-
okcia81 odsłony: 1948
Spóźniony Maksio
Synuś nasz kochany miał przyjść na świat 21 grudnia, ale część ciąży musiałam leżeć i brać prochy na podtrzymanie, bo mały chciał wyskoczyć już pod koniec listopada i jak to często bywa mały postanowił się spóźnić. Każdego dnia czekałam od rana na jakiekolwiek skurcze a tu nic i nic. Na ostatniej wizycie dr poradził bym poszła na przedświąteczne zakupy, pochodziła, ubrała choinkę… No więc ubierałam tą choinkę chyba 3 godziny, łaziłam, schylałam się i efekt był taki że bolał mnie kręgosłup ale jak położyłam się spać dostałam jakichś skurczów. Ponieważ jednak byłam baaaardzo zmęczona to zasnęłam i je przespałam… Niestety, więcej się nie pojawiły. Wigilię spędziliśmy z synkiem w brzuchu, co 3 dni jeździliśmy na KTG, wszystko w porządku, tylko wód było coraz mniej, a ja czułam się coraz gorzej. W drugi dzień świąt bardzo spuchłam, przybyło mi 4 kg w dwa dni (dziś wiem że to był nadmiar wody, a nie świąteczne obżarstwo), wyskoczyło mi duże ciśnienie 160/90 i natychmiast pojechaliśmy do szpitala. Na szczęście dyżur miał mój gin i od razu mnie przyjął. Dostałam zastrzyk na obniżenie ciśnienia (miał być bardzo bolesny wg położnej, ale dla mnie to było ukąszenie osy więc pomyślałam: Lajcik, to pewnie jestem odporna na ból i poród nie będzie taki straszny.O zgrozo! jakże się myliłam! ) W nocy dostawałam jeszcze Dopegyt, co godzinę mierzyli mi ciśnienie i tak zeszło do rana. O 7.00 zaproszono mnie bym wybrała sobie salę do porodu bo wszystkie były wolne i o 8.00 podano mi oksytocynę. Zaczęły się skurcze, ale jeszcze nie tak mocne, jednak się nasilały, na obchodzie zbadał mnie ordynator i stwierdził 6 cm rozwarcia. O 9.30 zadzwoniłam do męża że ma się śpieszyć bo rodzimy Maksia. Kiedy z nim rozmawiałam odeszły mi wody, takie cieplutkie, czyste i się zaczęło!
Kiedy przyjechał mąż bolało mnie bardzo, skurcze były co 3 minuty, próbowałam posiedzieć na piłce ale niewiele mi to pomogło. Tak bardzo chciałam wytrzymać bez znieczulenia! Ale nie dało rady, zawołaliśmy położną by dała mi coś przeciwbólowego i dostałam 2 czopki, na chwilkę pomogło ale po chwili bolało tak potwornie że nie wiedziałam czego się trzymać, nie chciało mi się mówić, wiłam się z bólu… Mąż mnie pocieszał, przytulał… W końcu położna dała mi do wenflonu Dolargan i ufffff , co za ulga! Chwilka odpoczynku a ja wołam na całą porodówkę: Siostro!Czy zostało może jeszcze tego Dolarganku trochę?! Oczywiście wszyscy się śmiali ale mi wcale nie było do śmiechu, zwymiotowałam, zaczęło mi się kręcić w głowie, zamknęłam oczy… Czułam się jak na haju, bolało dalej ale to było jakieś takie odległe… położna mnie zbadała, stwierdziła że możemy rodzić ale muszę iść do wc bo z pełnym pęcherzem nie da rady. Tylko że ja nie czułam że chcę… więc cewnik i … znów ulga…
Świat wiruje wokół, słyszę jak położna się dopytuje czy ją słyszę. Słyszę ale nie chce mi się odpowiadać, mąż mnie pyta, a ja tylko się boję o mojego synka… Przychodzą inne położne, przychodzi lekarz. Nie wiem kiedy przeć, nie czuję skurczów, więc dotykają mi brzucha i mówią kiedy przeć… ale nic się nie dzieje. Trzęsą mi się ręce, łapię za stojak do kroplówki i błagam bym wiedziała jak się rodzi… mówię lekarzowi że nie wiem jak to zrobić, że nie umiem. A on tłumaczy, że kobiety od tysięcy lat rodzą dzieci i każda musi nauczyć się tego sama, że mam przeć jak w wc… a ja prę tylko że siłę wkładam w nogi. Widzę że zaczyna się panika w oczach położnej. Przychodzi młoda lekarka i łapie mnie za nogę, drugą trzyma mi mąż, dają mi maskę z tlenem i … prę i krzyczę! Zakazują krzyczeć! Mam siłę wkładać w rodzenie, więc prę i nagle… wyskakuje Maksio! Jest cieplutki, mokry, skulony… i wrzeszczy w niebogłosy! Dostaje 10 pkt. Chcę go przytulić ale nie mam czucia w rękach! :( Zabierają go a mnie dezynfekują do szycia, bo mimo że mnie nacięli to jeszcze popękałam… i straciłam pół litra krwi :( Przychodzi anestezjolog, podpisuję jakieś papiery i daje mi narkozę, odpływam… Śni mi się że z wielkiego parkingu w niebie odjeżdża niebieski pluszowy samochodzik, specjalnie dla mnie… lol
Budzę się po 2 godzinach i pytam 5 razy czy Maksio zdrowy, a mąż za każdym razem odpowiada że tak (dopiero potem okazuje się że ma krwiaka podokostnowego bo druga faza porodu trwała zbyt długo :( ), że waży 3215 g i ma 52 cm i jest cudowny i wspaniały… i ja płaczę… ze zmęczenia, z tego że tak było mi trudno go urodzić i ze szczęścia! I już go chcę kochać! I kocham. Do dziś. W każdej chwili mojego życia. Nie ma dnia bym nie dziękowała za niego Bogu. I jestem wdzięczna mojemu mężowi że ze mną był, że z nami był. I chociaż tego bólu chyba nigdy nie zapomnę to dla mojego synka mogłabym rodzić tak i 100 razy! Dla mojego Słoneczka, Robaczka, Mojej Miłości…
lol :(
Popłakałam się ze wzruszenia...
Mam nadzieję, że będę tak samo dzielna jak Ty :)
gratuluje. Jesteś dzielna. Ale teraz stsrasznie boję się porodu!
Odpowiedz
Gratuluje to piekne co napisalas.... popłakałam sie ze wzruszenia...
Jeszcze raz gratuluje, dzielna byłas :D
Gratulacje w szczegolnosci dla Ciebie.
Przeczytalam na jednym oddechu ;)
Podobne tematy