-
kraziowa odsłony: 4256
I ja?
Tak się zbierałam i zbierałam, żeby się wyżalić.
Choć wiem, nawet z Forumii, że kryzysy, rozwody... zdarzają się - to jednak zawsze w głębi zakłada się, że przecież kocham i jestem kochana.... , więc ja jestem poza tym.
10.12 minęła druga (?!) rocznica naszego ślubu. I jest ....źle.
Zaczynam poważnie myśleć, żeby odejść. Przed ślubem było super, mieszkaliśmy razem 3 lata, kupiliśmy mieszkanie. Potem ślub, podróż i niby znana nam codzienność.
Wiem, że byłam ,,za dobra'' i facetów nie należy ,,zagłaskiwać''. Ok- moja wina. Ale przed ślubem ustalaliśmy priorytety i.... B. o nich już nie pamięta.
Ja mu pomogłam w jego doktoracie, wspierałam przy szukaniu wymarzonej pracy (żyliśmy za ,,moje'' pieniądze, bo on musi skupić się na sobie i znaleźć pracę, żeby NAM było dobrze...). I pojawił się mi w domu egoista. Rozmawiałam już dziesiątki razy- on nie dostrzega problemu. A najgorsze jest to, że na święta byliśmy 2 tyg. u moich rodziców (mieszkają za granicą) i choć nie starałam się wybitnie ukrywać , że coś jest nie tak (wszak to rodzice)...to nie obyło się bez rozmów. Patrzą na to wszystko z boku (choć obiektywni nie będą nigdy do końca) i są załamani w jaki sposób mnie B. traktuje....W ogóle to skandalicznie się zachowywał podczas tego pobytu nawet w stosunku do rodziców (był też z nami brat z żoną- też takiego B. nie znali). Rozmowy narazie nic nie dają. Na dodatek od jakiegoś czasu NIC nie dzieje się w sypialni. ZERO, NULL.
Mam ochotę to wszystko rzucić, ale gości u mnie kawał swojskiego drania pt. strach...
Pomijam kwestię ślubowania przed ołtarzem.... itd.
Ciężko mi....
No to chyba schemat już, my też z byłym jeszcze w marcu robilismy dziecko, a w czerwcu pan mąż stwierdził że ma dość i od listopada jestem po rozwodzie. A teraz mam super połówka i dziecko w drodze :) Nie ma tego zlego Kaziowa trzymam kciuki żeby Ci się ułożyło :)
Odpowiedz
Kraziowa - "znamy" się ze starań. Miałam nadzieję, że Twoje problemy małżeńskie minęły. Czasem inne trudności zyciowe scalają związek i tworzą go silnym.
Przykro mi ze nie w Twoim przypadku. Trzymajcie się dziewczyny.
Kraziowa :usciski:
Eliza mnie też zatkało :o Trzymam mocno kciuki za Ciebie.
Życzę Ci dużo siły i wiary w lepsze jutro. :usciski:
Jak coś to wal na gg
GEliza napisał(a):Musze być silna dla dziecka i siebie i wiem, że dam sobie w życiu rade. Ze jeszcze może mnie spotakć cos cudownego, że moge być szczesliwa, że nikt nie będzie mnie upadlał każdego dnia, mówiąc jednocześnie, że wszystko co robi, to z wielkiej miłości. Wierzę, że przyszłość jeszcze będzie dla mnie przychylna.
:brawo: :brawo: :brawo:
Kraziowa - wysyłam pozytywne fluidy i pamiętaj, że to Ty jesteś najważniejsza :usciski:
kraziowa nei weim co doradzic... ale przytulam i wierze w pomyślnośc sprawy
Geliza zatkało mnie, ale jestem z ciebie dumna... :usciski:
kraziowa, czytam Twoją historię i tak, jakbym czytała o sobie.
Od Świąt Bożego narodzenia nie mieszkam już ze swoim mężem, dokładnie po dwóch latach małżenstwa, jak Ty, powiedziałam dość.
Były rozmowy, moje prośby, żale, ale zawsze kończyło się to tym, że przesadzam, że szukam problemów na siłę, że mam problemy z psychiką. A ja czułam, że się duszę w tym związku, że dłużej nie wytrzymam, bo moje małżeństwo to jeden wielki zawód.
Na początku było pięknie, choć już przed ślubem miałam "sygnały", że to nie do końca jest to, o czym marzyłam. Ale milość przesłania oczy i człowiek ma nadzieję, że ślub, założenie rodziny, odpowiedzialność wszystko zmieni. Szybko zaszłam w ciążę i naiwnie liczyłam, że dziecko odmieni mojego męża. Niestety się przeliczyłam. Zostałam ze wszystkim sama, wiecznie obwiniana, że "mam czelność" prosić go o pomoc, gdy on ciężko pracuje, a ja siedze w domu i się obijam. Gdy wróciłam do pracy, nic się zmieniło, oprócz tego, że rzadziej się widzieliśmy, bo zostawałam u Rodziców, którzy opiekowali się dzieckiem. W końcu "żłobek czy niania, to moje głupie zachcianki, a teście kilkadziesiąt kilometrów dalej spokojnie moga za darmo zająć się dzieckiem"- takie było podejście mojego męża. W grę zaczęły wchodzić również pieniądze, a to nie wrózyło poprawy. Aż w końcu pękłam, i po raz kolejny powiedziałam, że odchodzę, że nie chcę z nim spędzić reszty życia, nie w taki sposób jak do tej pory, tylko tym razem zabrałam swoje manatki i rzeczy Młodego i po prostu wyprowadziłam się z domu teściów, u których mieszkaliśmy i którzy też dorzucili swoje 5 groszy.
Tuż przed samymi świętami rodzice przyjęli mnie i nasze 1,5- roczne dziecko pod swój dach, szczęśliwi, że się w końcu uwolniłam od tego człowieka. Żyłam z nim i byłam samotna... Maltretował mnie psychicznie, obwiniajac o wszystko i wpajając, że niegdy nie będzie mi lepiej niż z nim... Powoli zaczynałam w to wierzyć i po prostu się bałam. Bałam się tego, co byłoby ze mną i dzieckiem dalej...
Na szczęście mam kochanych Rodziców, brata i przyjaciół, którzy wspierają mnie w tych cięzkich dla mnie chwilach...Bo mimo tych wszystkich podłych rzeczy, jakie mąż mi zrobił, ciąle jeszcze nie wyleczyłam się do końca z tej miłości, ciągle myślę, że moje dziecko wychowa się w rozbitej rodzinie i przerażaja mnie te myśli.... Z drugiej strony zastanawiam się, czy życie w pełnej rodzinie, lecz w ciągłych kłótniach, awanturach i stresie, było lepsze dla mojego synka?
A mój mąż? Na początku chciał próbować ratowac nasze małżeństwo. Rozmawaialiśmy o tym, co musimy w sobie zmienić, na co zwracać większą uwagę, że wynajmiemy mieszkanie i rozpoczniemy nową droge sami, bez teściów, moich rodziców, z czystym kontem. Potem mąz poradził się swojej mamusi, z kóra nigdy nie odciął mentalnej pępowiny, i ratowanie małżeństwa przestalo być istotne... Dziecko widział dwa razy po świętach, teraz minął miesiąć i chyba nie ma zamiaru za często go widywać. Utwierdza mnie to tym bardziej w przekonaniu, że to małżeństwo nie miałoby szans. Mamy po prostu inne priorytety, inne oczekiwania, inne poglądy i nie da się zgodnie żyć z tak róznymi nastawieniami.
Dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Mąz umiał się ładnie kamuflować. Rodzinę widziałam od okazji do okazji, sam był czuły, kochany, a że znaliśmy się przed ślubem raptem półtora roku, to poradził sobie z tym, żeby się nie ujawnić. Nie mieszkaliśmy przed slubem razem, i to kolejny mój błąd, a po ślubie od razu zamieszkałam z nim w domu jego rodziców
Dziś, 2 miesiące po tym, odkąd nie mieszkamy ze sobą, a nasz kontakt jest sporadyczny, moge powiedzieć, że mi.....ulżyło. Jest ciężko, bo człowiek zostaje sam, ze swoimi problemami, myślami, strachem, ale w środku jestem spokojna. Przede mną stoją formalności, pozew, sąd, strasznie się tego boję, ale wiem, że to nieuniknione i jedyne wyjście, żebym w koncu odetchnęła pełną piersią. Zal mi tylko tych wszystkich pięknych chwil, dawno temu, tych dwóch lat,które powinny nas złączyć jeszcze mocniej, a niestaty rozdzieliły, zal mi mojego dziecka które tatę będzie mialo tylko w weekendy, ale wiem, że tak trzeba.
Musze być silna dla dziecka i siebie i wiem, że dam sobie w życiu rade. Ze jeszcze może mnie spotakć cos cudownego, że moge być szczesliwa, że nikt nie będzie mnie upadlał każdego dnia, mówiąc jednocześnie, że wszystko co robi, to z wielkiej miłości. Wierzę, że przyszłość jeszcze będzie dla mnie przychylna.
kraziowa, trzymam za Ciebie kciuki i mam nadzieję, że wszystko sie dobrze ułoży. Niezależnie od tego jakią decyzję podejmniesz...
Pozdrawiam
kraziowa napisał(a):Wyjeżdżam zaraz na weekend do domu rodzinnego- Brat będzie - to zawsze pogadać można...
Dobrze, że są osoby, które , jak by co ,,odmydlą'' oczy.
Tak, ale decyzja należy tylko i wyłącznie do Ciebie. Nie spiesz się ani w jedną ani w drugą stronę.
kraziowa napisał(a):Agusiek wszelkie starania (a są problemy) ,,odsunęłam''.
Ja chyba nie chcę Z NIM mieć dzieci. Straszne to jest....
Ale może lepiej mieć świadomość niż żyć w ułudzie...
Chyba sobie sama teraz najlpiej odpowiadasz na pytanie co dalej. Ja też nie chciałam, ale dałam się zakręcić, uwierzyłam że się poprawił... ehhhh....
Dzięki....
Moja przyjaciółka i rodzice ciągle mi powtarzają: myśl o sobie, Ty jesteś najważniejsza....
Tylko ja tego egoizmu muszę się uczyć, bo nie leży w mojej naturze.
Agusiek[/b wszelkie starania (a są problemy) ,,odsunęłam''.
Ja chyba nie chcę Z NIM mieć dzieci. Straszne to jest....
Ale może lepiej mieć świadomość niż żyć w ułudzie...
A ja Cię super rozumiem, też w pewnym momencie poczułam się jakbym hodowała na swojej piersi żmiję.... i niestety żadne kopy w moim przypadku nie pomogły. Póbowałam, stawiałam warunki, prosiłam, traktowałam tak jak on mnie, w końcu zdecydowalismy że będzie dziecko. Z perspektywy czasu wiem teraz że niestety zrobiłam temu dziecku krzywdę bo raczej pozbawiłam je szansy na "normalną" rodzinę...
Walcz, ale myśl o sobie, obserwuj jakie wyniki przynosi ta walka i na ile trwałe są. Ja dawałam sobie mydlić oczy :(