"Posłaliśmy córkę do jednej z najlepszych podstawówek w Polsce, ma tu wymagających nauczycieli i dobrych kolegów. Liczyliśmy na wysoki poziom nauki i na to się godziliśmy. Nie jesteśmy jakimiś snobami, ale za ten klosz ochronny i duże perspektywy byliśmy w stanie zapłacić czesne, choć na nasz budżet rodzinny to nie jest mała kwota. Nie spodziewaliśmy się jednak, że będzie to miało przełożenie również na koszt i przebieg imprez klasowych... A za takie wszyscy rodzice uznali urodziny każdego dziecka. Nie wydaje mi się, że to powinno tak wyglądać, i to jeszcze z jakiego powodu! Aż mnie trzęsie, jak sobie pomyślę... Nie wiem, co powinnam teraz zrobić."
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Córka chodzi do świetnej prywatnej podstawówki
Nasza córka chodzi do dobrej, prywatnej szkoły podstawowej - tak wybraliśmy, bo chcieliśmy, żeby miała w życiu najlepszy start, a przy okazji kolegów i koleżanki na poziomie i możliwość nauki w dwóch językach.
Podstawówka Amelki jest wysoko w rankingach ogólnopolskich, nie tylko w Warszawie, a jej uczniowie bez problemu dostają się potem do dalej. Nauczyciele przykładają się i naprawdę nie ma do czego się przyczepić, jeśli chodzi o naukę, a przy okazji nacisk na osiągnięcia. Ale na to się godziliśmy.
Liczyliśmy też trochę na to, że dzięki cenionej szkole Amelia dłużej uniknie kontaktów z patologią - nie będzie tam dzieci z domów, gdzie królują używki różnego rodzaju, a do nauki nie przykłada się żadnej wagi. A od środowiska, w jakim dziecko przebywa, przecież bardzo dużo zależy. Trudniej być prymuską w miejscu, gdzie nikomu na tym nie zależy.
Nie jesteśmy jakimiś snobami, ale za ten klosz ochronny i ogromne perspektywy byliśmy w stanie zapłacić te 1600 zł miesięcznie, choć na nasz budżet rodzinny to nie jest mała kwota.
Rodzice uczniów ustalili, by wszystkich traktować sprawiedliwie
Nie spodziewaliśmy się początkowo, że poziom szkoły i zasobności portfelów rodziców będzie miał też wpływ na poziom imprez klasowych... Ale w sumie, co się dziwić. Jak nauka tyle kosztuje... Już na początku okazało się, że najzwyklejsze urodziny rodzice chcieli organizować z podobnym rozmachem.
W klasie mamy kilkanaście osób i rodzice już na pierwszym zebraniu ustalili, żeby wszystkich traktować równo i sprawiedliwie. Jak teraz słyszę cokolwiek na temat sprawiedliwego podejścia zrównującego wszystkich, to aż mnie trzęsie...
To znaczy, każdy uczeń na swoje urodziny ma nakazane zaprosić całą klasę do sali zabaw lub w inne podobne, publiczne miejsce. Minimalny budżet ustalono na 3 tys. zł i składka po 70 zł od osoby na prezent dla ucznia za każdym razem.
Nie było możliwości sprzeciwu, bo przecież obowiązuje demokracja. Większość klasy była za (prawie 80%), więc pozostali musieli się dostosować. W tym my...
Za miesiąc urodziny Amelki, a ja nie wiem, co zrobić
Aż się za głowę złapałam... Nie spodziewałam się, że będzie taki układ. Prawdę mówiąc, dla nas to jest przegięcie i niepotrzebne snobowanie się, a nie równe traktowanie.
Pierwszy raz spotkałam się też z takim ustaleniem. Znajomi i członkowie naszej rodziny mają dzieci w zwykłych, publicznych placówkach, ale tak nie było czegoś takiego. Każdy na dowolność... Wręcz byli bardzo zaskoczeni, gdy powiedziałam, jak to u nas wygląda.
Do tej pory jakoś odsuwałam od siebie myśl, że kiedyś w końcu i ja będę musiała zorganizować te urodziny córce... Nie do wszystkich uczniów chodziła, prawdę mówiąc, z części imprez się wymówiliśmy chorobą albo nieobecnością, albo po prostu Amelka nie miała ochoty iść do paru kolegów, których nie bardzo darzy sympatią. I dla mnie to było OK!
A teraz się okazuje, że musimy mimo to zaprosić wszystkich... Choć córka chciałaby tylko kilka koleżanek i tyle. Jak zaczęłam szukać sali zabaw, to aż mi się słabo zrobiło. Koszt od 100 zł do 180 zł za dziecko na 2-3 h zabawy - to niemal jak za wesele! Do tego tort osobno, ciasto dla rodziców, i opłacenie rachunku za kawę/herbatę, owoce... Myślałam, że uda mi się te koszty okroić o połowę, ale jak się podliczy, to faktycznie w tych 2,5 do 3 tys. się zamknie.
Nie mam tyle i nie uśmiecha mi się robić imprezy z taką pompą, bo za tę kwotę moja córka może jechać na 10-dniowy obóz albo mieć cały rok angielskiego opłacony. A nie wydać to na byle co, żeby było "sprawiedliwie".
Nie wiem, co zrobić. Mam ochotę olać te zasady i zorganizować córce piknik w plenerze, sama ogarnąć kiełbaski na grilla i przekąski, i rzeczywiście zaprosić całą klasę, ale na własnych zasadach. Z drugiej strony, nie chcę zostać czarną owcą w klasie ani tym bardziej nie chcę, żeby córka była z tego powodu gorzej traktowana.
Co byście zrobili na moim miejscu?
Mama Amelki