• *elvira* odsłony: 1369

    JAK SIE TO WSZYSTKO ZACZELO ??

    Wszystko zaczęło się 27 czerwca ok godziny 14 kiedy to siedziałam u mojej siostrzyczki na "kawce" w altance i kiedy ona poszła do domku po ciasteczka...
    Ja w między czasie zostałam na podwórku pilnując jej 16 miesiącznego synka i 4 miesięcznego dziecka jej sąsiadki (które leżało w wózeczku)...
    W pewnym momencie ich sąsiad otworzyuł bramę,żeby wyjechać samochodem...no iwszystko się zaczęło...
    Michał-syn mojej siostry-jak tylko zobaczył otwartą bramę zaczął mi uciekać na ulicę,więc nie wiele myśląc rzuciłam się w pogoń za nim,żeby mu się nic nie stało,żeby go samochód nie potrącił albo nie daj Boże coś gorszego...zachamowałam wózek i pobiegłam...
    Pokaleczyłam troszkę stopy,bo biegłam na boso po kamyczkach,którymi wysypane jest większość podwórka...ale to mało istotne...dziecko złapałam i wróciłam z nim do altanki,gdzie czekaliśmy dalej już w trójkę na siostrę...
    Jeszcze wtedy nic mi nie było,nic mnie nie bolało...Ale gdy tylko wstałam do ubikacji,poczułam dziwny ból w dole brzucha...spytałam siostry czy to może skurcz,ale wytłumaczyła mi,że jeśli nadeszłaby godzina zero to skurcze ból byłby przerywany...więc "olałam" toi spokojnie siedziałąm dalej czekając na męża,który niedługo potem wrócił z pracy...
    Wprawdzie z trudem chodziłam,ale postanowiliśmy pojechać do teściów...
    Tam ból stał się silniejszy,więc poczekałam cierpliwie jak mąż skończy "naprawiać" samochód i powiedziałam,że chcę jechać o 20 do lekarza...
    Tak więc wróciliśmy do domku,wykąpałam się,spakowałam jeszcze kilka rzeczy do torby i pojechaliśmy do szpitala...
    W szpitalu przyjął mnie doktor Różalski(wspaniały człowiek-dzięki niemu nie męczyłam się z porodem...i moja Zuzia jest zdrowa...),sprawdził rozwarcie,które było na półtora centymetra i kazał przyjechać rano i przygotować się na kilkudniowy pobyt w szpitalu...Wszystko było ok,dopóki nie wyszliśmy z gabinetu i doktor nie spytał kiedy miałam robione ostatni raz usg...gdy dowiedział się,że 31 marca-kazał wrócić do gabinetu i położyć się na kozetce obok usg...no i wtedy usłyszałam sądne słowa :( Pani dziecko jest ułożone pośladkowo,kwalifikuje się pani do cc,musi zostać pani na tydzień w szpitalu,może dziecko się obróci,choć to mało prawdopodobne,no za ewentualny tydzień dokonamy cięcia...słów wysłuchałam z powagą i w ogóle...ale gdy tylko zostaliśmy z Łukaszem sami na korytarzu popłakałam się jak dziecko...odkąd zaszłam w ciążę bałam się porodu,ale jak usłyszałam że czeka mnie cc noje nerwy póściły...Nie mogłam się opanować...naprawdę myśl o swego rodzaju operacji mnie przerażała-przed oczami stawały mi jakieś czarne obrazy...ach...szkoda gadać...
    Trudno-oswoiłam się z myślą,Łukasz mnie uspokoił i poszliśmy się przyjąć na oddział,potem na ktg no nastał moment rozstania :( nie mogłam się odkleić od męża...bałam się jak cholera,czułam,że dziś w nocy stanie się to czego się boję i czego oboje tak bardzo pragniemy-urodzi się nasze maleństwo.Bałam się,że nie stanie się to tak jak planowaliśmy,że Łukasz nie będzie ze mną przy porodzie...ale trudno-musieliśmy się rozstać przed wejściem na patologię...
    Siostra która mnie przyjęła widząć mój stan psychiczny podała mi jakiś zastrzyk uspakajający po którym oczy zaczęły mi same się kleić...no i może spała bym bez ruchu do rana gdyby nie fakt,że zachciało mi się siku...no i okazało się,że nie umię podnieść jednej nogi z drugiej,ból był tak silny,że naprawdę nie mogłam ruszać nogami-bałam się po prostu,że jak się ruszę to będzie jeszcze bardziej bolało niż boli...
    W końcu przyszła kobieta,która zajmowała się noworodkami do kobiety leżącej koło mnie i poprosiłam ją żeby pomogła mi wstać-że chcę iść do ubikacji...no ale nawet z jej pomocą ciężko mi było...więc poleciała po położną...gdy ta przyszła pomogła mi wstać i od razu zaprowadziła mnie na ktg,które było ok...jak stwierdził sam pan Różalski,ale dla świętego spokoju kazał wskoczyć na fotelik i sprawdził rozwarcie,które już dwie godzinki od momentu przyjęcia mnie na oddział zwiększyło się o półtora centymetra,czyli miałam już trzy cm...
    Wtedy usłyszałam jeszcze najgorsze słowa w moim życiu-jedziemy na cięcie...
    Nawet nie miałam czasu,żeby do Łukasza zadzwonić,albo sms napisać...tak jak stałam tak poszłam na stół...
    (może samej operacji i tego co się z nią wiążało nie będę opisywać,żeby ewentualnie nie straszyć tych przyszłych mam,które już dłuższy czas wiedzą,że będą miały cc...a mamy które już to przechodziły-napewnonie będą miały za złe,że nie powspominają sobie na przykładzie mojej opowieści jak to było z ich cc...)
    Na stole nie czułam nic...,odliłam się cały czas,żeby wszystko było ok,żeby moje dzieciątko urodziło się zdrowe ! I tak się stało...wprawdzie strasznie żałuję,że nie położyli mi Zuzi zaraz po wyjęciu na mój brzuszek,ale było to po prostu niemożliwe...
    Gdy usłyszałam jak płacze popłakałam się jak dziecko ! Nie myślałam,że tak zareaguję gdy ją usłyszę...nawet jak czytałam opowieści innych kobiet na forum,które pisały,że się popłakały ze wzruszenia-nie wierzyłam...a tu proszę-nie byłam lepsza,no i w ogóle sie tego nie wstydzę !
    Co najważniejsze pokazano mi że mam córeczkę i pozwolono mi ją pocałować...
    Zaraz po powrocie na salę napisałam do męża sms,że urodziła nam się córeczka,że ma czarne włoski jak on i w ogóle...żeby powiedział mojej mamie,żeby napisał do mojego tatusia (który dziś dopiero po raz pierwszy zobaczy swoją wnusię),no i żeby napisał do całej naszej rodzinki i pochwalił się,że jesteśmy już rodzicami !
    Kilka minut po tym jak napisałam sms Łukasz zadzwonił do mnie ! Myślałam,że znów sie popłaczę-po porodzie strasznie chciałam się do niego przytulić,ale nie było możliwości...Ten telefon bardzo mi pomógł "przespać" tę noc do końca...
    Moja Zuzinka urodziła się o 00:50,a pierwszy raz na rękach była u mnie kilka minut po 3...potem zobaczyłam ją rano i tak przynosili mi ją co 2 godzinki do karmienia,więcej razy nie mogłam jej widzieć,bo po cc trzeba leżeć plackiem 24 h...

    Nie wiem czy mogę coś jeszcze dodać do tego co napisałam powyżej...
    Napewno to że od tej nocy jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem ! I nawet jeśli muszę teraz wstawać 3/4 razy w nocy,żeby nakarmić NASZEGO ANIOłECZKA nie przeszkadza mi to ! Zuzinka jest tako kochana,że dla niej dała bym sobie głowę uciąć,ale żeby tylko nic jej nie było...

    THE END

    A to mój SKARBULEK !

    Odpowiedzi (2)
    Ostatnia odpowiedź: 2009-03-23, 11:46:07
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2009-03-23 o godz. 11:46
0

elvira22, czy mogłabyś skopiować to i wkleić w wątku NASZE PORODY bo tam właśnie zamieszczamy takie opisy?
z góry dziekuję

Odpowiedz
Tinka1 2009-03-23 o godz. 11:30
0

Ale się wzruszyłam, idę sobie pobeczeć...

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie