• Gość odsłony: 2580

    Tajlandia (więc relacja nieco stara ;))

    Wybaczcie, ale musze, bo się uduszę 8)
    Odgrzebałam stare listy z Tajlandii w związku z kilkoma nieodległymi wyjazdami Forumówek, zaczęłam je czytać, dziś przejrzałam zdjęcia pierwszy raz po dwóch latach...I ... kocham te zdjęcia :love:

    Więc wkleję przeterminowany produkt z r., mam nadzieję, że nie trafię za to na Pomyje ;)

    Wstęp: byliśmy we dwójkę we wrześniu r. na miesięcznym wyjeździe, organizowanym samodzielnie. Trasa to: Bangkok-Kanchnaburi-Chiang Mai-trekking w okolicach Pai-Angkor Wat w Kambodży-i na koniec odpoczynek na wyspie Ko Samui.

    Ponieważ materiał leżał przez 2 lata w dużym stopniu w stanie obrobionym, to w przypadku tej relacji postaram się wkleić wszystko za jednym razem.

    Ostrzegam: będzie dużo 8)

    Zaczynam...

    Odpowiedzi (22)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-05-30, 06:50:13
    Kategoria: Pozostałe
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2010-05-30 o godz. 06:50
0

Jak już wszystko posprawdzałam i przygotowałam zmiany do wysłania do Carrie, to okazało się, że zdjęcia same zaczęły działać :o
KURDE! Tyle roboty na nic lol

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 16:34
0

Babeczki, umówiłam się z Szanowną Moderatorką Carrie, że podeślę jej poprawne linki do zdjęć, a ona zmodyfikuje posta z relacjami, aby zdjęcia się wyświetlały, ale please please, o kilka dni cierpliwości lol

przy okazji serdeczne pozdrowienia dla Carrie ;)

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 16:26
0

czy tylko ja nie widze wszystkich zdjec?

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 09:23
0

irish napisał(a):
A-ha, argument wydający mi się całkim poważny - jeśli zajdziesz w ciążę, to Twoja Tajlandia z konieczności odsunie się o kilka lat (wiem, świnia jestem, że kuszę 8) )
No widzisz - ja się nawet boję nawet po cichu myślec nie mówiąc o dyskusji nad "za i przeciw". Bo po jednej stronie jest wydanie pieniędzy na in vitro (niestety chyba tylko ta opcja) a po drugiej przehulanie ich na rajskich plażach. Nie mówiąc o czasie który mi na karku gorącym oddechem zieje. 8)
I tutaj mocne argumenty ze wiek, ze może wogole się nie uda jak będe odkładac, a ze Tajlandia poczeka. No i święte oburzenie obu rodzin co do wyboru moich priorytetów. No i chłop mnie w końcu przepędzi bo on ma jednak "dobrze poukładane w głowie" ;)

Stad przycupnięta nieśmiało w kąciku obgryzając ze stresu paznokcie potwornie zazdroszczę. 8)

ps. już sprawdziłam linie lotnicze - tak na wszelki wypadek . Przynajmniej polizałam cukierek przez szybę :P

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 08:44
0

A może poprokreujesz się na Ko Samui? :D
Wiesz, plaża, chatka przykryta liśćmi palmowymi, rafa koralowa, te sprawy 8)
Jeśli jeszcze porównasz poziom stresu mogący towarzyszyć obu opcjom, to chyba ... nie ma pytań lol

Spytaj się jeszcze ani_sz - jechała do Tajlandii w lutym.
A-ha, argument wydający mi się całkim poważny - jeśli zajdziesz w ciążę, to Twoja Tajlandia z konieczności odsunie się o kilka lat (wiem, świnia jestem, że kuszę 8) )

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-05-22 o godz. 07:10
0

Dzięki wielkie za info. No łamię strasznie i przezywam straszne tortury, bo nie wiem co jednak dla mnie wazniejsze - moje plany prokreacyjne czy jednak bardziej kusi mnie ta Tajlandia na wrzesień/październik.
Wybór tak skrajnie od czapy, że aż trudny do ogarnięcia.

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 07:04
0

Eee, kurczak, bez przesady, tylko raz nas monsun dopadł tak porządnie, w Kanchanaburi (padało ponad dwie doby, ale gdyby bardziej nas czas gonił, to po prostu wyjechalibyśmy stamtąd do bardziej oddalonego miejsca). Potem mieliśmy do czynienia z popołudniowymi ulewami, a no i na trekkingu na północy kraju jeszcze padało (ale wtedy to tam powódź przyszła ;))
Na Ko Samui (wyspy bardziej na południu) zupełnie monsunu nie było widać. Jeśli bym miała porównać ten monsun z sierpniowym monsunem w Indiach, to to tylko taki mały monsunik był, na miesięczny wyjazd ze dwa razy się głośniej odezwał ;)

Bilety kupowaliśmy we wrocławskim Fly Away, normalny przelot Aeroflotem (PLL LOT z Wawy do Moskwy i potem Aeroflot do Bangkoku-luzik samolot i obsługa też). Ludzie latają jeszcze Aeroswiftem ukraińskim, tam zdarzają się fajne promocje.

O! Znalazłam starego maila. Bilet na osobę kosztował ze wszystkimi opłatami 2415 zł.

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 06:41
0

Zazdroszczę - na Tajlandię ostrze sobie zęby od ponad roku. Myślałam o wyjeździe w maju tego roku, ale niestety zycie zweryfikowało plany. wrzesnień/październik byłby realny, no ale moje czujne oko jednak wypatrzyło w Twoich mailach często powtarzające się słowa tj. deszcz. ulewa, monsun. Niby to wiedziałam ale zaklinałam bym w tym momencie myliła się.
No nie wiem co z tym fantem zrobić. Deszcz mnie przeraża ale do Tajlandii musze. :)
Pytanie praktyczne - jak z biletami na samolot? Kupowaliście czarterowy?

Odpowiedz
Gość 2010-05-22 o godz. 06:23
0

A jak to zrobić, żeby sie dłużej "trzymały" ??? :(
Wkleiłam je na facebooku, tu przekopiowałam linki, na facebooku nadal są dostępne, a na forum niewidoczne :(

Jakieś zdjęcia jeszcze mam 8) Tylko, że musiałabym znaleźć jakieś wirtualne miejsce na ich przechowywanie, żeby tu je zalinkować, a z tym to ja beton jestem

Odpowiedz
Gość 2010-03-28 o godz. 06:58
0

aniasz napisał(a):irish_girl, jak ja teraz przetrzymam tych następnych 5 tygodni?
ff napisał(a):Też myśleliśmy o Tajlandii z Kambodżą w poprzednim roku, ale "spękaliśmy" z powodu szczepień itd.
Wy mi lepiej szczegóły o zwiedzaniu Kuby podajcie :prayer:
Będę wdzięczna bardzo ;) lol

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-03-28 o godz. 00:48
0

irish_girl, jak ja teraz przetrzymam tych następnych 5 tygodni?

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 22:08
0

Sa na tym swiecie miejsca do ktorych czolwiek teskni i chce wracac, chocby na chwile. Tajlandia zdecydowanie plansuje sie w mojej osobistej czolowce. Przeczytalam relacje i wlasnie siedze i knuje 8)

Odpowiedz
ediee 2010-03-27 o godz. 17:14
0

o maatko :D
pięknie tam :D

i dzięki za ta relację!!

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 17:07
0

Uuuuuffffff... lol

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 17:06
0

List 8 - Bangkok - 05.10.05

Ostatni list z Tajlandii...Nie myslcie sobie, ze sie stesknilismy za Polska, niz z tego !

Jedyne,czego mi brakuje, to zoltego sera, smietany do salatki z pomidorow i DOBREGO pieczywa.

To chyba wszystko.
A poza tym w Indiach i Ameryce Poludniowej spedzilismy po ponad 2 i pol miesiaca, wiec wytesknic sie zdazylismy. Tu miesiac minal tak, ze nawet nie zauwazylismy, kiedy.

Z Ko Samui bezbolesnie udalo nam sie przedostac do Bangkoku. Jednak nie spodziewalismy sie, ze w Tajlandii w sumie pokonamy takie „wielkie” odleglosci - naliczylismy, ze (razem z Kambodza) przejechalismy w sumie 4000 km. Czyli Indie Poludniowe da sie zwiedzic w miesiac...Tak to jest, jak do podrozy stosuje sie regule metryki miasto (klasa informatyczna, ktora skarzy sie na spamy, zapewne bedzie wiedziala o co nam chodzi).

Dzis rano zladowalismy w Bangkoku, ja przeziebiona po klimatyzowanym promie, maz nabijajacy sie ze mnie, ze mi w Bangkoku zimno i zakladam koszule z dlugim rekawem...

Faktem jest, ze na Wyspie Ko Samui zapomnielismy, co to monsun. A tu okolo poludnia, kiedy entuzjastycznie poszlismy cos zjesc i wybieralismy sie wlasnie do Dzielnicy Chinskiej na ostatnie zakupy pt. kupowanie prezentow (i przyprawy z krewetek dla kolegi K. ;)) jak lunelo, to musielismy w knajpie stolik dalej od drzwi przesunac. Taaaa.
A potem jak juz plynelismy „tramwajem” wodnym (bo w Bangkoku to najpewniejszy sposob na szybkie i bezkorkowe poruszanie sie), to przyszla regularna burza i musielismy na przystani przeczekac deszcz pijac piwo. Co spowodowalo, ze przez moment prezenty dla rodziny byly zagrozone, jako ze bardzo spodobala nam sie koncepcja upicia sie na przystani tramwajow wodnych i nie wydawania pieniedzy na glupie prezenty ;).

Dobra, u nas juz wieczor, idziemy jeszcze cos zezrec, rozejrzec sie za podkoszulka ze sloniem i spac. Jutro niestety opuszczamy ten piekny kraj.

Naprawde, nie chce sie wracac do swiata telefonow komorkowych, notebookow, outlooka, kalendarza i post-itow....

Buziaki wielkie i dziekujemy za uwage!

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 17:05
0

List 7 - Ko Samui - 30.09.05



Siedzimy sobie na plazy, drzwi naszej chatki palmowej sa oddalone od brzegu morza o jakies 10-15 metrow, jakies 30 metrow od brzegu zaczyna sie rafa. W poblizu mamy miasteczko z targiem, na ktorym mozna kupic owoce warzywa i pozrec rozne przekaski, kupe restauracji pod turystow i takich "zwyklych, targowych", czyli folklorystycznych, dwa razy tanszych.

Widok z naszej chatki:





Wlasciwie to nie mamy o czym pisac ;)
Odpowiadajac na pytanie kolegi K. - nie pojechalismy na wyspe Ko Phagnan, ktora jest uwazana za daleko piekniejsza i spokojniejsza od Ko Samui, bo:
a) zalezalo nam na czasie, a na Ko Phagnan plynie sie promem kilka godzin dluzej
b) wcale nie zamierzalismy siedziec na plazach Ko Samui, tylko planowalismy dostac sie na oddalona o 3 km od Ko Samui malutka wysepke, gdzie tylko bambusowe chatki, kilkumetrowe warany i rafa koralowa.
c) o trafnosci naszego wyboru przekonalo nas stado Izraelitow, ktorzy jechali z nami autobusem z Bangkoku do promu. WSZYSCY wybierali sie na Ko Phagnan

Tak.

Skonczylo sie na tym, ze siedzimy na plazy Lamai - uwazanej za jedna z bardziej komercyjnych/drogich/zatloczonych/zepsutych turystycznie plaz Ko Samui, albo i nawet calej Tajlandii. Ciekawe, bo po przyjezdzie tutaj stwierdzilismy, ze chyba jestesmy na innej plazy jednak, albo przewodnik klamie. Na plazy pusto. W ciagu dnia w zasiegu wzroku na piasku leza moze ze 2-4 osoby. W chatkach okolicznych cicho - raczej nikt halasu nie zamierza robic. Miasteczko, ktore mialo tetnic zyciem, barami go-go, masazami i panienkami - puste.

W sensie - infrastruktura domkowo-knajpowa stoi, ale wyraznie czeka na sezon turystyczny, ktorego obecnie nie ma. Wszyscy Skandynawowie i Niemcy siedza w Europie, bo po co wyjezdzac, jak zimy jeszcze nie ma ;)
Jedyne, co moze swiadczyc o tym, ze w sezonie jest to miejsce bardzo turystyczne, do dosyc wysokie ceny w knajpach - menu w koncu obowiazuje caly rok...

Przyjechalismy tu tylko na chwile, namowieni przez wlascicielke domkow, ktora podeszla do nas na promie i zaproponowala bezplatny transport na plaze, by podjechac i zobaczyc, czy przypadkiem domki nam nie przypadna do gustu. I domki nam przypadly do gustu. Fakt, ze stoja na koncu plazy, rowniez bardzo nam odpowiada. Troche nas draznilo, ze po wejsciu do wody nie mamy bialutkiego piasku, tylko zaraz zaczynaja sie kamienie, ale na drugi dzien wlazlam do wody w okularkach i kamienie po prostu okazaly sie rafa. A plaza z bialutkim piaskiem w morzu jest 300 metrow na prawo od nas ;)







No i teraz, zaopatrzeni w rurki i maski ( w sensie w maske to maz, ja jestem wierna swoim okularkom do plywania), moczymy sie w wodzie i gapimy na rafe i ryby.

Rafa okazala sie...rafowa. Spodziewalam sie co prawda o wiele wiekszej ilosci kolorow, ta rafa przy brzegu sklada sie glownie z koralowcow w barwach szaro-srebrno-zielono-brunatno-brazowych, nie ma zadnych ostrych czerwieni czy niebieskosci. Zaskoczyla mnie za to roznorodnosc koralowcow. Nie wyobrazalam sobie, ze moga miec takie rozne ksztalty. Zreszta pierwszego dnia poszlismy przejsc sie po brzegu w strone pobliskiego cypla i na brzegu znalezlismy bardzo duza ilosc wyrzuconych, juz martwych (w sensie twardych na kamien) koralowcow.
Ryby tez sa. Tez nie ma - ku naszemu rozczarowaniu - takich typowo tropikalnych - czerwonych, niebieskich, fioletowych. Sa blazenki. Sa rybki zolte w czarne paski, czarne, przezroczyste, laciate tez sa. Dzis zauwazylam, ze te przezroczyste sie mienia w sloncu kolorami.

Ale pewnie zeby zobaczyc takie prawdziwe rafowe kolorowe stworzenia, powinnismy sie zalapac na jakies nurkowanie nieco w glebi morza, a nie 50metrow od brzegu. A nam sie...nie chce ;)
Od trzech dni planujemy, ze nastepnego dnia wypozyczymy motor i pojedziemy objechac wyspe (w jedna strone ze 15 km, z gory na dol tez mniej wiecej tyle samo) . Obejrzymy dwa wodospady, ktore podobno warto obejrzec ( jeden ma 28 m a drugi ponad 70, wiec trzeba bedzie sie wybrac ;), podjedziemy tez do wioski, z ktorej prawdopodobnie mozna przeplynac na te wysepke, na ktorej pierwotnie chcielismy sie zatrzymac i mieszkac z waranami.
No i jakos nam nie wychodzi ;)
Najbardziej turystyczna i zepsuta w sezonie - a obecnie wyludniona plaza Lamai w pelni zaspokaja nasze potrzeby. Kupujemy sobie dziwne owoce, robimy im zdjecia i probujemy, robimy sobie salatki warzywne, zremy ostre zupy i makarony.





Faktem jest, ze wylazi z nas zmeczenie ostatnimi miesiacami i tym ostatnim 10-dniowym odcinkiem, gdzie przejechalismy kupe kilometrow i zwiedzilismy prawie wszystko co sie dalo. Godzina 22 wieczorem i juz jestesmy spiacy ;)

Tak wiec nie spodziewajcie sie od nas nastepnej wiadomosci z Ko Samui, bo nie mamy o czym pisac ;)
Odezwiemy sie 4-5 pazdziernika z Bangkoku, tuz przed wylotem.

Pozdrowienia!

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:59
0

List 6 - Bangkok - 25.09.05

Jeszcze 2 i pol godziny do kolejnego autobusu. Mysle, ze po dojezdzie na wyspe bede nienawidzila autobusow.

Nie pamietam, gdzie skonczylismy pisac, a-ha, mieliscie informacje z Chiang Mai. Z Chiang Mai przez Bangkok pojechalismy do Kambodzy. Rzeczywiscie, wyjezdzajac z miasta na polnocy, trzeba bylo autobusem przejechac po wodzie, wiec nie klamali z ta powodzia. Nasz przewodnik powiedzial, ze region Pai, gdzie bylismy na trekkingu, zostal czasowo zamkniety dla turystow, wiec chyba rzeczywiscie bylo tam duzo wody ;)

Zreszta widzielismy dosyc powaznie " rozlane" rzeki. Coz, monsoon time.

Droga do granicy z Kambodza - super. Moglibysmy sie uczyc od Tajow, jak budowac 3-5 pasmowe autostrady, pelne kilkupoziomowych estakad. Co za wspanialy kraj do podrozowania, wszystko jest tu tak latwo zrobic/zalatwic/kupic....

No a potem dojechalismy na granice. Koszmar. Bez komentarza, ale droga do Siem Reap (miasteczko w poblizu swiatyn Ankgor Wat) zajela nam 9 godzin. 160 km. Mielismy byc teoretycznie o godz. 19, bylismy o drugiej w nocy. Widzielismy duzego kamaza zapakowanego zlomem, ktory lezal przewrocony na dziurze, wiec macie porownanie. My przy okazji bylismy juz zmeczeni ponad 24 godzinna podroza. Nie, naprawde, chyba gdybym wiedziala, ile moze trwac dojazd, to bym sie na Kambodze nie zdecydowala.

Droga i transport w Kambodzy:







Ale dojechalismy. Pan z autobusu zaproponowal nam swoj hotel (jakzeby inaczej ;)) za very cheap price 5 USD za pokoj. Szczeki nam opadly, jak tam weszlismy. Lazienka, kafelki, ciepla woda, piekne meble, fotel wiklinowy, duze lozko, telewizja satelitarna i reczniki.
Po prostu miod na moje serce po takiej podrozy ;)

Wlasciwie to trudno mowic ze widzielismy Kambodze, bo Siem Reap jest po prostu miastem turystycznym, wiec trudno nam sie o kraju wypowiadac, ale....

Nie powinno sie do Kambodzy przyjezdzac z Tajlandii. Jest zbyt duzy szok. Szkoda.
W Kambodzy jest bieda. Nawet nie tak jak w Indiach, gdzie byla bieda i syf i miliard ludzi. W Kambodzy jest inaczej. Jedzie sie ta gruntowa droga, ktora jest droga jedyna, obok sie ciagna pola ryzowe. Wszystko jest zielone. I od czasu do czasu stoja chatki bambusowe. Po prostu nie ma nic. Nawet syfu duzego nie ma, bo nie ma z czego. Tak jakby Czerwoni Khmerzy zresetowali kraj i kraj sobie zyl i jakby ludzie mieli tylko nieco wiecej niz nic.

Kambodża z głównej drogi kraju:





Te 5 dolarow za pokoj...A potem nastepnego dnia za 10 USD wlasciciel hotelu przez caly dzien obwozil nas tuktukiem (czyli riksza motorowa) po swiatyniach... W kazdym normalnym kraju zawolalby dla nas jakiegos pana, a nie sam poswiecal nam czas. (maz mowi, ze to jednak nie byl wlasciciel hotelu, ale whatever) .

Nasz srodek transportu na drodze do swiatyn w Siem Reap:



W Kambodzy sie placi w dolarach. Sa tez riele, ale warte tyle co nic. Mozna tez placic bahtami (tajlandzkimi). Ludzie przemili, mowia po angielsku o wiele lepiej niz w Tajlandii, ucza sie od turysow. Dzieci juz niestety wolaja "hello one dollar", ale w sumie trudno im sie dziwic...

Swiatynie - piekne. Do obejrzenia "na wlasne oczy". Rzeczywiscie, ogladac jakies mniejsze swiatynie po Angkor Wat nie ma wiekszego sensu. Chociaz szczerze mowiac doszlismy do wniosku, ze o wiele wieksze wrazenie zrobilo na nas Khajuraho (kompleks swiatyn erotycznych) i swiatynie w Ellorze i Ajancie w Indiach. Te swiatynie kambodzanskie sa monumentalne, jest ich duzo, mozna tam spokojnie spedzic kilka dni zwiedzajac je na rowerze. Sa tez jednak zniszczone. W sensie stare. I takie...budynki, no.

Wschód słońca w Angkor Wat:



Angkor Wat











Swiatynia Bayon



Mury trzymaja drzewo, czy drzewo trzyma mury?





W Angkor Wacie spotkalismy trojke Polakow. Powiedzieli, ze swiatynie nie sa "panstwowe", ze kilka lat temu zostaly kupione przez jakiegos Khmera, ktory teraz czesze kase na wesjsciowkach za 20 USD na dzien lub 60 (albo 40, nie pamietam) USD na 3 dni. To jednak powinno byc "dobro narodowe".

Z dwójką ze spotkanych Polaków wracalismy nastepnego dnia do Tajlandii autobusem. Chcielismy sie z nimi spotkac wieczorem, ale po ponad 30 godzinnej podrozy, 2 godzinach snu i calodniowym lazeniu po swiatyniach w rozkosza wskoczylismy pod prysznic i spedzilismy wieczor na ogladaniu HBO. Wieczor zreszta zakonczyl sie o godz 20, bo poszlismy spac ;)

No i nastepnego dnia rano wracalismy. Jeden z zapoznanych Polakow opowiedzial nam troche o Kambodzy, podobno Czerwoni Khmerzy zaczeli rzadzic w 74 roku i skasowali cale panswo. Zlikwidowali szkoly, szpitale, wszystko, zabili cala inteligencje, cala 2 milionowa stolice wywiezli na wies do obozow pracy. Smutne bardzo. A byl to podobno jeden z lepiej rozwinietych krajow azjatyckich po wojnie.
Musze troche poczytac, bo na ten temat nie wiem nic.

Jeszcze teraz mozna zobaczyc plakaty nawolujace do zdania broni:



Podroz z powrotem do granicy byla wlasciwie tak samo niewygodna i dluga, z ta roznica, ze bylismy wyspani, a ja mialam miejsce siedzace w autobusie (co prawda ze srubami wystajacymi ostrym koncem i wbijajacymi sie w tylek z poduchy siedzenia, ale maz mi je odkrecil nieco ;) ) i nie musialam siedziec na plecaku na podlodze, wiec sie nie poobijalam na tych dziurach. Mielismy za to przeboje z drugim kolega z Polski, ktory dostal ataku niedroznosci jelit i na totalnym zadupiu zaczal nam odjezdzac. Autobus trzesie, nie ma sensu sie zatrzymywac, bo granice zamykaja wieczorem, a najblizszy szpital w Tajlandii. Na szczescie po kilku godzinach i goracej herbacie przeszlo, wiec juz od Tajlandii czul sie dobrze. Uff...

Jak nas wysadzili na przejsciu granicznym i podjechal minibusik i pan nas nie wpuscil do srodka, to zrobilam mu taka awanture, ze az jest mi wstyd. Powiedzialam, ze poprzednio czekalam 3 godziny na granicy, i nie mam zamiaru teraz czekac i w ogole.....A tu za pol godziny podjechal wypasiony pietrowy autobus, ktory po tajskich drogach zawiozl nas w luksusie do Bangkoku. Ale mi bylo glupio, ze czlowieka tak zjechalam. Ale w Kambodzy zaczely mi sie wlaczac mechanizmy obronne z Indii ;)

Dotarlismy do Bangkoku poznym wieczorem ok 23, biuro podrozy, w ktorym kupowalismy bilety bylo jeszcze czynne, wiec zarezerwowalismy sobie bus na wyspy na nastepny dzien, odebralismy plecak i ruszylismy do hotelu. Doszlismy z chlopakami do wniosku, ze idziemy cos zjesc. I co?

...i po drodze w okolicach Khao San spotkalismy trojke Polakow, z czego z dwojka tych Polakow maz sie upil (mowi ze sie nie upil) drugiego dnia naszego pobytu tutaj. Tez wlasnie zjechali z Kambodzy i podobne jak koledzy poznani w Kambodzy za 2 dni wracaja do Polski.
A my chcielismy dzis jechac zwiedzac Ajuttie - dawna stolice Tajlandii.
Taaa.....

Skonczylo sie tym, ze o szostej rano wrocilismy do hotelu. W nocy bylo wszystko. Najpierw zarcie i piwo, potem miejscowa whisky z supermarketu z cola pita w plastikowaych kubeczkach na krawezniku Khao San Road, ogladanie lady boyow, czyli mezczyzm (albo i nie) lazacych w damskich ciuchach po ulicy. Byli...piekne. rzeczywiscie o wiele bardziej atrakcyjni/ne dla Europejczyla niz Tajki (wyzszi, szczuplejsi, bardziej ostre rysy twarzy)....
A i jeszcze kupilismy od pani z balonami caly pek balonow z helem. Najpierw sie jak kretyni nalykalismy helu i umieralismy ze smiechu mowiac glosami rodem z kingsajzu (poprzednio chlopcy to probowali w meskim gronie 2 tyg temu), potem zaczelismy sprzedawac balony innym turystom, ale nikt nie chcial od nas kupowac :(

I jeszce upilismy Kambodzanke, ktora przyjechala z trojka Polakow z Kambodzy i miala tego pecha, ze caly wieczor spedzila z 7 Polakow gadajacych niemal wylacznie w swoim jezyku. Chyba sie na nas nie obrazila, bo dzis tez z nami lazila.

Pobudka byla ciezka, do Ajutti czywiscie nie pojechalisnmy, wstanie i zebranie ekipy z trzech roznych guesthousow zajelo kilka godzin ;)
Mielismy sie przejechac na duzy targ sobotnio niedzielny, ale koniec koncow pozegnalismy ekipe Polakow (i Kambodzanke) - oni pojechali, a my bezpiecznie poszlismy na internet. Zjemy cos i wskoczymy do autobusu na Ko Samui, szkoda ryzykowac, ze moglibysmy nie zdazyc, poza tym dzis nieco (bardzo) oslabiona jestem i raczej nie mam ochoty na kupowanie spodni i jedwabnych obrusikow.

Ufff... ale naskrobalam. A od jutra tylko PLAZA ;)
Rafy, palmy, miejscowa whiskey i generalnie bajka.
Nie zamierzamy sie za bardzo produkowac mailowo.

To tyle.

To pisalismy my

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:53
0

List 5 - Chiang Mai - 21.09.05

Teraz to juz naprawde czeka Was kilka dni bez czytania naszych pamietnikow, bo za 2 godziny uderzamy w poltloradniowa podroz do Kambodzy, a ze przeczytalismy w jednym z przewodnikow, ze internet moze tam kosztowac do 20 USD za godzine, to nie zamierzamy sie stamtad w ogole odzywac.

Z trekingu trzydniowego wrocilismy, bylo calkiem fajnie. Polowy rzeczy nie zaliczylismy z powodu lejacej sie z nieba wody, ale i tak bylo ok. Trekking, ktory mial sie okazac bardzo rekreacyjny, rzeczywiscie taki byl. W pierwszy dzien. Wiecie, duzym samochodem z 8 innymi uczestnikami (Francuz, Szwedka, 2 Anglikow, 2 Australiczykow, 2 Szwajcarow) podwiezli nas do miejsca gdzie zjedlismy lunch, bylo piwko i deser nawet, potem zawiezli nas do wioski (rural tribes tak zwanej....) gdzie moglismy pofotografowac kury i dzieci (dzieci rzeczywiscie byly niezepsute, bo nie biegaly i nie wolaly "10 baht, chocolate, pen...", tylko cieszyly sie jak glupie i wlazily na turystow, zeby ich chlopcy pobujali na rekach.





Przez dwie godzinki przeszlismy sie...







...do kolejnej wioski, gdzie mielismy kolacje, rozegralismy mecz w pilke nozna z tubylcami (znaczy sie chlopcy rozegrali i Szwedka, jako ruchliwa dziewucha, tez im pomagala) a potem milo siedzielismy w tubylcami w chacie (dzieci nawet dla nas spiewaly i tanczyly, ubrane w ladne ubranka - najfajniejsze bylo to, ze najwieksza radosc wystep sprawil wlasnie tym dzieciakom).

Występ dzieci:



No.
To byl pierwszy dzien. Pelna kulturka, dla grupy bialych turystow osobna chata bambusowa z materacami i kocami, obok dwie chalupki z .. kibelkiem i prysznicem (a co, cale szczescie ze biezaca woda byla zimna, bo juz zupelnie bym sie zalamala komercja ;).

Nasza chata:



A w drugi dzien.....tak, tak....obudzil nas deszcz. I rekreacyjny spacer zamienil sie w walke o przetrwanie. Do lunchu szlismy chyba ze trzy godziny zamiast poltora, pod gore to jeszcze bylo ok, ale z gory, po sciezce pelnej blota, stumykow i w ogole wszystkiego sliskiego....Fantastycznie. Krajobraz sielki, bo las tropikalny. O moskity nie ma co sie martwic , bo leje sie na glowy. Bandaz elastyczny na kolanie + maz + plus kijek bambusowy do podpierania uratowaly mi zycie, ale kurcze to naprawde bylo nielatwe.

Miejsce na lunch:



Wodospadu nie zobaczylismy, bo przewodnicy zadecydowali, ze isc do niego jest zbyt niebezpiecznie (poza tym kapiel w wodospadzie nieco mijala sie z celem ;)). A potem pojechalismy sobie na sloniach, nasz slon byl tak powolny, ze mozna bylo na nim usnac, maz sie pociesza, ze za minute jazdy na sloniu zaplacilismy relatywnie mniej niz pozostali uczestnicy wycieczki ;)
Fajnie bylo na sloniach, byloby w ogole super gdyby nie padalo ;)



Bardzo mądre stworzenie (słonie oczywiście ;))



Uff, ciezki dzien to byl. Kapiel pod prysznicem (z biezaca woda), obok kolejnej chaty, w ktorej mielismy spac, byla naprawde blogoslawienstwem. I wszystko byloby fajnie, bo kolaje zjedlismy, zaczelismy grac w glupie gry i spozywac piwo, gdyby nie to, ze przewodnik, ktory juz letko upity postanowil pojsc sie chyba polozyc albo co, entuzjastycznie nadepnal, albo raczej naskoczyl, na noge lezacego (na szczescie na brzuchu) turysty. Zgadnijcie, czyja byla to noga, czyje kolano, i KTORE kolano.

Prawdopodobienstwo trafienia w moje kolano przez przewodnika w tajskiej dzungli rowna sie wg mnie prawdopodobienstwu trafienia w punkt. Poryczalam sie ze strachu jak norka, poszlam szybko spac, alez sie balam strasznie. Nie ma to jak gosciu skaczacy po kolanie po artroskopii. No i nie pojechalismy wczoraj, po powrocie z trekkingu, prosto autobusem do Bangkoku, tylko wybralismy sie do lekarza w Chiang Mai. Trafilismy na otropede (znaczy sie najpierw wyslali mnie do kardiologa, ale udalo nam sie zdobyc namiary na klinike orotpedyczna ;)), ktory nawet po angielsku wyjasnil mi tajniki mojego kolana i powiedzial, ze bede zyla, tylko mam cwiczyc miesnie. I ze nie potrzebuje zadnej ortezy ani nic, bo jest ok. Dostalam smierdzaca masc do smarowania, typu ben gay i od razu poczulam sie lepiej.

Generalnie wiedzialam, ze raczej wiezadla mam, bo caly trzeci dzien normalnie chodzilam (nie splynelismy tratwami bambusowymi bo podobno bylo za duzo wody w rzece, ale myslimy z mezem, ze to przewodnikom sie nie chcialo ;)), tylko bolalo mnie normalnie od siniaka od uderzenia i juz.

Sprawe mojego kolana uwazam za zakonczona. Pozytywna rzecza pozostania jeden dzien dluzej w Chiang Mai jest to, ze dalismy rzeczy do pralni i zamiast plecaka pelnego mokrych i brudnych ciuchow do Kambodzy zabierzemy rzeczy czyste. A, i zwiedzilismy te swiatynie Doi Suthep poza miastem, co prawda widoki byly srednie (znaczy sie - chmury widzielismy), ale wycieczka byla bardzo przyjemna.

Maz kaze mi napisac ze jest powodz. W telewizji tajskiej mozna obejrzec mrozace krew w zylach obrazki z Chiang Mai - Tajow lazacych po ulicach pelnych wody, wody wlewajacej sie do sklepow i domow i w ogole. Jak wczoraj wracalismy z trekkingu, to rzeczywiscie na przedmiesciach widzielismy kilka ulic w wodzie, ale poza tym w ogole o tym ani widu ani slychu, nie w centrum miasta. Ale wody w rzecze rzeczywiscie jest duzo.

No. To chyba tyle.

Calusy i do nastepnego maila moze za tydzien.

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:48
0

List 4 - Chang Mai - 17.09.05

Przejechalismy kawalek. Teraz jestesmy 700 km od Bagkoku, ale w strone polnocna.

[Offtopic]: Zdecydowalismy sie wczoraj na wyjazd do Kambodzy, w celu zwizytowania najwiekszej swiatyni na swiecie czyli Angkor Wat - no i okazalo sie, ze wcale nie mamy duzo czasu na zwiedzanie. Odpuscimy sobie niestety Sukhotai, dawna stolice, Ajutie (tez dawna stolice) zobaczymy prawdopodobnie na koncu, po powrocie do Bankgoku, tuz przed odlotem....Bedziemy wypruci maksymalnie, bo zamierzamy zrobic 1 skok z Chang Mai do Siem Reap (Kambodza) - ok 24 godz w busach, (bodajze 600 km do Bangkoku i potem 400 km do Angkor Wat) , a potem z Siem Reap na wyspe Ko Samui (godzin nieskonczenie wiele wiecej). I tam zalec na plazy i sie leczyc ze wstretu do autobusow ;)
[koniec offtopicu ;)]

Jesli chodzi o ten poprzedni monsun, to lalo do nastepnego dnia rano. Rano zdecydowalismy jednak ze monsun nam nie straszny, wsiedlismy w autobus i pojechalismy do parku narodowego Erawan. Jak juz zaplacilismy za wstep 200 Bahtow (ok 18 zl), to sie rozpadalo ponownie, ale jako prawdziwi Polacy zdecydowalismy, ze przyjechalismy, zaplacilismy i bedziemy zwiedzac ;)
Kupilam sobie gustowna peleryne w kolorze khaki, taka do lydki, gumowa nieprzepuszczalna, jak ktos bedzie po moim powrocie potrzebowal na ryby(=wedkowanie znaczy sie), to chetnie sluze ;)
Kupno peleryny okazalo sie dobrym pomyslem, bo odstraszylo monsun. Wodospady, sluchajcie, cos wspanialego! Te, ktore widzielismy w Paragwaju, Iguazu Falls, robily olbrzymie wrazenie, byly gigantyczne, mozna je bylo ogladac z motorowki, helikoptera itd.
A te w Erawanie - po prostu szlo sie przy rzece. Rzeka co pewien czas prezentowala kolejny stopien wodospadu. Pierwszych piec stopni bylo ladnych, ale takich "europejskich", czyli nic rewelacyjnego. Szosty stopien juz byl bardzo nieeuropejski, duzo wody, przelewajacej sie pomiedzy rosnacymi drzewami (monsun w koncu), po szlaku, a gdy spogladalo sie w gore, to przez drzewa widac bylo nad glowa olbrzymia kilkudziesieciometrowa kaskade.
Doszlismy do niej ;)
Przy dole tej kasakdy byl wlasnie siodmy stopien. No i stalismy na dole tego siodmego stopnia i gapilismy sie z otwartymi ustami. Wspanialy widok. Nie chce sie chwalic, ale wszyscy inny turysci dochodzili do duzego kamienia i zawracali, a tylko my stwierdzilismy ze kamienie i woda plynaca po szlaku nam nie straszna ;) Fajnie bylo.

Sama bym jednak teraz nie dala rady wejsc, musielismy kilka razy przejsc po sciance, a na nogach z utrzymaniem sie to jednak slabo.

Erawan Falls-jedne z pierwszych stopni:



Siódmy stopień Erawan Falls:



No.

I wyjechalismy z Kanchanaburi, konserwa zreszta, w ktorej sie prawie udusilismy. By ulatwic sobie sprawe kupilismy bilet turystyczny od razu z Kanchanaburi do Chang Mai (przez Bangkok) . No i mikrobus do Bangkoku byl koszmarem. 10 turystow, klima, ktora wcale nie dziala, chociaz udaje, nogi sie trzyma na silniku ktory parzy. No, to bylo prawie na miare deluxa z Dharamsali do Delhi 5 lat temu (Ania i Bartek - buziaczki!).

Pozniejszy autobus do Chang Mai to taki, jakim Niemcy przyjezdzaja do Wroclawia Vaterland ogladac, wiec Rodzice, nie martwcie sie o dzieci rozbijajace sie po kilkaset km po Tajlandii. I mial toalete i rozkladane siedzenia, wiec nawet dotarlismy w miare wyspani.

I jestesmy w Chang Mai. Miasto ma 250 tys mieszkancow, jest chyba nieco chlodniej niz na poludniu, w przewodniku wyczytalismy, ze wlasnie tutaj koncza sie Himalaje, dochodzace do Tajlandii przez Birme. Ale nie wiemy, bo sa chmury, wiec Himalajow nie widzimy. Jest tu za to bardzo duzo swiatyn (jak wszedzie w Tajlandii ;)), nazywanych przez nas „pleasedontmissami ;)” i boski posterunek policji ;)

Pleasedontmissy ;)



Posterunek policji:



Swiatynie:





Jedzenie-tym razem chrząszcze ;)



Chcielismy wjechac na gore ze swiatynie Doi Suthep, lezaca ok 40 min drogi od Chang Mai - poszlismy rano na przystanek songtaewow (takie duze samochody, ktore z tylu maja lawki dla ok 8 osob i kursuja jak zbiorowe taksowki), ale sie okazalo, ze strasznie dlugo trzeba czekac na innych pasazerow, bo ruch jeszcze jest minimalny, wiec zdecydowalismy sie tam pojechac ok 17. No to nam gosciu w hotelu powiedzial, ze swiatynia wieczorem jest zamknieta i bez sensu...bo zostawilismy ja sobie na jutro (razem z niedzielnym targiem, na ktorym chcielismy kupic DUZO rzeczy). A tymczasem przyszedl szef hotelu i powiedzial, ze nasza grupa sie rozwiazala i trekking zostal przesuniety z poniedzialku na jutro (nic z tego nie zrozumialam, ale w sumie nie szkodzi ;)).

A, bo nie napisalismy po co w ogole tu jesesmy ;)
Chang Mail to baza wypadowa dla calych stad turystow, ktorzy pragna sobie:
-pochodzic po dzungli
-pojezdzic na sloniu
-splynac na tratwie
-ponocowac w wioskach plemion gorskich
-generalnie udawac, ze sie bylo w dzikim kraju.

No to my tez ;)
Tyle, ze za rada kolegi K. wybralismy sobie trekking nie w Chang Mai, tylko w odleglym o 3 godz jazdy Pai. Drozej nieco, ale za to podobno mamy sie nie natknac na inne stado turystow.

W ogole stasznie rozrzutni jestesmy, wpadlismy wczoraj do pana z agencji turystycznej i kazalismy mu obliczyc dla nas cene trekkingu, biletu powrotnego z Chang Mai, biletu do Kambodzy, wizy do Kambodzy i jeszcze biletu w te i z powrotem na Ko Samui (wyspa, na ktorej jest tylko plaza i piwo ;))

Pan sie nieco zestresowal, bo mielismy niecala godzine do odjazdu autobusu do Chang Mai, ale dalismy rade wszystko omowic. Mamy za darmo autobus z Chang Mai i za niewiele kasy hostal tu. Hostal jest z basenem, nawet sie dzis w nim kapalismy ;)

Jedyna wada hostalu jest to, ze jest w nim potwornie glosno, bo ma patio i wszyscy goscie na tym patio zasiadaja i glos sie niesie prosto do pokoju, ktorego okna na ten dziedzienie wychodza.

Boze, koniec tego dobrego, bo nie nadazycie z czytaniem ;)

Wiadomosci z kraju mile widziane, tylko prosimy bez duzych plikow.

Calusy

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:43
0

List 3 - Kanchanaburi - 14.09.05

Monsun nas dopadl.


Mielismy dzis jechac na wodospady i wspiac sie po siedmiu poziomach i wykapac sie w Erawan Falls, a tymczasem otworzylismy oczy o siodmej uslyszelismy deszcz i poszlismy spac. Pada juz ponad 20 godzin, czasem slabiej, czasem mocniej, przy czym to "slabiej" to jak porzadna ulewa w Polsce. Ale za to wreszcie porzadnie sie wybyczylismy. Jeden dzien nicnierobienia bardzo sie przydal. Mam nadzieje, ze jutro monsunu juz nie bedzie, bo przydaloby sie ruszyc w dalsza droge. Domki na rzece sa bardzo przyjemne, okoliczna przyroda rowniez, ale poza fajnym i dobrym zarciem + koleja smierci + ladnymi widokami to tu nic wiecej nie ma, a siedzimy juz 4 dni.

Wczoraj przejechalismy sie koleja do jej konca, obejrzelismy sobie ladny wodospad i doszlismy do jaskini, ktora jeszcze trzy lata temu przyprawilaby mne o wielkie uczucie szczesliwosci. Wlazlabym do niej, upaprala sie w blocie i mule, zobaczyla nieskonczenie piekne stalaktyty i stalagmity i w ogole. Tymczasem teraz, przy pozyczonej za straszna sume latarce (nasza spokojnie zostala w plecaku w domku, ale jak ktos sie pakuje o piatej rano to nie mozna za duzo od niego wymagac), ktora do tego prawie nie swiecila, maz zszedl w jakas dziure, po 5 minutach wylazl, powiedzial "korytarz w dol, ciemno mokro i brudno". Wiec zlapalam sie za swoje juz jeczace kolano i poszlismy sobie spokojnie z powrotem. Glupie kolano. W sensie - bola mnie oba. Pocieszam sie, ze moze wczoraj bolaly na ten dzisiejszy monsun, a nie dlatego, ze straszliwie duzo chodzimy (nie wiem, maz jakiegos szwungu dostal i nie chce jezdzic rowerem tylko lazic, bo "to przeciez niedaleko" ;)).

Kolej Śmierci:





Wczorajsza wyprawa dala nam w kosc, jechalismy 3 pociagami, z ktorych tylko 1 nie byl spozniony. Widoki piekne, pociagi stworzone po to, zeby sie spozniac, ale my bylismy nieco niewyspani i chcielismy wysiasc po drodze by zwiedzic ruiny khmerskiego miasta (Muang Singh), wiec spoznienie 2-giego pociagu rozjuszylo mnie tak strasznie, ze az maz sie ze mnie smial. To wszystko przez to, ze podczas gdy pierwszy i trzeci pociag kosztuja po 17 bahtow (czyli ok 1,50 zl), to ten "srodkowy", ktorym przemieszczaja sie stada turystow bioracych udzial w 1dniowych wycieczkach all-in-one, kosztowal...100 bahtow :(. I wkurzylam sie i juz. Tym bardziej ze w Muang Sing zostalo nam malo czasu na zwiedzanie tych khmerskich ruin i narzucilismy sobie takie tempo marszu ze stacji i z powrotem, ze po powrocie na stacje bylam zupelnie niezywa.
Dobra koniec uzalania sie nad soba. Ladnie bylo i juz.

Prasat Muang Singh – starożytne miasto Khmerów





Moje sandaly scholla sa troche niewygodne, o wiele gorzej je znosze niz ich poprzednia wersje. Maja skorzana wysciolke zamiast jakiegos takiego zamszu i odparzaja mi stopy. Ostrzezenie dla wszystkich dziewczyn - sprawdzajcie, ktory model butow scholla kupujecie
Albo moze po prostu tu wiecej lazimy, bo w Indiach jezdzilismy riksza a w Boliwii zakladalam skarpetki.

Wszystko o nas na razie.

Cieszymy sie niepomiernie, ze udalo nam sie wkrecic rodzicow w tatuaz i jednoczesnie przepraszamy ich za chwile strachu.

Mezowi straszne smakuje pikantna zupa tom yam, nawet sie odgraza ze pojdzie na kurs gotowania, wiec najwyzej poszerzymy menu w lokalu ;)
Mi zaczyna powoli smakowac mleczko kokosowe i nawet jestem juz w stanie zjesc potrawy ze swiezymi chili (na razie tymi zielonymi, czerwone jeszcze sa ponad moje sily), wiec moze ten wzbogace swoja wiedze o gotowaniu .

Rodzicie, cieszymy sie, ze juz sie o nas nie martwicie, naprawde kraj jest z gatunku "normalnych" i szczerze mowiac najwieksze zagrozenie jakie widze to to, ze maz glaszcze niemal kazdego ladniejszego psa, ktory stoi / lezy/ idzie po drodze. Nawet nie reaguje na to, ze nie chce (ja) miec pchel i go odciagam.

Ok, starczy na dzisiaj tego dobrego. Prosze do nas pisac, to bedziemy moze czesciej przychodzic na internet

Pozdrawiamy,

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:41
0

List 2 - Kanchanaburi - 12.09.05

Alez ja nie lubie komputerow!
Sa glupie jak buty.

Dobra, mam nadzieje, ze teraz bedzie dzialac, moze sie troche uspokoje.

Jestesmy szczesliwymi posiadaczami ladowarki do Nokii i telefonu Sony Erickson, wiec jesli maz nie znajdzie ladowarki u jakiegos innego turysty lub tubylca, to smsow nie bedziemy odczytywac, wiec cala nadzieja w mailach ;) Ktore moze beda chodzic ;)

Druga sprawa organizacyjna to taka ze aparat fotograficzny jest cudowny i nie mozemy sie nachwalic ile ma funkcji ;)
Myslalam ze skoro maly, to bedzie moj, ale maz go zaanektowal i chodzi i pstryka. Ze 300 razy czesciej niz w przypadku swojej lustrzanki.

Trzecia sprawa organizacyjna - z tymi tatuazami to byl zart, nie martwcie sie drodzy rodzice.

Koniec spraw organizacyjnych.

Cofam to co napisalam o psach w poprzednim mailu - sa, ale jest ich milion razy mniej niz w Indiach i do tego sa naprawde calkiem ladne. Tak jak kotki. Strasznie fajne sa te zwierzaki tutaj, psy maja tendencje do zastygania na srodku chodnika lub na poboczu drogi - w pozycji stojacej. Chyba z goraca wlacza im sie funkcja "off". Za pierwszym razem widzac takiego unieruchomionego psa umarlismy ze smiechu. Koty sa ladne i laza wszedzie. Ludzie i dzieci tez sa ladni i usmiechnieci, chyba ich narodowym sportem jest machanie do turystow i mowienie "hello"

Pogoda - coz, monsun jest, ale poza (czasami, bo dzis np nie) bardzo mocna ulewa we wczesnych godzinach popoludniwych to objawia sie raczej tym, ze nie ma palacego slonca. Temperatury - myslimy ze grubo powyzej 40 stopni (maz sie nie zgadza, ale ja wiem swoje, przy 35 jeszcze nie jest mi goraco, a tu owszem, dzis sie zasapalam (przegonil mnie po calym Kanchanaburi na piechote zamiast rowerem ;) ==> a potem, w powrotnej drodze do Kanchanaburi z okolic zatrzymal sie przy nas jakis Taj i nas podwiozl swoim samochodem ;) Jechalismy stopem ;)
Sam sie zatrzymal, nie machalismy na niego.

Jedzenie - dobre i ostre, pierwszego dnia jak wzielismy sobie zupy to maz sie splakal, a ja dostalam kataru. Ale dalismy rade, ku rozczarowaniu obslugi z bangkokowego hostalu. Dodaja do wielu rzeczy cytrynowa trawke i mleczko kokosowe, a ja nie za bardzo za tym przepadam, wie od czasu do czasu sklaniam sie w strone indyjskiego curry, mniam.

Jedzenie ;)


Teraz o tym, gdzie jestesmy i co robimy. Kanchanaburi jest oddalone od Bangkoku o 2 godziny jazdy autobusem (na zachod), lezy nad rzeka Kwai. Glowna atrakcja jest most przez rzeke i muzeum z czasow 2 wojny swiatowej. Japonczycy zaprzegli do pracy 200 000 tubylcow i 30 000 wiezniow wojsk alianckich i wybudowali kolej z Tajlandii do Birmy. Zajelo im to zamiast 5 lat 18 miesiecy, przy czym ponad polowa ludzi przy tej calej operacji zginela z wycienczenia. Poza tym jest tu calkiem tropikalna okolica, gory, lasy jak w Tajlandii, te sprawy.

Jutro jedziemy koleja po odrestaurowanym odcinku tych slawetnych torow i bedziemy zwiedzac wodospad, a pojutrze dla odmiany zwiedzimy kolejny wodospad (Erawan), tym razem 7-stopniowy i zamierzamy sie nawet w nim wykapac ;)

Mieszkamy w domku na wodzie, nad brzegiem rzeki, guesthouse jest prowadzony przez Turka, ktory ma dwie zony - jedna w Turcji i jedna tu na miejscu. Generalnie - odpoczywamy i nie spieszymy sie za bardzo, wolimy polazic po lesie i jaskiniach zamiast ganiac po miastach.

Domki na wodzie:





Chociaz ja wczoraj zwariowalam, doszlam do wniosku, ze przestane nawet pic (calkiem drogie jak na tutejsze ceny) piwo, zeby tylko kupic DUZO DUZO rzeczy. Bo wczoraj na przyklad kupilam sobie spodnie z tajskiego jedwabiu za niecale 20 zl. No wiec moj plecak niedlugo bedzie chyba duzo wazyl ;).

A i dzisiaj bylam na masazu tajskim. Fantastic. Mikroskopijna pani o posturze kobietki rzucajacej mlotem lub dyskiem pogruchotala mi wszystke moje grzechoczace kosteczki. Miala przy tym niezly ubaw jak mi wszystko trzeszczalo, ale naprawde, relaks niesamowity.

Nie lubie podrozowac po kraju, w ktorym nie moge sie dogadac z mieszkancami. Niniejszym oznajmiam, ze kolega K. mijal sie z prawda mowiac, ze Tajowie mowia po angielsku . Otoz nie mowia. Poza punktami informacji turystycznej. Przez chwile zwatpilam, czy umiem rozmawiac po angielsku, ale turysci mnie rozumieja, a ja rozumiem ich wiec jest to chyba tajska specyfika.

W ogole strasznie ciezko sie tu podrozuje, nie jestesmy przyzwyczajeni do tego, ze policjant z dworca autobusowego wyposazony w bron i w ogole caly prawdziwy, ktory przy okienku ma napis "client is very important" pracowicie objasnial nas co pieknego mozemy zobaczyc w jego miescie i cierpliwie odpowiadal na pytania dotyczace rozkladu jazdy pociagow (na stacji autobusowej!) i autobusow ;). W ogole wczoraj wpadlismy w panike, w pewnej chwili siedzielismy zagrzebani w 4 mapy okolic Kanchanburi, 2 kolorowe informatory, milion ulotek i jeszcze nasz przewodnik+wydruk z internetowego passplanet. Nie umiemy podrozowac w ten sposob, to takie zbyt latwe ;)

Dobra, koniec, idziemy spac (jest+5 godzin w stosunku do Polski, czyli mamy teraz po godz 23), bo jutro chcemy zlapac pociag przed 6 rano.

Odpowiedz
Gość 2010-03-27 o godz. 16:37
0

List 1-Bangkok-10.09.05

Pierwszy list. Kraj piekny, cos wspanialego. Indie sa 200 lat za Tajlandia jesli chodzi o wszystko. Mielismy sie odezwac do Was wczoraj, ale najpierw poszlismy do knajpy na obiad i sie lekko upilismy, potem wracajac do hostalu spotkalismy Polakow i upilismy sie z nimi drugi raz, a na koniec, jak maz odprowadzl mnie do lozeczka i jeszcze na chwile zszedl na dol, to spotkal innych Polakow i upili sie trzeci raz.
Wiecej Polakow nie spotkalismy (jeszcze), piwa dzisiaj nie lubimy.
Poza tym jest drogie, bo kosztuje ok. 4 zl za butelke 0,6 l. Czyli mozna za piwo kupic sandalki albo polowe spodni.

Zwiedzilismy juz czesc Bangkoku, jutro wyjezdzamy do Kanchananburi, czyli na zachod nad rzeke Kwai. Bangkok sam w sobie jest...hm....

Swiatynie i Palac Krolewski przepiekne, ludzie mili i usmiechnieci (moze poza miejscem gdzie mieszkamy, ale juz nie wrocimy do tego hostalu, bo w pokoju nie ma kontaktu, za wrzatek licza sobie 50 gr a za naladowanie baterii do aparatu fotograficznego 2 zl, zdziercy jedni), ceny bardzo przystepne, infrastruktura turystyczna rozwinieta najlepiej na swiecie chyba.....
Za to...coz, tyle spalin to sie w zyciu nie nalykalam co przez te dwa dni. Bangkok jest tak niesamowicie zatloczony wszelkimi pojazdami, zakorkowany na potege, ze wziecie tuktuka (tutejszej rikszy) zakrawa na samobojstwo. Brrrr.....

Drogi w Bangkoku:



Swiatyniami jestesmy zachwyceni, ale samymi budowlami, misternie i kunsztownie wykonczonymi, wygladajacymi niemal jak z kreskowek dla dzieci.

Wat Arun (chyba)



Pałac królewski (chyba)





Wat Po (chyba)







Za to figury Buddy w centrum kazdej ze swiatyn.....Nie wiem co jest pieknego w lezacym Buddzie o dlugosci...46 metrow! Maz mowi, ze szkoda, ze nad nim budynek postawili, byloby go widac z daleka. A jak by swiecil!

Lezacy Budda:





Albo w Buddzie ze szczerego zlota, wazacym 5,5 tony... Gigantomania to sie nazywa zdecydowanie .

Widzielismy tez tradycyjne tajskie tance. Piekne stroje, mikroskopijne kobiety i muzyka nie na uszy Europejczyka. Jakby ktos zawodzil kobza, nie przypadlo mi to do gustu :) .

A-ha, nie ma tu: krow, zebrzacych dzieci, wychudzonych psow (jesli sa to czyjes i do tego calkiem odzywione) i generalnie syfu. Ulice maja chodniki, w hotelu buty sciaga sie przed wejsciem i nawet do lazienki lazi na boso, po tych glowniejszych ulicach rowniez spokojnie na boso mozna lazic. Tam, gdzie nocujemy, to mekka dla turystow - rzeczywiscie wygladaja jak same swiry ;)

Nic dziwnego, ze w Tajlandie sie wpada - tu kolo Khao San (ulice jak Paharganj w Indiach) mozna bez konca kupowac plyty CD z ulubiona muzyka, lazic w japonkach, pic piwo, jesc makaron i ogladac filmy, ktore serwuja w restauracjach. I tak przez 100 lat...

Khao San-główna turystyczna ulica Bangkoku



Aaaa. Zrobilam sobie tatuaz dookola kostki a maz na lopatce, bardzo ladny jest. Jeszcze chce isc na masaz.

Dobra. Koniec.

Buziaki

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie