• _Kaś odsłony: 9665

    My matki :)

    My młode matki.

    Często nas, kobiety, dotyka sytuacja, że stajemy się matkami. Czasami jesteśmy zaskoczone, czasami zbyt szczęśliwe (nieświadome jeszcze ogromu obowiązków i wyrzeczeń), czasami przez jakiś czas żyjemy w nieświadomości ciąży aż z osłupieniem dowiadujemy się, że to już koniec czwartego miesiąca, a nie wzdęcia... Tak więc wcześniej czy później, ale z reguły w pewnym momencie naszego życia okazuje się, że żygamy, tyjemy i w efekcie rodzimy.

    Zamykamy się więc cichutko w kibelku, chcemy sprawdzić (tak na wszelki wypadek) stan naszej macicy. Staramy się być rozluźnione, łowimy kilka kropel moczu podczas sikania (tego najlepszego – ze środkowego strumienia), złowionymi kropelkami starannie polewamy okienko nr 1. Czekamy chwilkę, która trwa za długo i kiedy na teście Quick View pokazują się dwie kreski, a nam zaczynają się trząść ręce ze zdenerwowania jesteśmy:
    a) Kobieta A w tak zwanym wolnym (choć kilkuletnim) związku.
    „Jak MU to powiem?” – to pytanie przenosi drgania z rąk na całe ciało. Zawsze sobie taką chwilę wyobrażała romantycznie: przy świecach i ON zachwycony wiadomością... Okazuje się też (oczywiście tylko w wyobraźni – tej najbardziej naiwnej, bo kobiecej), że skądś ON ma bukiet purpurowych od przepełnienia miłością róż i zaręczynowy pierścionek (piękniejszy od zaręczynowego pierścionka jaki dostała najlepsza koleżanka, siostra i sąsiadka – będzie się czym chwalić!), ON chce to dziecko, chce zrzec się swojej wolności na rzecz tak fantastycznej instytucji jaką jest żona, będzie szczęśliwym mężem i ojcem. W rzeczywistości jednak ON po prostu myśli: „Kurwa! Mogłaś uważać!”, po drugie przypomina sobie opowieści kumpla, który z podkrążonymi oczyma od niewyspania zdawał relacje o obrzydliwościach związanych z tacierzyństwem: kupy, ulewanie, kolka, płacz, burdel w domu, a żona marudząca, niechętna i cieknie jej mleko – odpoczynkiem jest wyjście do pracy. A teraz to czeka JEGO. Łzy „szczęścia” napływają mu do oczu. Stało się, idą za ciosem: nagła gorączka, ślub – nie taki jaki sobie wymarzyła kobieta A, ale dobrze, że jeszcze nie widać brzucha. Po ślubie znów gonitwa, bo trzeba przygotować wszystko na przyjście maleństwa: wyprawka, ciuszki, łóżeczko, nosidełko, becik, wanienka, wózek, butelki, smoczki i cała ta oprawa dla noworodka. Kobieta z dezaprobatą patrzy na swojego już-męża: jakiś taki dziwnie podminowany, zniechęcony, nieobecny... Nie cieszy się? Okropny! I tak dużo przesiaduje w pracy. Przez to ona musi wszystko robić sama, a przecież jest w ciąży! Ci faceci!

    b) Kobieta B od trzech lat w związku małżeńskim:
    były wzloty i upadki, wojny i pojednania. Ostatnio nie było między nimi różowo, ale nowa sytuacja na pewno to zmieni! ON zrobi się bardziej czuły i wyrozumiały, bo ona jest w ciąży. Kobieta B jeszcze raz z niedowierzaniem patrzy na test „Kochanie! Jestem w ciąży!” – drze się wybiegając z ubikacji. ON nieruchomieje w łóżku, jeszcze nie wstał, jeszcze nie wie co to za dzień i która godzina, ale już nie będzie dociekał, nieistotne. Piskliwy krzyk żony obudził go już innym mężczyzną. Zastanawia się czy otworzyć oczy. Wiedział, że kiedyś usłyszy te słowa, ale to chyba nie jest najlepszy moment. Przecież ON nie jest gotowy! Na litość boską – dziecko to ogromna odpowiedzialność! Dziecko, Jego dziecko... Ona – mama, ON – tata. Taaak. Otwiera oczy i pyta niby się ciesząc: „Naprawdę? Jesteś pewna?”, „Oczywiście! Udało się!” – piszczy niepoprawnie kobieta B. „Taaak, udało się...” – powtórzył w myślach jakoś bez entuzjazmu – „Chodź tu, MAMO.” – mruczy wkładając pod kołdrę swoją od-trzech-lat-żonę i delikatniej niż zwykle (bo przecież może uszkodzić TO coś) zaczyna się w niej zagłębiać. Dla niej to oczywisty wyraz jego miłości do niej i do ich maleństwa, to akt oddania, to podziękowanie, że wyda mu na świat potomka, może nawet syna. Dla niego to odreagowanie, rozstresowanie się – lekki odlot, ucieczka, katharsis. Pójdą za ciosem urodzą wychowają.

    c) Kobieta C.
    Ta pobiegnie szybko zrobić badania, by być absolutnie pewną wyniku. Ojciec jej dziecka ma żonę i bynajmniej nie jest nią Kobieta C. „Czy się pani cieszy?” – pyta grzecznie pani pielęgniarka podając wynik: POZYTYWNY. „Hmmm, tak” – odpowiada nieprzytomnie Kobieta C i kończy w myślach: „pozytywny, kurwa! Kto wymyślił taką nazwę: pozytywny. Co jest pozytywnego w tym, że jestem w ciąży? Co? Co ja teraz zrobię z tą pozytywną ciążą?”. Wykręca jego numer w telefonie komórkowym. ON się domyśla co ona chce mu powiedzieć od 45 minut (przecież spóźniał jej się okres), ale ON cierpliwie czeka zakończenia łudząc się, że chodzi o coś innego. Niestety, nie chodziło o coś innego, więc wychodzi z pracy pod pretekstem ważnego spotkania, by się natychmiast z nią spotkać. Ponieważ taka sytuacja jest najbardziej zawiła mężczyźni różnie się zachowują:
    Mężczyzna 1 wyciąga z teczki (którą z przyzwyczajenia wziął ze sobą) kartkę papieru, na której swoim ulubionym wiecznym piórem (prezent od prezydenta) pisze, że to on jest ojcem dziecka Kobiety C, że będzie wpłacał na jej konto 20% swojej pensji do 18 roku życia dziecka i chce, żeby dziecko nosiło jego nazwisko. Podaje Kobiecie C taką deklarację, całuje ją w czoło i mówi, że musi wracać do pracy. Idzie piechotą, ale nie do pracy tylko do pubu, gdzie próbuje poukładać myśli przy butelce whisky.
    Mężczyzna 2 siada na ławce obok Kobiety C i nie wie. W tej chwili nie wie nic. Zbiera myśli próbując czerpać energię ze słońca. „Chcesz to dziecko?” pyta sztywnym głosem Kobieta C. Jest wewnętrznie pocięta na drobne kawałeczki. Jego milczenie zwiastuje najgorsze. ON kładzie rękę na jej udzie: „I tak i nie. Wiesz przecież. Z jednej strony nie, bo mam już rodzinę, z drugiej strony to fantastycznie mieć teraz dziecko, z tobą.” Kobieta C nie patrzy na NIEGO, ale te ostatnie słowa pozwalają jej oddychać. Jest nadzieja. Ona chce być jego żoną, ona chce mieć jego dziecko – tak mądre i piękne jak ON, ona chce przy nim codziennie zasypiać i przy nim się budzić, ona, Kobieta C chce to dziecko. I jest nadzieja. Ale w efekcie żona się dowiaduje, niszczy ją, dziecko, jego, siebie. Umierają i rodzą się na nowo bez problemu.
    Mężczyzna 3 – zaznaczam, że jest ich niewielu – rzuca żonę. Mężczyzna 3 wie, że żona i tak wszystkiego się domyślała, ale nic z tym nie zrobiła. Mężczyzna 3 wie, że albo żona jest z nim dla JEGO pieniędzy, albo sama ma kochanka, albo jej nie zależy, bo przecież inaczej nie pozwoliłaby na ten romans, który właśnie zaowocował jego potomkiem. Często żona mężczyzny 3 w swojej naiwności nie ma po prostu zielonego pojęcia o tym romansie (romansach), ma w dupie jego pieniądze i nie ma kochanka. Pozwala odejść mężczyźnie 3, bo nie rozumie jeszcze co się stało i nie dociera do niej żadna informacja.
    Mężczyzna 4 mówi, że to niemożliwe, że ta dziwka kłamie i pieprzy się ze wszystkimi a teraz, jak już zrobiła sobie bachora, to chce go oczernić i zrujnować mu życie. Wykrzykuje, że on nie może sobie na to pozwolić, to nie z nim takie numery i niech ona mu, kurwa, udowodni, że to on jest ojcem. Kobieta C mu to udowadnia i Mężczyzna 4 płaci alimenty. Trywialnie i smutno.

    Etap 1. Po radosnym uznaniu faktu bycia w ciąży – jesteśmy w ciąży. Dbamy o nasze maleństwo, aby było mu w brzuchu dobrze, głaszczemy się po brzuchach, gadamy do brzucha same i karzemy gadać do brzucha mężom. Oni wolą gadać do naszego podbrzusza i namawiają nas na kontakt tatusia z dzidziusiem od tyłu. Zgadzamy się, bo od początku chcemy dbać o więź ojca z dzieckiem. Musimy wiele rzeczy zrobić w czasie ciąży: skończyć liceum albo napisać pracę magisterską czy doktorat, musimy zrobić remont w domu, a przy okazji jeszcze wiele z nas pracuje. Jeśli mamy chęć na lekki odpoczynek – robimy sobie chorobowe (100% płatne – doceniamy!), ale generalnie jesteśmy aktywne. Chodzimy na basen i na (z każdym tygodniem krótsze) spacery. Jesteśmy razy dwa. Gdy przez przypadek puścimy bąka w towarzystwie albo bekniemy – zawsze to nie my. Dobra wymówka. Jesteśmy razy dwa, ale jeszcze jesteśmy w jednym ciele. W ciele matki, czyli w naszym ciele i dlatego jesteśmy jeszcze wolne.

    Etap 2. Gdy skurcze nie dają nam spać, albo wody płodowe zalały nam podłogę bijemy na alarm: „Ratunku! Rodzę!” Jedziemy do szpitala (w przypadku skurczów często lekarz odsyła nas z powrotem mówiąc, że jeszcze nie czas, ale codziennie trzeba już przychodzić na kontrolę). Jak znalazło się łóżko w szpitalu, a położne nie mają nic przeciwko rozkładamy się na łóżku wygodnie. Od tego momentu: raz rodzimy nawet nie zauważając, że rodzimy, a czasem trwa to kilkanaście długich godzin. W tym drugim przypadku mąż płacze, my się drzemy (albo staramy się nie drzeć, ale nam nie wychodzi), a dziecka nie ma. W dodatku nie ma przy nas nikogo w fartuchu, bo oni przychodzą tylko na moment kulminacyjny. Na etapie rozrywającego bólu i powalających do nieprzytomności skurczów personel szpitala tylko sprawdza krocze, puls dziecka i rzuca na odchodnym: przyj, przyj. W końcu, po pewnym czasie podchodzi pani położna i diagnozuje: na trójce jest sześć centymetrów! Przychodzi ekipa fachowców, my się napinamy, ale zamiast rodzić dziecko robimy kupę. Mąż mdleje, położna pociesza, że nic nie szkodzi, że tak jest zawsze, a my nawet nie robimy się czerwone (bo jesteśmy już purpurowe z wysiłku) tylko przemy i przemy. Sukces! Najpierw główka, później reszta. Bryzgamy krwią, gdyż właśnie podarła nam się do reszty nasza kiedyś wąska i zgrabna szparka. Mąż mdleje po raz drugi (co wrażliwsi nie zapomną już tego obrazu i na nasze propozycje seksualne będą mieli odruch wymiotny). Jaki piękny!!! – zachwycamy się naszym maleństwem jeszcze brudnym śluzem i krwią. Było bosko!

    Etap 3. Dzidziuś śpi w swoim łóżeczku – właśnie zasnął. Jesteśmy same w domu. Rozbieramy się, stajemy przed lustrem (tym największym w domu). Do oczu napływa nam morze łez. Brzuch z czerwonymi wielkimi rozstępami – wisi, Cycki jak u jakiejś murzynki – do kolan z sutkami jak smoczki, wielka dupa, wielkie uda, wielkie biodra, twarz zmęczona i blada. Gorzko myślimy jak to jest, że to my rodzimy a nie facet, któremu wcale nie zależy na wyglądzie! Kto to wymyślił! Wklepujemy w siebie tonę drogich kosmetyków i z nutką pretensji do Boga wspominamy siebie sprzed roku.
    Ale nie! To nie wszystko co tracimy po urodzeniu! Okazuje się, że tracimy też wolność. Stajemy się niewolnicami naszego dziecka. To ono rządzi naszym czasem. Idziemy siku, gdy nam na to pozwoli nasze dziecko, nie śpimy w nocy, bo karmimy je lub chodzimy tuląc do piersi w nadziei, że przestanie płakać. Z upływem czasu przestajemy myśleć o sąsiadach, którzy pewno też nie mogą spać czy o mężu, który rano idzie do pracy (by odespać). Nasze dziecko nie lubi, gdy chodzimy do kina, teatru czy na imprezę do przyjaciół. Przestajemy pić w ogóle, bo karmimy, odmawiamy sobie naszych ulubionych słodyczy, bo później nasze maleństwo nie może zrobić kupki, nie pijemy mleka i nie jemy serów, bo ma alergię... Koniec z wolnością. Gdy zdecydujemy się odstawić dziecko od piersi (nie wiemy czy nie za wcześnie i trochę się boimy) i nam się to uda – odzyskujemy pierwszą cząstkę swojej wolności.

    Nie ma co się łudzić, że faceci mają jakikolwiek instynkt tacierzyński – mrzonka. Oni związują się z dzieckiem, gdy ono zrobi aferę, że tatuś wychodzi do pracy (to dobrze działa na jego męskie ego i samouwielbienie), gdy ono kopie piłkę w stronę tatusia czy pobawi się z nim samochodzikami. Mężczyzna pozbawiony jest cierpliwości i inicjatywy. Nie rozumie, że gdy śpiewamy dla dziecka, tańczymy czy sztucznie (za to bardzo głośno) zaśmiewamy się z niczego to nie dlatego, że jesteśmy niedorozwinięte, ani nie dlatego, że lubimy robić z siebie kretynki, tylko dlatego, że wtedy nasze dziecko jest szczęśliwe, że wtedy zarykuje się ze śmiechu z nami. Tatusiowie nie robią z siebie pośmiewiska. Oni nie rozumieją naszego zachowania. W przeciwieństwie do nich, my matki, te zabawy lubimy. Cieszy nas widok roześmianego od ucha do ucha naszego dziecka, którego jesteśmy więźniem. Nie umiemy się z nim rozstać. Zadajemy sobie pytania: iść do pracy? Na jaki etat? Kiedy najlepiej? Najlepiej oczywiście dla dziecka. My matki, nie możemy wybierać co jest lepsze dla nas. Musimy w swoich decyzjach poruszać się w klatce ograniczeń: jeśli pójdę do pracy – kto zostanie z dzieckiem? Niańka – nigdy do końca nie wiemy kim są nasze niańki i co, tak naprawdę, robią z naszymi dziećmi. Żłobek – często nie możemy wyzwolić się ze stereotypów myślenia w kategoriach peerelowskiego żłobka: smród, zniechęcone panie, dziecko pozostawione samemu sobie. Można jeszcze nie iść do pracy i zostać w domu, ale to potrafią tylko silne kobiety. Przeważnie nie jesteśmy w stanie wysiedzieć w domu 24 godziny bawiąc się z dzieckiem, przewijając je, karmiąc, a gdy uśnie na chwilę – szybko posprzątać i ugotować obiad. Staramy się być idealne, ale nie umiemy sprostać swoim oczekiwaniom. Zaczynamy wściekać się na męża, że nie pomaga, i że my nie mamy nawet pięciu minut dla siebie, i wszystko musimy robić same. Mężowie zmęczeni i podirytowani nagłym atakiem, ripostują, że my przecież cały dzień siedzimy w domu! Kłótnia gotowa. Tak więc w pewnym momencie idziemy do pracy. I też zaczynamy w niej odpoczywać.
    Nie wiemy co jest dobre, ale staramy się dokonywać najlepszych wyborów. Świat nas krytykuje, że to za wcześnie, to za późno, a to powinnyśmy robić inaczej – każdy ma patent na rację, prawdę i mądrość życiową. A my matki tylko staramy się nie zwariować w tym wszystkim i kierujemy się w życiu naszą skalą dobra i zła. I robimy co w naszej mocy.

    I po co to wszystko? Dla męża nie jesteśmy już wulkanem seksu (jeśli kiedykolwiek byłyśmy); gdy próbujemy się przytulać i zatracać w sobie z mężem – nasze dziecko zaczyna przez sen grymasić, bo ząbkuje, albo boli je brzuszek. Następuje więc powolne oddalanie się od siebie. Nie mamy czasu pogadać spokojnie, pójść do kina, teatru. Co nam po dzieciach? Jeśli to dziewczynka, to zapewne dotyka ją zjawisko znane z psychologii jako kompleks Elektry. Będzie nas, swoją matkę, nienawidzić i jeśli zmądrzeje, to polubi nas gdy się wyprowadzi (np.: na studiach – możemy się wtedy nawet z nią zaprzyjaźnić! – wersja optymistyczna), lub polubi nas po naszej śmierci (wersja pesymistyczna). Jeśli to chłopiec, to będzie nas bardzo kochał, ale ta miłość nagle gdzieś przepadnie z chwilą, gdy tylko nasz ukochany synek przedstawi nam naszego przyszłego wroga – synową. Choć nie wiem jak będziemy się starały z nią zaprzyjaźnić – na nic nasze trudy! W efekcie nasz synek będzie dzwonił coraz rzadziej lub przestanie dzwonić a nasza synowa wszem i wobec opowiadać będzie o nas niestworzone historie.

    Jak dobrze być matką!

    Odpowiedzi (13)
    Ostatnia odpowiedź: 2013-11-12, 18:05:49
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
mia.mamma 2013-11-12 o godz. 18:05
0

Nie zgadzam się. Nie można macierzyństwa widzieć tak jednostronnie. Wszędzie są upadki i wzloty, nie można generalizować a jeśli ktoś ma tak słabe relacje z własnym dzieckiem to współczuję serdecznie.

Odpowiedz
focia 2011-11-17 o godz. 01:07
0

Podoba mi się :)

Chociaż kilu kobiet brakuje - a co z tymi, które nie chca jeszcze mieć dzieci? Albo z tymi, które chca, ale doskonale sobie zdaja sprawę z tego , że nie macierzyństwo jest tak różowe?

Odpowiedz
Asiowa 2011-11-15 o godz. 18:09
0

Zabawny tekst

Odpowiedz
asia_asica 2011-10-03 o godz. 05:40
0

Ja przeszłam już przez etap gdy nie chciałam fałszywej miłości ojca mojej córki ( choc nie byłam kobietą C - raczej A ) Minęło kilka lat. Wyszłam za mąż i powiedziałam mężowi, że będziemy mieć wspólne dziecko gdy on będzie tego chciał. Ciekawe czy będzie chciał.

Odpowiedz
Gość 2010-05-14 o godz. 06:18
0

satti napisał(a):Dopiero teraz przeczytałam.....super
Faktycznie, co niektórym osóbkom mogłyby się otworzyć oczka ;)
Bo maciezyństwo wcale nie jest takie super.......i nie ma samych zalet.
hehehe lol śmieję się w głos lol
jestem po ślubie, mam dziecko - a jakoś te oczy się mi nie otworzyły, przynajmniej nie w taki sposób w jaki sugeruje ten tekst zamieszczony przez _Kaś lol
Mały - to ma być cała prawda narzeczeństwa, małżeństwa i macierzyństwa??? jedynie słuszna może jeszcze i uniwersalna dla wszystkich???
hehe... a ja napiszę bez ironii: jak dobrze być matką :D i żoną :D (czy też żonaą i matką - jak kto woli) pomimo iż to nie ma samych zalet - ale przecież nie składa się z samych wad

Odpowiedz
Reklama
Gość 2010-04-27 o godz. 06:54
0

Dopiero teraz przeczytałam.....super
Faktycznie, co niektórym osóbkom mogłyby się otworzyć oczka ;)
Bo maciezyństwo wcale nie jest takie super.......i nie ma samych zalet.

Odpowiedz
Gość 2010-04-01 o godz. 20:44
0

Przeciez nikt Cie nie zmusza do czytania tego co pisze.
Czy aby zawsze sa takie radykalne te moje teksty?
Wyobraz sobie ze tu gdzie mieszkam doba ma rowniez 24 godziny.
Tylko majac stale lacze,w kazdej chwili moge podejsc do kompa by cos wpisac(zreszta wpisy mam krotkie),czesto bedac "uziemniony" przez kilka godzin w biurze,rowniez profituje.
No i jak pewnie nie zauwazylas,sledze tylko tematy ktore mnie interesuja,w ktorych uczestnicze a pojedyncze "wycieczki" bywaja w poczatkowym okresie danego topiku.
No ale tlumacza sie tylko"winni"
A przy okazji przyjm zyczenia,udanego,szczesliwego Nowego Roku.
I oby w Twoich wpisach nastapil wzrost ilosci i usmiechu. lol

Odpowiedz
Gość 2010-04-01 o godz. 10:58
0

2500 postow...ile trwa Twoja doba Maly???
no ale "nic to", nie moja sprawa - troche mnie tylko irytuja te Twoje, czesto zbyt radykalne, generalizujace tezy!

Odpowiedz
Gość 2010-04-01 o godz. 02:58
0

Ewka napisał(a):Rzadko sie tu udzielam, czytam czesto!
Kaś - jaka ty jestes smutna...
Co do Malego - juz dawno bylo mi go szkoda...Swoja droga - co dorosly facet, z corkami w naszym wieku, widzi atrakcyjnego w takim forum.
I skad bierze na to czas...

Tylko wspolczuc!
Czemu to wspolczucie?
Czy dlatego ze znajduje przyjemnosc uczestniczenia w ciekawych czesto dyskusjach?
Czy dlatego ze majac wlasne doswiadczenia probuje je przekazac mlodszym(mlodszym czesto od wlasnej corki)
Czy dlatego ze wolny czas od pracy,czytania ksiazek i zycia domowego przeznaczam na zabawe jaka jest istniene na forum?

Odpowiedz
Gość 2010-04-01 o godz. 00:50
0

Rzadko sie tu udzielam, czytam czesto!
Kaś - jaka ty jestes smutna...
Co do Malego - juz dawno bylo mi go szkoda...Swoja droga - co dorosly facet, z corkami w naszym wieku, widzi atrakcyjnego w takim forum.
I skad bierze na to czas...

Tylko wspolczuc!

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-12-14 o godz. 22:14
0

jako iż temat jest pod szyldem feministek, chciałabym dodać 2 rozwiązania dla Kobiety C.
Kobieta C jest wolna kobietą, mimo iż lubi czasem szybki seks. jest odpowiedzialna za swoje zycie dlatego zawsze sie zabepiecza, okres miewa regularnie. A tu nagle jeden dzień opóźnienia. Czytała w najnowszym Cosmo o testach ktore juz 15 sekund po zaplodnieniu pokazuja prawdę. Leci do apteki, nabywa owo cudo. czeka 15 minut. Oczywiście nie własciwy kolor....
Wersja nr 1. Kobieta C nikomu nic nie mówi, nie wykręca numeru telefonu Męzczyzny bo wie że on za zadne skarby nie pozbędzie się dzidziusia, a moze to będzie chłopiec? Niestety zona dała mu "tylko" dziewczynkę. Kobieta C jest kobieta niezależną i samodzielną..za młodą.. jescze nie teraz. Dzwoni pod tylko sobie znany numer, umawia wizytę. Następnego dnia pobiera ostatnią pensję z bankomatu. Robi zabieg. Po tygodniu spotyka się z Mężczyzną w moteliku pod Warszawą...
Wersja nr 2. Kobieta C uważa że jak nie teraz to nigdy. Spotyka się z Mężczyzną. Informuje go że nic od niego nie chce. Że sama wychowa. Że dziecko będzie miało jej nazwisko. Że nie chce jego pieniędzy, litości, fałszywej miłości. Po powrocie do domu kasuje z komórki jego numer telefonu. Bierze kieliszek czerwonego wina i wymyśla imię dla potomka.

Odpowiedz
Batonik 2009-12-14 o godz. 19:58
0

ciekawie sie czyta nie powiem, ale coz takie jest zycie, mozna jedynie widziec w nim i starac sie dostrzec pozytwy lub zadolowac sie na smierc...

Odpowiedz
Gość 2009-12-14 o godz. 19:45
0

No to mi sie naprawde podoba. lol
Jestes chyba pierwsza na tym forum co w kilku slowach zawarlas cala prawde narzeczenstwa,malzenstwa i macierzynstwa.
Moze teraz niektorym otworza sie oczy.
Szczegolnie tym co szczescie malzenskie mierza dlugoscia welonu(i nie tylko)iloscia gosci na weselu oraz dluga podroza poslubna. :P

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie