• Gość odsłony: 2939

    Narodziny Bartusia

    Wyznaczony termin porodu minął 5 maja a Bartek siedział w brzuchu i jak stwierdził pan doktor po wizycie u niego w dniu terminu: „Czy ten młody człowiek nie ma zamiaru wyjść?” czym mnie zdołował totalnie. Poza tym dał „dobrą” starą i znaną wszystkim radę jak przyspieszyć poród a ja mu powiedziałam, że na moje dziecko to nie działa. Pośmiał się ze mnie kazał przyjść na kontrolne KTG w piątek i powiedział, że jak się nic nie ruszy to w poniedziałek szpital. No i tak mijał dzień za dniem – miałam nadzieję, że dziecię wyjdzie w dniu, kiedy wypadało 10 miesięcy po ślubie no, ale nic z tego. Zadzwoniłam do znajomej położnej, która miała być przy porodzie, kazała przyjść w czwartek na KTG i badanie. A ja nadal kontynuowałam względem mego dziecięcia słowną perswazję, długie spacery i... bliskie spotkania z mężem.
    Czwartkowe spotkanie z położną dało mi mnóstwo nadziei Położna powiedziała, że jak dla niej to wszystko się może wydarzyć w ciągu kilkunastu nawet godzin, ale jakby co ona ma dyżur w niedzielę rano to mamy przyjść. Nareszcie coś się ruszyło. W tym samym utwierdził mnie lekarz w piątek po wizycie u lekarza w poradni. Jednak jak bym nie urodziła mam się zgłosić w niedzielę rano.
    No dobrze byle do niedzieli – a może uda się urodzić jutro?

    11 - V - roku

    Minął wieczór, minęła sobota zakończona długim spacerem i lodami. Zdawało mi się, że nie zasnę a o dziwo zasnęłam raz dwa tyle, że koło 2 obudziły mnie delikatne skurcze, które były nawet, co 10 minut, ale po jakimś czasie się rozregulowały i zasnęłam ponownie. Tyle, że mój mąż panikarz o 5 zrobił pobudkę, bo nie zdążymy. Myślałam, że uduszę tak mi się dobrze spało, a on mnie obudził. Potem musiałam stoczyć bój o kanapki, które mu chciałam zrobić do szpitala – nie on nie potrzebuje i w ogóle wymyślam, ciekawe że o 14 już tak nie mówił i był mi wdzięczny. Udało mi się odwlec wyjazd do szpitala, chociaż o troszkę i wyjechaliśmy po 6.30 – jazda trwała może 3 minuty, bo i na piechotę dotarcie do szpitala trwa może 20 minut.
    Pobyt na izbie przyjęć trwał chwilkę. Potem wyjazd na porodówkę – położnej jeszcze nie ma, czekamy na korytarzu, bo przyjmowana jest inna kobieta. W końcu przychodzi i moja pora jest położna – po 15 minutach jesteśmy już na sali porodowej. KTG pokazuje skurcze, ale słabe i tak to ja mogę urodzić za dwa tygodnie, tym bardziej, że to, co podczas badania w czwartek wyglądało tak obiecująco cofnęło się – o ile można tak powiedzieć i postęp jest mniejszy. Położna podłącza kroplówkę i nakazuje chodzić. No to sobie chodzę tam i z powrotem i żartuję z mężem. Przychodzi lekarz bada mnie i mówi, że urodzę może wieczorem a może jutro – no fajnie. I tak mijają kolejne godziny – skurcze stają się coraz bardziej bolesne, ale postępów nie ma, bo szyjka nie chce się za nic w świecie skrócić do zera. Przy okazji dzwonią moje koleżanki ze studiów, że praca zaliczeniowa nie wiadomo, czemu nie dotarła i co mają robić. Rzucam im tylko do słuchawki, że ja rodzę i rozwiąże ten problem, kiedy indziej. Za 15 minut dzwonią znowu, że pani dr powiedziała, że mam sobie rodzić spokojnie ona mi zaliczenie wpisze a ja jej tę pracę prześlę ponownie później. Dziękuję jej w duchu.
    Czas pędzi do przodu, ale tylko czas bo mój organizm jakby rodzić nie chciał i cały czas jest tak samo. Lekarz widząc mnie chodzącą wokół kroplówki pyta męża, czemu radia nie przyniósł to bym sobie przy rurze potańczyła. Wesoło mu – mnie mniej. Nareszcie godzina 14 szyjka się skróciła i coś zaczyna ruszać. To coś to były tylko bardziej bolesne skurcze w dodatku odczuwane jako bóle krzyżowe. Chodzę, oddycham, chodzę, oddycham – mam wrażenie, że nic innego nie robię. A postępu zero jak utknęło na 4 cm to dalej ani rusz tylko ja już sił nie mam. Kroplówka się skończyła a ja dalej chodzę, oddycham, chodzę, oddycham – położna proponuje piłkę, ale to nie dla mnie bo boli jeszcze bardziej. Do sekwencji chodzę, oddycham dodajemy jeszcze masaż pleców w trakcie skurczu w wykonaniu mojego męża. Zbliża się 18 ja już naprawdę sił nie mam a po kolejnym badaniu okazuje się, że postęp to pół centymetra, można się załamać. Na szczęście moje dziecię jest dzielne i tętno ma mocne.
    Czas mija a tutaj nic tyle, że już nie mam siły chodzić, więc leżę albo się opieram, oddycham, mąż masuje plecy i robi mi zimne kompresy i pojawia się jeszcze jedna atrakcja okropne wymioty przy każdym skurczu tzn. te wymioty to tylko pozorne, bo ja nie mam, czym wymiotować więc męczę się jeszcze bardziej. Położna nakazuje pić, żeby mnie tak nie męczyło. Miałam wrażenie, że to już się nigdy nie skończy – skurcze i wymioty strasznie mnie męczyły, miałam wrażenie, że mój kręgosłup pęknie. Godzina 20 kolejna wizyta lekarza – ja już nie mam sił, przechodzi mi przez głowę myśl o cc, ale przecież tyle już wytrzymałam. Lekarz każe czekać na postęp, ja mówię że już nie mogę on na to czy chcę cc – zaprzeczam. Położna sama nie wie co ze mną robić – skurcze zaczynają słabnąć tzn. są tak samo częste ale krótsze, dziecko tętno ma dobre więc podstaw do cc nie ma. Powoli zaczyna nad nami wisieć widmo „długiego” porodu, mogę rodzić byle kręgosłup mnie tak nie bolał. Położna mówi, że jak dalej pójdzie może się okazać, że skurcze całkiem minął i dopiero rano zaczniemy znowu „poród”. Opadam całkowicie z sił, między skurczami nawet przysypiam.
    Zbliża się 21 i okazuje się, że naprawdę coś ruszyło jest 6 cm – chwytam się tej myśli i jakby więcej sił przychodzi. Położna radzi abym w czasie skurczu próbowała lekko przeć to przyspieszy rozwieranie szyjki. Czas mija ale teraz wiem, że mój wysiłek nie pójdzie na marne – lekarz stwierdza, że dzisiaj urodzę. 22 teraz czas zaczyna pędzić szybciej – położna stwierdza, że muszę mieć jeszcze bardzo dużo siły skoro mam siłę mówić, nie wie że mówienie to mój sposób na lęk i stres. Kolejna wizyta lekarza i słyszę jak mówi: „Zadzwoń na salę operacyjną niech nie znieczulają, bo tutaj będziemy rodzić” i pyta mnie: „Jak duży miał być dzidziuś?” Mówię mu, że 3 kg ważył w 37tc On na to, że na pewno będzie duży zwłaszcza jak na moją drobną /!/ budowę ciała tym bardziej, że tatuś całkiem spory i w sumie powinno być cc. Po tylu godzinach usłyszeć taki tekst, można stracić resztki sił.
    Mąż trzyma mnie mocno za rękę a ja zamiast myśleć o rodzeniu pytam go jak się czuje. Lekarz się śmieje, żebym się nim nie przejmowała, bo jakby co to nikt się nie będzie nim martwił tylko go wepchniemy do łazienki, była za jego plecami, i będzie sobie leżał aż nie urodzę. Dostaję wskazówki jak przeć, mąż jak ma mi pomagać i czekamy, co dalej. Teraz wszystko dzieje się błyskawicznie. Nie pamiętam ile tych skurczy partych było ale chyba 3. Jeszcze jeden skurcz i urodzisz tylko musisz się skupić. Czuję główkę – przychodzi kolejny skurcz ten już ostatni, mobilizuję się z całych sił. Dopingowana przez położną i mojego męża, który wtulony we mnie szeptał mi do ucha dasz radę i kocham Cię a ja parłam jak tylko dałam radę. Lekarz w trakcie skurczu uciskał brzuch i tak urodził się o 23.40 Bartuś – wyczekany.
    Wszyscy stwierdzili, że duży chłopczyk, a ja wśród łez szczęścia pytam mało inteligentnie czemu on nie płacze. Położna się śmieje a ja już za chwilę słyszę krzyk mojego synka. Widzę jego pupę potem czytam, co napisano na opasce. Za chwilkę go dostanę – przytulam mocno do siebie i całuję, już nie płacze jest cichutki wtulony we mnie i patrzy na mnie tymi wielkimi oczkami. Patrzę na Mirka obydwoje płakaliśmy ze szczęścia. Bartuś razem z tatusiem jedzie na pierwsze badania. A ja zostaję na sali porodowej do szycia – mały ma dużą główkę i mam spore nacięcie ale szycie nic nie boli. W tej chwili dzwoni mój telefon – proszę o podanie go to moja mama udaje mi się wyszlochać do słuchawki zostałaś babcią. Za chwilkę słyszę skądś głos mojego męża – okazuje się, że są znowu na Sali a on rozmawia z Bartusiem. W końcu i ja mogę znów go przytulić. Mały przysysa się do cyca, mąż robi pierwsze zdjęcia a ja… gadam. No cóż taka natura. Zostajemy we trójkę jeszcze dwie godziny na sali porodowej. Mirek, Bartek i Asia nasze pierwsze dwie godziny jako rodziny.

    Odpowiedzi (20)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-07-07, 08:13:11
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2010-07-07 o godz. 08:13
0

Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze przeczytał DZIĘKUJĘ wam bardzo

Odpowiedz
okcia81 2010-06-17 o godz. 09:00
0

Wspaniale! Dostałaś zaliczenie... z rodzenia!
Gratulacje! :D

Odpowiedz
matylda_zakochana 2010-06-14 o godz. 11:07
0

AsiA, dopiero dziś mogłam przeczytać opis :)
Piękny....
na prawdę niesamowity :D

Jeszcze raz gratuluję :)

Odpowiedz
Gość 2010-06-10 o godz. 05:24
0

cudowna relacja z porodu. Lezka w oku mi sie zakrecila i przypomnialam sobie te trudne ale wspaniale chwile.

Odpowiedz
Gość 2010-06-10 o godz. 02:54
0

Siedzę i ryczę, a Miły zdziwiony "czemu mama beczy?"
Piękny opis.

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-06-08 o godz. 16:08
0

Asia piekny, wzruszający opis. Gratuluje. Byłaś dzielna.

Odpowiedz
Gość 2010-06-08 o godz. 13:36
0

Bardzo bardzo Wam dziękuję

Odpowiedz
kasiacleo 2010-06-08 o godz. 10:29
0

super opis, no cóż mi też łzy w oczach stanęły, dzielna byłaś :)

Odpowiedz
fjona 2010-06-08 o godz. 10:26
0

ja też się wzruszyłam!

ogromne gratulacje!

Odpowiedz
Gość 2010-06-08 o godz. 10:07
0

Gratuluję dzielnej mamie !!! Piękny opis, aż się popłakałam ;] Wszystkiego dobrego dla całej rodzinki!

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-06-08 o godz. 09:35
0

Ja sie jeszcze trzymam bez lez, opis ducowny. Gratulacje !!!!

Odpowiedz
funiaa77 2010-06-08 o godz. 09:12
0

AsiaA, przepiękny opis, a Ty byłaś bardzo dzielna.
Normalnie aż łzy pociekły mi po policzkach

Odpowiedz
Jeżyna 2010-06-08 o godz. 09:04
0

Asiu, wspaniały opis :D

Odpowiedz
szpilunia 2010-06-08 o godz. 08:48
0

Ech no.... poryczalam sie w pracy...

Odpowiedz
bonsai 2010-06-08 o godz. 08:10
0

Gratulacje!!! ... idę po chusteczki

Odpowiedz
Gość 2010-06-08 o godz. 08:06
0

Ja też mam łzy w oczach :D Cudnie :D

Odpowiedz
Kinia Jones 2010-06-08 o godz. 07:55
0

Asiu, przecudowny opis :) Aż się popłakałam ze wzruszenia :)

Odpowiedz
ewan 2010-06-08 o godz. 07:54
0

AsiaA napisał(a):Dopingowana przez położną i mojego męża, który wtulony we mnie szeptał mi do ucha dasz radę i kocham Cię a ja parłam jak tylko dałam radę. Lekarz w trakcie skurczu uciskał brzuch i tak urodził się o 23.40 Bartuś – wyczekany.

W tej chwili dzwoni mój telefon – proszę o podanie go to moja mama udaje mi się wyszlochać do słuchawki zostałaś babcią.
Normalnie się popłakałam ze wzruszenia
Wszystkiego najlepszego dla Bartusia i dla Was szcześliwi rodzice

Odpowiedz
Gość 2010-06-08 o godz. 07:50
0

Ślicznie opisałaś ... aż mi się łza w oku zakręciła :)
Gratuluję :)

Odpowiedz
Gość 2010-06-08 o godz. 07:45
0

Cudny opis :) Gratulacje!

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie