• Gość odsłony: 5857

    Zakompleksiona i walcząca?

    Mi się wydaje, że taki obraz ludzie mają różnych grup w jakiś sposób 'odmiennych' i nie bojących się o swoich poglądach opowiedzieć - że w ten sposób odreagowują swoje kompleksy

    z przykładów możliwie dalekich od rzeczonych feministek - zdarzyło mi się kiedyś usłyszeć, że odgrywam kompleksy i frustracje podczas dyskusji o naturalnym planowaniu rodziny (nie tu na forum - rozmowa ze znajomymi z uczelni, w pubie, przy robieniu wspólnego projektu na jakiśtam przedmiot).

    a co do feministek i mojego zdania o nich - zależy od konkretnego 'egzemplarza'. są osoby, które piszą i/lub wypowiadają się w taki sposób, że podejrzenie o kompleksy natychmiast się we mnie rodzi - może dlatego, że alternatywne byłoby podejrzenie o głupotę (głównie przy wypowiedziach nt aborcji utrzymanych w poetyce wykrzyknień 'to jest mój brzuch, moja wygoda życia etc!').

    Odpowiedzi (38)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-02-28, 11:31:43
    Kategoria: Pozostałe
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
algaj 2010-02-28 o godz. 11:31
0

Wyciągam wątek, bo ostatnio odwiedziłam znajomych, u których sytuacja wygląda tak:
Mają trzyletnią córeczkę, mama siedzi z nią w domu od samego początku
Mąż zarabia na tyle dużo, że mogą sobie na to pozwolić, a ona bardzo to lubi i przez te trzy lata nawet nie myślała o pracy, ale...
od jakiegos czasu mówi, że czuje jakąś presję, wszyscy pytają "a kiedy do pracy?", ewentualnie "a kiedy drugie dziecko?" , do tego tez chciałaby już wyjść "do ludzi", odpocząć ( czasem praca poza domem jest duuużym odpoczynkiem)
znalazła więc pracę, (to mała mieścina na Podkarpaciu, więc łatwo nie było) ale okazało się, że po odliczeniu kosztów opiekunki i dojazdów...musieli by z mężęm do pracy owej dopłacać :o
w końcu stwierdziła, że bycie w domu z małą, zajmowanie się nią i domem w ogóle jest dla niej tak naprawde najważniejsze i nie chce kompromisować...

tak sobie myślę czy w takiej sytuacji zostanie w domu nie jest najlepszym rozwiązaniem?

Odpowiedz
Gość 2009-12-22 o godz. 11:09
0

fagih napisał(a):Anirrak napisał(a):Ale wiem, że sa kobiety, które maja "inaczej".
Które chcą opiekować sie domem, piec ciasta, krochmalić pościel, układać bukiety, lepić pierogii.
Pracować zarobkowo poza domem nie chcą - im to nie pasuje tak jak mi cała ta robota domowa.
A co jesli lubia i to i to? Bo dopoki jedno sie lubi bardzo a drugiego wcale - wybor jest prosty: robie wszystko aby docelowo robic w zyciu to co lubie, w czym sie spelniam.
Ale znam wiele osob, ktore nie umieja wybrac. Im pasuje zarowno realizacja w pracy jak i na polu domowym. I przy okazji zaharowuja sie na smierc aby tylko wykazac sie zarowno na tym polu jak i na drugim.
Czasem sie zreszta zastanawiam na ile to faktycznie jest lubienie a na ile presja srodowiska aby we wszystkim byc najlepsza- 'bo postepowa kobieta realizuje sie zarowno na polu zawodowym jak i w rodzinie'

Przykład mojej teściowej, która pracuje 10-12 godzin dziennie na etacie, potem wraca do domu wręcz na drugi etap. wszystko rrobi sama, nawet jak pozostali odmownicy chca jej pomóc to spotykają sie z odmową, bo na pewno nie zrobią tak jak trzeba. U niej to kwestia charakteru, nie ideologii, ale jak patrzę na nią to jest mi jej po prostu żal, bo nie widze sensu aż tak zapracowywać się.

Mam chyba podobne uczucia jak Anirrak - wole oddawać się domowym obowiązkom bez zmuszania. czasem naprawde mam ochote zostać w domu, zajać sie nim, sprzątaniem, gotowaniem itd. ale jeśli to trwa codziennie to ja powoli gasnę, nie mam ochoty, nie ciągnie mnie do tego w ogóle.

Jeden z pierwszych moich dni w domu: wstałam razem z mężem, poszłam na zakupy, wróciłam, posprzątałam ,nastawiłąm pranie, zrobiłam dwudaniowy obiad, poprasowałąm rzeczy z pprzedniego prania - i było już po południu, mąż wrócił z pracy...i chyba to był taki pierwszy moment, kiedy zrozumiałam, ze kobiety zostające w domu z własnego wyboru też pracują "na etacie". Możliwe, ze sie w ten sposób realizują...ja niestety nie :( Dla mnie taka praca domowa, bedzie dużo przyjemniejsza, jesli będę ja łączyła z normalną pracą zawodową. wcześniej gdy pracowałam nie miałąm trudnosci z łączeniem tego z obowiązkami domowymi. Ja tęsknię za tym strasznie, i mam nadzieję, że niedługo znajde wreszcie coś dla siebie, jestem pewna, ze będę wtedy dużo spokojniejsza i spełniona.

Odpowiedz
Gość 2009-12-22 o godz. 00:13
0

Na TV3 trwa wlasnie ciekawy serial - w tej chwili o feminizmie i wspolczesnym swiecie.

"Panie/ panowie po przejściach Panie po przejściach" Grumpy Old Women
wtorek 20.12.2005 TVP3 Regionalna 23:40
Znakomity i niezwykle dowcipny serial podejmujący temat starości z humorem i wdziękiem. Tytułowe "stare zrzędy" to panie, które przekroczyły magiczną granicę między wiekiem dojrzałym a zaawansowanym. Szczerze, bez osłonek opowiadają o zmianach zachodzących w nich i otaczającym je świecie. Narzekają na zmiany fizjologiczne, na niespełnione obietnice feminizmu, drażni je młodość, szybkie tempo życia i arogancja otoczenia. Irytuje je wszystko wokół, włącznie z nimi samymi i ich rówieśnikami.

Odpowiedz
Gość 2009-12-21 o godz. 23:47
0

Anirrak napisał(a):Ale wiem, że sa kobiety, które maja "inaczej".
Które chcą opiekować sie domem, piec ciasta, krochmalić pościel, układać bukiety, lepić pierogii.
Pracować zarobkowo poza domem nie chcą - im to nie pasuje tak jak mi cała ta robota domowa.
A co jesli lubia i to i to? Bo dopoki jedno sie lubi bardzo a drugiego wcale - wybor jest prosty: robie wszystko aby docelowo robic w zyciu to co lubie, w czym sie spelniam.
Ale znam wiele osob, ktore nie umieja wybrac. Im pasuje zarowno realizacja w pracy jak i na polu domowym. I przy okazji zaharowuja sie na smierc aby tylko wykazac sie zarowno na tym polu jak i na drugim.
Czasem sie zreszta zastanawiam na ile to faktycznie jest lubienie a na ile presja srodowiska aby we wszystkim byc najlepsza- 'bo postepowa kobieta realizuje sie zarowno na polu zawodowym jak i w rodzinie'

fagih lekko odbiegajac od tematu - a moze i nie? Bo gdyby nie rewolucja na tym polu to kobieta nie mialaby nawet tego prawa wyboru i mozliwosci by dazyc do tego co jej pasuje i chce robic bardziej. Nie mialaby nawet tego jak sprawdzic.

Odpowiedz
Gość 2009-12-21 o godz. 23:37
0

Może dlatego, że zaczęłam pracować po III roku studiów - i tak to trwa bez przerwy kilka lat,
marzy mi się miesiąc czy dwa luzu, obijania sie i spania do południa :)
I bardzo prawdopodobne, że po trzech tygodniach dostałabym głupawki -ale wiecie, jak to jest dopóki sie nie spróbuje -
marzenia niezrealizowane sa ponooć najpogodniejsze ;)

Co do pracy w domu - jak pisałam wyżej dla mnie to ciężka jazda bez trzymanki:
nie lubie sprzatać, prać, prasować, gotować "na zawołanie" - i dlatego dla mnie to ciężka praca, której unikam jak ognia...

Zdecydowanie wole iść do pracy, przysiąść, wziąć coś dodatkowego i pozwolić sobie od wielkiego dzwonu na zaproszenie pani do sprzątania

Ale wiem, że sa kobiety, które maja "inaczej".
Które chcą opiekować sie domem, piec ciasta, krochmalić pościel, układać bukiety, lepić pierogii.
Pracować zarobkowo poza domem nie chcą - im to nie pasuje tak jak mi cała ta robota domowa.
I dla mnie w takiej decyzji nie ma nic złego - jeżeli to wspólna decyzja obu partnerów.
IMHO nie jest to nieuczciwe względem męża zarobkującego poza domem, nie jest to dla niego krzywdzące:
skoro ma zapewniane komfortowe warunki, nie musi się domowo wysilać - przychodzi "na gotowe"...

"Ciemna" strona takiego układu to szacunek.
Ja bałabym się, że dla męża stanę się pomoca domową + opiekunką do dzieci + dama do towarzystwa,
ale może to zupełnie idiotyczne strachy, wyniesione z takiego a nie innego wychowania i takich a nie innych obserwacji świata...

Inny aspekt - ja muszę mieć własną kasę, a praca jest jedynym źródłem zaspokojenia tej potrzeby...

Nie - ja chyba nie mam imperatywu żeby koniecznie pracować zawodowo...
Dla mnie praca to nie sposób na życie, to sposób na zarobienie pieniędzy, które zapewnia mi takie zycie, jakie sobie wymarzyłam,
które pozwola realizować marzenia...
Mam akurat bardzo ciekawą pracę, czasami porywającą, czasami niespodziewanie zaskakującą,
ale to tylko praca - to nie jest coś, od czego zalezy moje zycie (chyba...).
Gdybym zgarnęła szóstke w totka i mogła sobie pozwolic na byczenie sie i egzotyczne podróże
żyjąc z odsetek - to nie miałabym raczej wątpliwości ;)
Oczywiście żyjąc z tych odsetek na pewno nie zajmowałabym sie nielubianymi robotami domowymi ;)

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-12-21 o godz. 22:47
0

Mika_ napisał(a):
Ja chyba jestem jakimś marsjańskim ludem, ja muszę pracować, po prostu muszę.
mogłabym obydwoma łapkami się pod tym podpisać...nie umiem nie pracować. teraz jestem juz w domu prawie 3 miesiące i od kilku tygodni mam serdecznie dosć, po prostu gine w oczach :(
na początku miałąm tyle planów, cóż ja bede robić, i owszem porobiłam co miałam zaplanowane i nagle po prostu za dużo czasu...dodam, ze nie mamy dzieci, więc własciwe poza zrobieniem zakupów i przygotowaniem obiadu nie rozbiłam nic z domowych rzeczy, czasem dochodziło sprzątanie, ale cóż to jest - mamy kawalerkę...

muszę zacząć znowu pracować, siedzenie w domu mi zupełnie nie służy :(

Nie znam też osoby, która realizowałaby się w ten sposób - zajmując się domem. Myślę, ze nawet jeśli miałabym możliwość niepracować, bo mąż zarabiałby wystarczajaco dużo, nigdy bym sie nie zdecydowała, ja po porstu potrzebuję pracy, ludzi, emocji z tym zwiazanych, poczucia bycia potrzebną, realizowania i uczenia się ciągle czegoś nowego.

Odpowiedz
Gość 2009-12-21 o godz. 22:34
0

Z racji obecnych warunków planujemy z mezem, ze po urodzeniu dziecka ( o ile warunki te sie nie zmienia ) ja zostaje z dizeckiem tylko na macierzynskim, natomiast maz idzie na wychowawczy. Wedlug niektórych wtedy pewnie ja wyjde na tego babochlopa. Tylko, ze.. jakos malo nas to martwi. Rownouprawnienie to mozliwosc rowniez i takiego wyboru.

Odpowiedz
Gość 2009-12-21 o godz. 21:29
0

Anirrak ale powiedz czy chociaż raz w życiu byłaś w takiej sytuacji, że nie trzeba było iśc do pracy. Mogłaś powiedzmy kilka miesięcy robić co się chce, gdzie się chce. Total luz. Powód obojętnie jaki : czekanie na pracę, bezrobocie, "wakacje".No cokolwiek.
Jeśli takiej sytuacji nie miałaś to podpowiem, że jest to szalenie męczące. Nie, nie nudne - bo nudzą się ponoć tylko nieinteligentni ;) Ja miałam taką przerwę - czekałam aż wyremontują mi miejsce pracy.
I kiedy jeszcze pracowałam mówiłam : ale super byłoby się wybyczyć, przeczytać tonę książek, odnowić stare znajomości, poszwędać się, wyleżeć na łące, pobyć z rodziną. Jakiś miesiąc mi minął i klops. Zaczęło to wszyskto być męczące, za duzo wolnego czasu, za mało zajęć. Dobrze, że to NICNIEROBIENIE trwało 3 miesiące, inaczej byłybym swoim pacjentem.
Dodam, że dziecka wtedy nie miałam.
Ja nawet jak mój mąż chciałby żebym nie pracowała to byłoby weto.
Może dlatego, że mam bardzo pozytywne skojarzenia z pracą, super atmosferę, zero problemów, bardzo ale to bardzo fajnego szefa, praca daje mi mnóstow satysfakcji. Całkiem innej niż wychowywanie dziecka, nieporównywalnej.

Ja chyba jestem jakimś marsjańskim ludem, ja muszę pracować, po prostu muszę.

Odpowiedz
Gość 2009-12-21 o godz. 20:27
0

Melba napisał(a):
Ja się tylko zastanawiam - czy nasi mężczyźni naprawdę sa tak ochoczy do utrzymywania swoich wybranek?
Mój niestety nie jest skory ;) lol lol

Ale głęboko wierzę, że gdzieś tam, daleko, za górami, za lasami, jest taki idealny jeleń,
który chętnie zarabiałby kasę podczas gdy ja regenerowałabym siły w jacuzzi popijając drinka lol
Ktoś w stylu męża Gebrielle z "Gotowych na wszystko" lol

A że mi sie nie trafił - więc zapierniczm ;)
Nawet z ta wizją, że nie mam realnych szans na wykorzystanie więcej niz jednego miesiąca macierzyńskiego, o wychowawczym nie wpomniawszy :(

Odpowiedz
algaj 2009-12-21 o godz. 11:01
0

Melba napisał(a):
Ja się tylko zastanawiam - czy nasi mężczyźni naprawdę sa tak ochoczy do utrzymywania swoich wybranek? Piszecie, że jest ok, jeśli kobieta chce siedzieć w domu - a ja pytam - czy jej mąż tez tego chce - być jedynym żywicielem, odpowiadać za cały dom...jeśli tak, jeśli obojgu to odpowiada - ok, wszystko pięknie.

Alez bywa tak, bywa tez odwrotnie - np w małżeństwie moich rodziców jest od jakiegos czasu taki podział ról: moja mama pracuje naprawde duzo i zarabia na dom (zreszta uwielbia swoja prace), mój Tata robi zakupy, gotuje, zajmuje sie młodszym rodzeństwem, obu taka sytuacja odpowiada (a zaczęła się juz pare dobrych lat temu, kiedy mój Tata zrezygnował z etatu, żeby moja Mama nie musiala przerywac pracy po urodzeniu dziecka).

Z drugiej strony jesli mam zarabiac 700-800 zł miesięcznie, wynajmować opiekunkę i widywac sie z dzieckiem rano i wieczorem, podczas gdy mój mąż zarabia te, powiedzmy 6000, to czy dłuższe "siedzenie w domu" nie ma w tym przypadku sensu również?

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-12-19 o godz. 22:56
0

algaj napisał(a):a co to sa "większe obowiązki"?
"większe obowiązki" to dla mnie np.praca. Koniecznosc wywiązania sie ze swoich ... obowiązkow. Jest to stres z tą pracą związany.
W moim wypadku są to równiez studia. Chcialabym je skonczyc,z czym rowniez wiaze sie ogromny nakład pracy,mnostwo nerwów i czasu jaki trzeba w to wlozyc.
Wiele takich przykładow. Roznych-dla roznych osob.

Ja nie wiem.... byc moze siedzenie w domu rowniez bywa meczace. Moze np.sprzatanie i pranie to naprawde praca..Nie wypowiem sie,bo nigdy typowego siedzenia w domu nie doswiadczylam.
Chciaz znam taka jedna babke,ktorej maz utrzymuje rodzine (maja jedno starsze juz dziecko),a ona zajmuje sie domem. Nie powiem-zawsze elegancko ubrana,uczesana-w koncu ma czas i kase.. Ale dla niej "wiekszym obowiazkiem" jest np zrobienie obiadu.Zreszta i przy tym pewnie doswiadcza stresu (jakiego my doznajemy w pracy czy na studiach),jesli np nie wyrobi sie z obiadkiem lol

Odpowiedz
algaj 2009-12-19 o godz. 21:53
0

słodka malinka napisał(a):
,bez zadnych wiekszych obowiazkow...)
a co to sa "większe obowiązki"? ;)

Odpowiedz
Gość 2009-12-19 o godz. 21:38
0

Ja tego też nie pojmuję ;)

Ale z zupełnie innych względów: mnie obowiązki domowe przerastają ;) lol

Odpowiedz
Gość 2009-12-19 o godz. 20:32
0

Najgorsze w tym wszystkim jest to,ze nie-siedzenie w domu przez kobiete/mezczyzne zazwyczaj nie jest spowodowane ochota,brakiem ochoty lub zwyklym widzimisie,tylko zwyklym brakiem kasy

jedno z nas musi pracowac,bo musimy miec za co kupic chleb...
a jesli chcemy jesc bułki,to niestety,ale powinnismy pracowac obydwoje

(zreszta i tak nigdy nie pojmę,jak mozna CHCIEC tylko siedziec w domu,bez zadnych wiekszych obowiazkow...)

Odpowiedz
algaj 2009-12-19 o godz. 20:32
0

Anirrak napisał(a):
jesli chce i partnera stać na utrzymanie rodziny - to świetnie, ale jesli woli iść do pracy - idzie do pracy.
I w drugą stronę - jesli jakiejś parze pasowałby układ, w którym ona pracuje, a on dba o dom -
to miło by było gdyby nie rodziło to kąśliwych komentarzy rodzin i środowiska...

Zgadzam się. I dodam, że tzw. "siedzenie" w domu (które z "siedzeniem" nie ma wiele wspólnego) często jest deprecjonowane, wyśmiewane - wg mnie zupełnie niesprawiedliwie.
Chcę mieć dużo dzieci i chcę z nimi "siedzieć w domu" jak długo będzie się dało. Nie uwłacza tez mojej godności proszenie wtedy męża "o pieniadze na podpaski" co miesiąc - myslę, że sprowadzanie całej sytuacji do pieniędzy jest nie fair. Bo co jest nieuczciwego w tym, że tak, a nie inaczej umówilismy się i obie strony zgadzają się na takie własnie wspólne życie?

Odpowiedz
Gość 2009-12-19 o godz. 20:01
0

Melba napisał(a):Gianna napisał(a):Czy "siedzenie" w domu to coś złego??? czy w ten sposób nie można się realizować??? czy jeśli jestem kobietą, to żeby się realizować muszę robić karierę??? czy wychowywanie dzieci, to za mało???

jak uważacie???????????????????????????
Mam do Ciebie pytanie - czy uważasz, że "siedzenie w domu" jest fair wobec męża, który Cię utrzymuje? Zaznaczam, że nie chodzi mi o sytuację przy MAŁYCH dzieciach - sama mam malutkie dziecko, jestem na wychowawczym, zajmuję się dzieckiem, domem i - ponieważ nie realizowałam się w pieluszkach i garnkach - kolejnymi naukami, które pobieram. TERAZ utrzymuje mnie/nas mąż (w Polsce urlop wychowawczy jest całkowicie bezpłatny :( ). Ale na dłuższą metę byłoby to nieuczciwe wobec męża! nota bene - w takim myśleniu przejawia się głównie mój feminizm. Nie o bezpodstawne przywileje wnoszę - lecz o równe i uczciwe traktowanie płci.
Generalnie zgadzam się z Melbą :)

Z jednym małym wyjatkiem - jeżeli kobieta ustali z mężczyzną, że CHCE zostać w domu,
zajmować się gotowaniem, sprzataniem i cała masą domowych "nie_przyjemności",
to ja nie mam nic przeciwko...

Orka w domu to IMHO żaden rarytas - wolę iść do roboty niż latać z odkurzaczem ;)
czyli jeśli ktoś by za mnie te "brudną robotę:" odwalał - a ja miałabym wyłącznie zarabiać i wracać do pachnącego domku -
to why not, jak dla mnie to by było bardzo fair ;)

Mój feminizm ;) polega na tym - że tą osoba domową niekoniecznie musi byc kobieta -
jesli chce i partnera stać na utrzymanie rodziny - to świetnie, ale jesli woli iść do pracy - idzie do pracy.
I w drugą stronę - jesli jakiejś parze pasowałby układ, w którym ona pracuje, a on dba o dom -
to miło by było gdyby nie rodziło to kąśliwych komentarzy rodzin i środowiska...

Szkoda, że mój P. na tej płaszczyżnie akurat jest egzemplarzem wybitnie "niefeministycznym"
i jakoś nie chce zamiast mnie dzieciaka urodzić a później zajmować sie domem ;) lol

Odpowiedz
Gość 2009-12-16 o godz. 03:16
0

http://www.oska.org.pl
To tak na wielki poczatek ;)

Odpowiedz
Gość 2009-12-15 o godz. 15:27
0

dawaj :D

ale na dobry początek na jakiegoś skrótowca podstawowego.

i BŁAGAM, niech nie będzie o prawie do aborcji... w momencie (w ciąży) nie jestem w stanie spokojnie czytać/myśleć o tym temacie, od razu się rozklejam albo wpadam w doły.

Odpowiedz
Gość 2009-12-15 o godz. 12:32
0

ziutka (i inne prze-mądre ;) ) - a możecie jakąś dobrą i nieprzeideologizowaną w żadną stronę pozycję polecić? bo nie bardzo miałam styczność (poza grzebaniem w necie), więc może faktycznie warto się dokształcić.

Odpowiedz
Gość 2009-12-15 o godz. 10:20
0

Zapomniałaś ziutka przemycic coś o liberałach, bo to tak w tonację by się wkomponowało... 8)

Odpowiedz
Gość 2009-12-15 o godz. 03:05
0

Tak, a Zydzi pachna cebula i robia kokosowe interesy, Polacy wyjezdzaja za granice zeby krasc i po powrocie do kraju szpanowac wypozyczonym za ostatnie pieniadze (zarobione szorowaniem kibli) mercem, Amerykanie nie potrafia zliczyc do dwoch i jedza tylko hamburgery, Wlosi rzucaja sie ze slinotokiem na kazda napotkana blondynke, a potem ona przezywa z nimi wieloktorne orgazmy, przy ktorych pamietne 38 pewnej Forumowki odpada... itakdalej.

Jak ja bym chciala, zeby osoby, ktore wypowiadaja sie o feminizmie choc raz w zyciu dotknely JAKIEJKOLWIEK pozycji zwiazanej z feminizmem, napisanej przez feministke lub osoby sympatyzujace, a nie opieraly swoich przemyslen (?) na czasopismach kolorowych, urban legends i madrosciach sasiadek.

To tyle zyczen z cyklu "gwiazdke z nieba i krokodyla pod choinke" :|

Odpowiedz
Gość 2009-12-14 o godz. 19:09
0

Melba napisał(a):Gianna napisał(a): Ale pewnie są tez takie, które są normalnymi kobietami, z rozinami i pracą. Te najtrudniej mi zrozumieć...


To ja chętnie się wypowiem - czego nie rozumiesz ?
Malbus, jak to nie kumasz????

Jak mozna mieć pracę i rodzinę jednocześnie. Gianna to przypadek zero-jedynkowy i ma albo tak, albo tak. Stany pośrednie w jej świadomości nie istnieją 8)

Odpowiedz
Gość 2009-12-14 o godz. 16:13
0

Gianna napisał(a):Czy "siedzenie" w domu to coś złego???
Nie wiem, nie siedzę.
czy w ten sposób nie można się realizować???
Jak wyżej, nie siedzę więc nie wiem
czy jeśli jestem kobietą, to żeby się realizować muszę robić karierę???
Nie wiem co musisz, ja kariery nie robię, po prostu pracuję, spełniam się w pracy, uczę się, mam satysakcję, czuję się użyteczna.
czy wychowywanie dzieci, to za mało???
Za mało czego? Mnie brakowało pracy, praktyki, "starych śmieci", pacjentów, kontaktów z ludźmi,ale nie na stopie koleżeńskiej tylko pracowniczej.

jak uważacie???????????????????????????

Odpowiedz
Gość 2009-12-14 o godz. 14:12
0

Mnie jakoś życie w roli pasożyta nie bawi. I co, co miesiąc miałabym prosić męża o pieniądze na podpaski np., bo przecież ja się realizuję w domu?

Nie mówiąc już o tym, że zbrzydło by mi to życie na amen..

Odpowiedz
Gość 2009-12-14 o godz. 14:06
0

EEEE...ja wcale nie dramatyzuje, tylko zazwyczaj używam więcej znaków interpunkcyjnych niż inni ludzie... lol spokojnie lol

A pytania...chyba żadna nie chce mi na nie odpowiedzieć :( trudno...mam własne zdanie, ale ciekawa bylam też waszego...

no bo czy ktoś inny może w ogóle ocenić, czy się realizuje, czy nie???
a często takie oceny slyszymy. To samo dotyczy feministek. Trudno powiedzieć po co tak wiele krzyczą. Może niektore są zakompleksione i nierealizują się, a to im pomaga. Ale pewnie są tez takie, które są normalnymi kobietami, z rozinami i pracą. Te najtrudniej mi zrozumieć...

Moze dlatego, że ja chyba tej dyskryminacji jeszcze nie poczulam...

Odpowiedz
Gość 2009-12-13 o godz. 14:03
0

Gianna napisał(a):Czy "siedzenie" w domu to coś złego??? czy w ten sposób nie można się realizować???
Ja to się najbardziej realizuję na kanapie przed telewizorem

Odpowiedz
Gość 2009-12-13 o godz. 14:03
0

Mam zwykła pracę, zerowy stan posiadania dzieci także zapewne się nie realizuję. 8)

Zajmuję sie jednak czymś, co jest moją największą życiową pasją. Także nie zawsze samorealizacja = kariera lub macierzyństwo 8)

Odpowiedz
Gość 2009-12-13 o godz. 13:56
0

a czy trzeba nie-robienie 'kariery' - cokolwiek by to znaczyło - usprawiedliwiać wychowywaniem dzieci?

i co ma do tego płeć? czy żeby 'zrealizować' się jako mężczyzna trzeba zostać prezesem korporacji? zarobić milion dolarów? wspiąć się na Mount Everest?

bo mi się takie udramatyzowane nadmiarem znaków interpunkcyjnych pytania wydają zbaczać z tematu...

Odpowiedz
Gość 2009-12-13 o godz. 13:36
0

Czy "siedzenie" w domu to coś złego??? czy w ten sposób nie można się realizować??? czy jeśli jestem kobietą, to żeby się realizować muszę robić karierę??? czy wychowywanie dzieci, to za mało???

jak uważacie???????????????????????????

Odpowiedz
bara 2009-11-15 o godz. 20:24
0

K2 napisał(a):
jezeli dla kogos idealem zycia jest prowadzenie domu jak z zurnala i poswiecenie sie rodzinie, to kazda osobe realizujaca sie przez prace bedzie nazywac karierowiczem czy pracoholikiem.
wyciągam, w dodatku zupełnie OT, ale nie mogłam się powstrzymać, jak przeczytałam te słowa. Dlaczego tylu ludzi boli, że mój mąż fascynuje się pracą i w tym się spełnia? Dlaczego kiedy wraca późno wieczorem, sąsiadki patrzą na mnie jak na głupią gęś, która toleruje zdradzającego męża? Dlaczego inni mówią, że jestem taka biedna i nieszczęśliwa, bo ciągle siedzę sama?
A może powinnam założyć nowy temat

Odpowiedz
Gość 2009-09-28 o godz. 21:46
0

temat rzeka lol dla mnie to jak dyskusja o aborcji albo karze śmierci
Kerala napisał(a):(...)Owszem, mam tyłek spłaszczony od niegdysiejszego wysiadywania na zajęciach Gender Studies i pokaźną listę przyswojonych lektur, ale co z tego?(...)
oo! Ty też ;)

Odpowiedz
Kerala 2009-02-22 o godz. 00:36
0

Różnica między moim feminizmem sprzed lat, a tym obecnym jest taka, że obecnie nie postrzegam feminizmu w żaden sposób. A zeby to nieco rozjaśnić: swego czasu brałam udział w wielu fascynujących dyskusjach na temat partnerstwa w związku. Dyskusje toczyły się na wielu polach, ale przede wszystkim moim polu małżeńskim. Temat był nieustannie na tapecie, głównie opatrzony partykułą "nie", czyli: u nas to NIE ma partnerstwa, partnerstwem NIE jest...itd.
Jakieś dwa miesiące temu ktoś wyciągnął ponownie ten temat w mojej obecności. I skonstatowałam ze zdumieniem, że zapomniałam o tak waznym słowie, jakim jest "partnerstwo"- a przecież kiedyś nie było dnia, aby to słowo nie warunkowało jakoś mojego myslenia. Sekret jest prosty- półtora roku od rozwodu, rok w szczęsliwym związku nie mam powodów, aby gadać o filozoficznych bytach. Bo albo partnerstwo jest, albo czuje się ciągłą potrzebę rozmawiania o nim.
I podobnie jest z feminizmem. Owszem, nadal jestem feministką, ale- delikatnie mówiąc- obecnie mi to zwisa. Owszem, mam tyłek spłaszczony od niegdysiejszego wysiadywania na zajęciach Gender Studies i pokaźną listę przyswojonych lektur, ale co z tego? Myslę, że każdy człowiek, który już sobie coś przyswoi i zinternalizuje, porzuca teorię na rzecz spokojnego wdrażania w praktykę. Okreslam siebie jako w pierwszej kolejności człowieka, potem kobietę, potem matkę, potem Polkę i na końcu obywatelkę. Nie czuję już potrzeby podczepiania się pod żadną ideologię, która mialaby mnie bezpiecznie nieść przez morza światopoglądów ;) Tak to przeszlam od feminizmu głośnego i szumnego do spokojnego "robienia swoje". Wszystkie prądy intelektualne (bo w warstwie ideolo to są prądy, a nie szańce walki) mają do siebie to, że są podrzędne w stosunku do człowieka, a nie nadrzędne. A przynajmniej takimi powinny być i takie są dla mnie.

a.

Odpowiedz
Gość 2009-01-18 o godz. 21:25
0

Oresteja napisał(a):
Choc przeciez dzieki feministkom mamy dzis rowne prawa.
Chciałabym, żeby tak było nie tylko na papierze... :|

Odpowiedz
Gość 2009-01-18 o godz. 12:47
0

Sposob w jaki postrzegam feministki (nie sam feminizm) zalezy glownie od kobiet jakie spotykam.
Kobiety traktuja czasami feminizm jako obrone przed "zlym meskim swiatem" czy "niesprawiedliwym systemem politycznym".
Uwazaja, ze ich celem jest nieusanna walka o rownouprawnienie, udowodnienie calemu swiatu, ze "kobieta potrafi" (i tutaj w zaleznosci od przekonan: byc dobrym gornikiem, zarobic na utrzymanie rodziny, byc matka i ojcem jednoczesnie, zyc bez mezczyzny u boku, byc dobrym politykiem itd.).
Tak naprawde nie spotkalam jeszcze kobiety, ktora jest zona, matka, pania domu lub kobieta pracujaca zawodowo i jednoczesnie feministka.
Zwykle feminizm (w moim otoczeniu) uwidacznia sie w postaci kobiety samotnej (z koniecznosci - bo nie spotkala milosci swego zycia i wydaje jej sie, ze moze juz nigdy nie spotka; lub z wyboru- bo faceci to meskie szowinistyczne swinie), robiacej kariere zawodowa i twierdzacej, ze rodzina i dzieci to nie dla niej (nie czuje sie gotowa do macierzynstwa lub uwaza, ze to ograniczy jej wolnosc).
Do tego dochodza artykuly w prasie kobiecej, ktore nakazuja traktowanie mezczyzn jako gatunku gorszego, popieraja samotne wychowywanie dziecka (bez uzgodnienia tego wczesniej z ojcem, ktory staje sie tylko dawca nasienia) lub propaguja milosc miedzy kobietami jako cos naturalnego (czasami lepszego).

Takie postawy mnie przerazaja i powoduja jednoczesnie, ze nie mam ochoty zrozumiec glebszej istoty feminizmu.
Choc przeciez dzieki feministkom mamy dzis rowne prawa.

Odpowiedz
Gość 2009-01-18 o godz. 10:56
0

mysle, ze to sa proby "ustereotypowania" zjawisk nam obcych. tak jak w podstawowce przylepiamy late kujonstwa tym z samymi piatkami, tak i pozniej musimy szufladkowac i racjonalizowac. bez racjonalizacji dane zjawisko nas przerasta.
jezeli dla kogos idealem zycia jest prowadzenie domu jak z zurnala i poswiecenie sie rodzinie, to kazda osobe realizujaca sie przez prace bedzie nazywac karierowiczem czy pracoholikiem. i odwrotnie, osoby poswiecajace sie zyciu zawodowemu, beda nazywaly kurami domowymi, tych, ktorzy opiekuja sie domem. w okresleniach tych zawsze jest jakas negatywna nuta. moim zdaniem jest to spowodowane wlasnie tym dysonansem postrzegania swiata. skoro ja mam wyobrazenie wlasnie takie, a nie inne, oczywistym jest ze postrzegam je jako jedyne prawdziwe. co za tym idzie osoby, ktore maja inne spojrzenie na sprawe sa w bledzie, sa gorsze etc. mysle, ze nie mozna wytlumaczyc zjawisk nam obcych behawioralnie poprzez superlatywy, bo wtedy negujemy samych siebie - to taka moja teoria, nie wiem jak ma sie to wzgledem psychologii, ale na moj gust takie ruzumowanie ma sens.

mysle, ze sporo prawdy jest w tym, ze kazdy z nas postrzega feminizm jako co innego. dla mnie, to ze wymagam rownego traktowania, rownej placy, braku szklanych sufitow nie oznacza, ze jestem feministka. ja szukam sprawiedliwosci nic ponad to, bo z drugiej strony nie uwazam, ze matki zawsze stanowia najlepszych rodzicow, ze kobiety sa madrzejsze czy inteligentniejsze od mezczyzn, etc.

Odpowiedz
Gość 2009-01-18 o godz. 09:43
0

Jestem kobieta. :)
Od 4 lat w stalym zwiazku.
Od roku mezatka.
I nadal jestem jak najbardziej feministka. :D

Czy jestem zakompleksiona? Nie. Niby czym, jak? :o :)
Przeciwnie, znam swoja wartosc i to, w moim przekonaniu, wlasnie cechuje feministki. Sa to kobiety dobrze znajace swoja wartosc, wiedzace czego chca w zyciu, zadowolone z wybranego modelu zycia, pewne swoich wyborow, wiedzace na co moga pozwolic innym, na jakie traktowanie popatrza z przymruzeniem oka a na co sie nie zgodza.

Walczaca? Tak. :)
Walcze (przewaznie slownie :P) o idealy, o to na czym bardzo mi zalezy, o to w co wierze: rownouprawnienie, rowna place, rowne mozliwosci rozwoju kariery, wolnosc wyboru, wolnosc postepowania nieskrepowana tradycjami, zakazami, nakazami, tylko dlatego ze jestem kobieta.
Walcze z tym co chcialabym zmienic: dyskryminacje, stereotypy, przemoc. "Walcze" poprzez dyskusje, wymiane opini, szerzenie informacji, obijanie mitow i stereotypow, ewentualny udzial w demonstracjach, ale nie poprzez palenie stanikow na ulicy. ;)

Takie "hasla" biora sie gdy, jako spoleczenstwo, probujemy zrozumiec zjawiska nowe, niepokojace, ktore maja tendencje do wywracania w gory nogami przyjete normy. Probujemy zrozumiec a co za tym idzie splaszczamy i uplytszamy pojecia dla nas niezrozumiale, tak aby nie wydalo sie ze nie mamy pojecia, jako spoleczenstwo, o co chodzi i dlaczego te mile kobietki, do tej pory siedzace spokojnie w domu, rodzace dzieci i gotujace obiadki, nagle "bez powodu" wybiegly na ulice i "dra gebe na facetow". ;) Tak wiec feministka=zakompleksiony ;) i walczacy babochlop - bo to jest latwe do zrozumienia, kazdy, do tej pory zdezorientowany i zaniepokojony nowym, niezrozumialym zjawiskiem, po uslyszeniu takiej charakteryzacji, odetchnie z ulga i pomysli sobie "No taaaak... teraz rozumiem". :P Do takiej charakteryzacji wybitnie przyczyniaja sie media, ale takze naukowcy, produkujacy ;) raporty wszelkiego rodzaju, "eksperci" wydajacy wszelkiego rodzaju opinie (pytani i niepytani ;)).

Osobiscie nie znam tych stereotypowych "zakompleksionych" feministek ani nawet feministek w bojowkach, glanach, i koszulkach z napisem "Abortion for survival" ;). Wiekszosc moich kolezanek, przyjaciolek powiedzialoby o sobie "jestem feministka". Musze z zalem ;) zaraportowac ze zadna nie jest babochlopem. lol Wrecz przeciwnie lol

Odpowiedz
Gość 2009-01-17 o godz. 20:53
0

Nie ma jednego feminizmu.
To zbiór poglądów, które pojawiają się w różnych konfiguracjach (choć oczywiście pryncypia są wspólne). Znam (choć bardziej z widzenia niż z rozmawiania) feministki, które golą głowy na łyso i przyjaźnią się tylko z gejami, ale znam też takie, które są ciepłymi kobietami, żonami i matkami. Choć te ostatnie "przyznając" się do swych poglądów najczęściej wywołują konsternację i niedowierzanie.
Bo tak już jest, że w świecie utrwalił się już stereotyp feministki - babochłopa, która nie nawidzi mężczyzn. Wytworzył się on chyba dzięki tym radykalnym feministkom.
Ludzie chcą dzieki niemu w prosty sposób uzasadnić sobie ich postawę: "walczy z mężczyznami, bo jest np. brzydka i nigdy nie spodobała się żadnemu mężczyźnie". Nie ma to zbyt wielkiego związku z rzeczywistością, bo feministki nie walczą raczej z mężczyznami, ale z systemem, który jest niesprawiedliwy i krzywdzący także w jakimś stopniu dla mężczyzn.

Odpowiedz
Gość 2009-01-17 o godz. 18:28
0

hm, hm. po zastanowieniu, Melba, kajam się za 'psucie' wątku - pamiętam jeden, co w podobny sposób umarł

zrzuć to, pls, na nadmiar rzeczy-do-zrobienia z mojej strony (objaw typu -jak idzie sesja, to nawet gruntowne wysprzątanie mieszkania zaczyna wydawać się kuszące...)

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie