to rozpamiętywać - na szczęście nic takiego nie miało i nie ma miejsca. To prawda, że widok dziecka rekompensuje wszystko.
    To cud, że mój Aniołeczek, moja Zosieńka jest na świecie. :love:

    Odpowiedzi (25)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-02-26, 03:01:17
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Madziiaa 2010-02-26 o godz. 03:01
0

funia o rety ale cie tam meczyli #/ #/ #/
najwazniejsze ze wszytko dobrze sie skonczylo
wszytkiego dobrego i gratulacje :drink:

Odpowiedz
Keito 2010-02-26 o godz. 02:31
0

Funia, bardzo wzruszająca historia. Współczuję takich przeżyć, ale najważniejsze, że Zosia jest z Tobą/Wami i możecie się nią nacieszyć :) Rzeczywiście, widok swojego dziecka rekompensuje wszystkie bóle i przeżycia ;)

Odpowiedz
Gość 2010-02-13 o godz. 16:17
0

Funia, ogromne gratulacje!!! :stokrotka:

Odpowiedz
Gość 2010-02-13 o godz. 16:01
0

Funia gratulacje, byłyście z Zosią bardzo dzielne. :)
Szokujące jest to jak Was potraktowano w szpitalu- jednym i drugim...

Odpowiedz
Gość 2010-02-12 o godz. 05:20
0

Funia dzielna byłaś gratulacje!!

Odpowiedz
Reklama
Beatrina 2010-02-10 o godz. 23:56
0

Mi też poleciały łzy po policzkach ... gratuluję Ci Z całego serca ze dałaś radę, no i dobrze, że masz już to za sobą ;) Twoja Zosia była warta tych wszystkich cierpień :*

Odpowiedz
Gość 2010-02-07 o godz. 00:04
0

gratulacje z całego serducha dzielna Kobito!!! :) :*

Odpowiedz
Olcia1984 2010-02-06 o godz. 23:40
0

funia dzielna z Ciebie babeczka!
jestem w szoku jak Cie potraktowano w szpitalu, całe szczęcie jesteście całe i zdrowe!
gratuluje raz jeszcze!

Odpowiedz
Gość 2010-02-01 o godz. 05:00
0

Funia jesteś niesamowita.Moje ogromne gratulacje :usciski:

Odpowiedz
ajda 2010-01-31 o godz. 22:42
0

Gratulacje dla dzielnej mamy i całusy dla maleństwa.

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-01-31 o godz. 18:31
0

Ogromne gratulacje!
Byłaś bardzo dzielna.
Ja też się wzruszyłam przy czytaniu opisu.

Odpowiedz
Milka82 2010-01-31 o godz. 03:26
0

Funia ogromne gratulacje dzielna kobieto!!!!! Zosienka jest najwieksza nagroda!!!!Buziaki dla Was!!!! Ja tez mialam kleszcze,bo malemu spadalo tetno i utknal mi glowka.Tyle ze bez narkozy.Nic nie czulam,ale tez nie patrzylam na to,nie chcialam.Jeszcze raz gratuluje!!!!

Odpowiedz
Jeżyna 2010-01-30 o godz. 22:20
0

Kinia Jones napisał(a):Funia, popłakałam się jak to czytałam.
Ja też ;)

Funia, baaardzo wzruszający opis. Serdeczne gratulacje :usciski:

Odpowiedz
Pierniczek 2010-01-30 o godz. 20:00
0

funiaa77 dzielna z Ciebie Kobieta GRATULUJĘ Ślicznej ZOSI :)

Odpowiedz
kasiacleo 2010-01-30 o godz. 14:29
0

ja również Cię podziwiam za wytrwalość, byłaś bardzo dzielna, dobrze że wszystko się skończyło ok :)

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 03:15
0

funiaa77 serdecznie gratuluję i podziwiam za wytrwałość...
Twój opis przypomniał mi mój poród i te okropne bóle krzyżowe, które towarzyszyły mi przez 2 dni, a których nie było na ktg :bad: Szkoda tylko, że u ciebie skończyło się cc, ale w tym wypadku nie było innej możliwość.
Całuski w piętki dla Zosi ;)

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 02:49
0

Funiaa dzielna byłaś GRATULUJĘ :brawo:
Super że już jesteście z Zosieńką w domku :)

Odpowiedz
funiaa77 2010-01-30 o godz. 02:17
0

Dzięki kochane :* , w sumie wyszło, że rodziłam prawie 24h.
Zosieńka jest największym skarbem dla nas i wszystko wynagradza. Było warto

Odpowiedz
Kinia Jones 2010-01-30 o godz. 01:57
0

Funia, popłakałam się jak to czytałam. Byłaś bardzo, bardzo dzielna :usciski: Cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło i że jesteś już z Zosieńką w domu :)

Odpowiedz
agnetta 2010-01-30 o godz. 00:54
0

Miałam łzy w oczach, kiedy czytałam Twój opis. Bardzo dzielna z Ciebie Kobieta :brawo: :brawo: :brawo: :prosze: Najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło a na końcu była nagroda - Zosienka :)

Odpowiedz
aga077 2010-01-30 o godz. 00:28
0

O matko, nie chce się uwierzyć, ze coś takiego Cie spotkało. Dzielna jesteś Kobieto :brawo: :brawo: :brawo: :brawo: Gratuluje córeczki :prosze: :prosze: :prosze:

Odpowiedz
okcia81 2010-01-30 o godz. 00:26
0

A ja myślałam, że mój poród był ciężki. Współczuję i gratuluję!!! Byłaś bardzo dzielna i wcale ci się nie dziwię że już na końcu nie miałaś siły. Najważniejsze że się udało i jesteście całe i zdrowe :ia:
Zdrowia dla malutkiej i dla ciebie :)

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 00:25
0

dzielna bylas ;)
gratuluje!

Odpowiedz
kasia_ewa 2010-01-30 o godz. 00:23
0

Funia, te Zosie to potrafią napędzić stracha i łez swoim mamom... Wiem o czym piszesz...
Wzruszyłam się... Dobrze, że już wszystko u Was ok.

Odpowiedz
Wiolonczela 2010-01-29 o godz. 22:08
0

ah, funiaa, az sie poplakalam bardzo dzielna bylas :brawo:
a za wyrzucanie na ulice kobiety w trakcie porodu ktos powinien w tym pierwszym szpitalu beknac!

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie