Bartek Janusz specjalnie dla Styl.fm!

Bartek Janusz specjalnie dla Styl.fm!

Salon Bartka Janusza to magiczne miejsce w samym centrum Warszawy. Stworzony w duchu minimalizmu przyciąga uwagę prostymi formami, a także przestronnością spotęgowaną przez wysokość pomieszczenia.Pomimo pozornej surowości wnętrza, wystrój nie jest zimny, a wręcz przeciwnie emanuje ciepłem i urzeka domową atmosferą.

Reklama

Na spotkanie z mistrzem udało mi się przyjść chwilę wcześniej, usiadłam wygodnie, poprosiłam o zieloną herbatę i rozkoszowałam się czasem sama ze sobą. Później przyszedł on. Uśmiechnięty, na luzie, w pastelowych ubraniach, jakby właśnie wrócił z wakacji. Bo taki właśnie jest – profesjonalista z duszą artysty. Pierwsze spojrzenie i już wiedział: „To co dzisiaj trochę podcinamy?”. A ja lekko zestresowana, miałam nadzieję, że właśnie to mi zaproponuje. No, bo kto nie chciałby się oddać w jego ręce? Wierzcie mi, że w takich momentach naprawdę kocham swoją pracę.

Dla Styl.fm Bartek opowiada o swoich początkach w zawodzie, współpracy z największymi, marzeniach i o tym, dlaczego najbardziej chciałby obciąć włosy Beacie Kozidrak.

I.Ś: Jakie były Twoje początki w zawodzie, kto pomagał Ci zdobywać fryzjerskie szlify?

B.J: Chyba od zawsze wiedziałem, że chcę zostać fryzjerem. Jako dziecko czesałem swoje kuzynki, ciocie i koleżanki. Już w podstawówce zdarzało mi się farbować włosy koleżankom, co zresztą czasami kończyło się nieciekawie (śmiech). Całe liceum chciałem być fryzjerem, ale nie poszedłem do zawodówki fryzjerskiej, bo byłbym tam jedynym chłopakiem. Na wagary chodziłem oczywiście do fryzjera. Moja przygoda z fryzjerstwem zaczęła się od sprzątania włosów, ale już jako pomocnik fryzjera wprowadzałem pewne nowości. Zaraz po maturze za pierwsze zarobione pieniądze pojechałem do Londynu. Tam przeszedłem szkolenie fryzjerskie, wiele się nauczyłem i zobaczyłem, co to jest nowoczesne fryzjerstwo. Po Londynie przyszła pora na Warszawę. Nie miałem pieniędzy, pracowałem przez 12 godzin dziennie, to była prawdziwa szkoła życia. W końcu udało mi się otworzyć swój własny salon przy ulicy Chmielnej, który absolutnie nie miał charakteru komercyjnego. Informacja o nim roznosiła się pocztą pantoflową, udało mi się zdobyć stałych klientów, z którymi po prostu się przyjaźniłem. Salon nie miał logo, nie było o nim informacji w Internecie, można było się tam dostać tylko przez polecenie. Niesamowita sprawa! No i tak się to wszystko zaczęło. Czesałem do pokazów Escada, Esprit, Max Mara, Bogner i do sesji zdjęciowych do czasopism np. wydawnictwa Bauer. Przez 6 lata pracowałem także na planie serialu „Na Wspólnej”. Teraz zrezygnowałem trochę z sesji, bo wolę pracować bezpośrednio z ludźmi, a czasu wciąż brakuje.

Skoro salon na Chmielnej praktycznie pękał w szwach, dlaczego postanowiłeś przenieść się na Mokotowską?

Tak, to prawda, że klimat tamtego salonu był niezwykły, czułem się tam jak w domu, klientki siedziały pod ścianą, czuć było atmosferę awangardy, ale tamten salon był za mały, a ja potrzebowałem zmian. Chciałem otworzyć nowy salon większy, który też byłby niezwykły.

No i widzę, że się udało?

Tak, tak, dziękuję. Ulica Mokotowska to niesamowite miejsce na mapie kulturalnej Warszawy. To ulica pod znakiem fashion. Panuje tu świetny klimat, który kocham najbardziej – klimat starej Warszawy. Oczywiście najważniejszy był design. Salon miał przypominać galerię, no i się udało, panuje tu całkowity minimalizm, który idealnie wpisuje się w moje gusta. Wystrój jest wypadkową moich pasji i oczekiwań wobec salonu, a także artystycznych wizji ludzi z MOOMOO Design, którzy pomogli mi go zaprojektować. Jedną z moich klientek jest Gosia Baczyńska, które ma świetne wyczucie stylu. Zaprojektowała specjalne kolekcje pret-a-porter, które pięknie prezentowały się w moim salonie przy Mokotowskiej. Stawiam także na dzieła mniej znanych projektantów, chciałbym ich wypromować. Wisiały tutaj na przykład punkowe kolekcje Moniki Ptaszek i świetne propozycje Aleksandy Kawałko. Udaje mi się połączyć w jednym miejscu salon fryzjerski, butik i galerię. Znakomite grafiki prezentowała tu na przykład Kasia Witczak. Nie brakuje także miejsca dla przedstawicieli biznesu, organizowane są czasem kameralne i niezwykle klimatyczne eventy firm.

W jakich godzinach pracujesz?

Salon jest otwarty od 12 do 20, ale robię też inne rzeczy. Wcześniej nagrywałem też program „Gotowe na zmiany” dla Polsat Cafe.

Jakie gwiazdy czesałeś?

Wiele (śmiech!). Moimi stałymi klientami są: Joanna Jabłczyńska, Grażyna Wolszczak, Ewa Gawryluk, Renata Dancewicz, Anna Korcz czy Robert Leszczyński (pamiętam jeszcze, jak farbowałem mu białe dready, które zastąpił teraz stylowy irokez).

Jaki jest Twój największy sukces?

Moim największym sukcesem, jest to, że udzielam się charytatywnie. W 2011 ruszyła akcja „KoSmyk”. Sprzedawałem specjalnie zaprojektowane na tę okazję bombki. Jestem bardzo dumny także ze swoich uczniów.

Jakich uczniów?

Jest ich sporo. To ludzie, których udało mi się zarazić swoją pasją. Są wśród nich zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Niektórych poznałem zupełnie przypadkowo, ale zdecydowali się zostać fryzjerami.

Widać, że interesujesz się modą. Nie chciałeś zaprojektować własnej kolekcji?

Moda jest bardzo zmienna, ale włosy nosimy wszyscy. Wydaje mi się, że mam większy dar do włosów. Potrafię dobrać fryzurę do charakteru i wyglądu osoby.

Czy sam eksperymentowałaś z włosami?

Oczywiście. Teraz postawiłem na klasykę (krótki jeżyk – przyp. red), ale miałam długie, kolorowe, jasne, rude. Kocham eksperymentować!

Mówiłeś, ze moda się zmienia, ale przecież trendy fryzjerskie też się zmieniają. Co jest Twoim zdaniem szczególnie ciekawe w trendach obowiązujących obecnie we fryzjerstwie?

Trudno jest to jednoznacznie ustalić. Wydaje mi się, że im mniej jest czegoś na ulicy, tym paradoksalnie jest to bardziej modne. Każdy z nas jest inny, trzeba dopasować fryzurę do danej osoby. Nie wszystkim pasują radykalne cięcia czy kolory, jeśli ktoś nie czuje się dobrze w awangardowej fryzurze, nie ma co zmieniać jej na siłę.

A jakie są fryzjerskie obciachy?

Przede wszystkim trwała. Związki chemiczne w niej zwarte są niezwykle niszczące. To naprawdę tragedia. Źle zrobione pasemka także wyglądają fatalnie.

A co z platyną? Ja nienawidzę platyny, a widzę, że jest niesamowicie modna!

To prawda, to klasyczny powrót dawnych trendów. Platynę noszą zarówno nowoczesne świadome swojej kobiecości kobitki, jak i nudne nauczycielki. W telewizji ten kolor jest niezwykle na topie, bo rozświetla i dodaje energii. Popatrz tylko na Anję Rubik czy Małgosię Kożuchowską - wyglądają świetnie!

A czy klientki przynoszą zdjęcia np. aktorek, których fryzury mają być inspiracją?

Oczywiście, zdarzają się i takie.

Które gwiazdy są zatem na topie?

Głównie amerykańskie, z polskich – Kożuchowska, Wolszczak, Zielińska.

Na co zwracasz uwagę, proponując swojemu klientowi fryzurę?

Oczywiście na urodę i na włosy, które ma w danej chwil. Wiele z nich przychodzi po radykalną metamorfozę, mają swoją wizję, ale nawet mała fryzjerska zmiana może poprawić im samopoczucie.

Zdarzyło Ci się komuś odmówić?

Tak, jeśli nie zgadzam się z wizją klienta i wiem, że będzie wyglądał fatalnie, nie mogę się pod tym podpisać.

Jakie są Twoje plany i marzenia zawodowe?

Kręci mnie projektowanie wnętrz. Otwieram właśnie drugi salon w Warszawie. Chciałbym mieć własną linię kosmetyków, która byłaby niezwykle prosta – tylko szampon, odżywka i kosmetyk do regeneracji. Uważam, że to wystarczy, nie ma co obciążać włosów na siłę. Planują także zaprojektować własną biżuterię do włosów, inspirują mnie projekty Jennifer Bell. Oczywiście dalej będę działał w Kosmyku – to sprawia mi największą satysfakcję.
Które z polskich gwiazd mogą pochwalić się najpiękniejszymi włosami?
Śliczne włosy ma Anna Mucha, także Grażyna Wolszczak i Joanna Jabłczyńska mają zadbane i naturalnie piękne włosy.

A kogo chciałbyś uczesać?

Beatę Kozidrak. Ściąłbym i przefarbowałbym je na bardziej naturalny kolor. Wyglądałaby świetnie!

Opracowała: IŚ

Reklama
Reklama