Joanna z Krakowa: "To był moment, w którym poczułam się odarta z wszelkiej, ludzkiej godności" [WYWIAD. TYLKO U NAS]

Joanna z Krakowa: "To był moment, w którym poczułam się odarta z wszelkiej, ludzkiej godności" [WYWIAD. TYLKO U NAS]

Joanna z Krakowa: "To był moment, w którym poczułam się odarta z wszelkiej, ludzkiej godności" [WYWIAD. TYLKO U NAS]

zdjęcie z archiwum prywatnego Joanny

Cała Polska żyje historią, którą Joanna opowiedziała w programie TVN "Fakty". Gdy poprosiła swoją lekarkę o wsparcie, nie spodziewała się, że wydarzy się to, co się wydarzyło. Do jej mieszkania wtargnęła policja, zawieziono ją do szpitala, w którym kazali jej wykonywać czynności, na które nie chciała się zgodzić. W udzielonym nam wywiadzie opowiada, co czuła w momencie, kiedy zażądano, aby krwawiąca rozebrała się do naga, kucała i kaszlała. Prostuje też kłamstwa, jakie pojawiają się w przestrzeni publicznej, a także odpowiada hejterom. Opowiada, co wydarzyło się naprawdę. 

Reklama

Kontrowersje wokół dramatycznego wyznania Joanny

Zgodnie z obowiązującym prawem w polskich szpitalach można przeprowadzić aborcję w dwóch sytuacjach: w przypadku, gdy ciąża jest efektem gwałtu lub gdy ciąża zagraża życiu i zdrowiu kobiety. Prawo nie zabrania zakupienia przez kobietę tabletek aborcyjnych i przyjęcia ich u siebie w domu. Według polskiego prawa własna aborcja nigdy nie jest przestępstwem, a lekarz, który wzywa policję do proszącej go o pomoc pacjentki, łamie tajemnicę lekarską, za co grozi mu odpowiedzialność.

Szerzą się głosy, że lekarze oraz policjanci powinni byli otoczyć Joannę opieką, a nie odzierać ją z godności, zwłaszcza w sytuacji, kiedy była tak bezbronna. Na Joannę wylewa się też fala hejtu za to, że jakiś czas wcześniej zażyła tabletki aborcyjne.

Wywiad z Joanną z Krakowa

Coraz więcej ludzi zabiera głos w tej sprawie. My oddajemy głos Joannie.

Służby policyjne tłumaczą fakt interwencji tym, że zaistniało przypuszczenie popełnienia przestępstwa. Mówią także, że istniało niebezpieczeństwo popełnienia samobójstwa. Z informacji, na jakie się natknęłam wynika, że ty wyraźnie mówiłaś, że nie zamierzasz sobie nic złego zrobić, tylko potrzebujesz wsparcia. 

Joanna: Ja sama byłam zaskoczona, kiedy wyszedł ten motyw samobójstwa, bardzo długo o nim nie wiedziałam w ogóle. Na myśl mi nie przyszło popełniać samobójstwo. Padło słowo "samobójstwo", ale przez negację, powiedziałam mojej pani doktor, żeby ją na wstępie uspokoić, że nie zamierzam popełnić samobójstwa, że nie chcę sobie nic zrobić, że dlatego dzwonię, żeby uzyskać pomoc. Ja miałam wtedy bardzo ciężki dzień i też media dużo mylą. To nie było tak, że wzięłam tabletki aborcyjne i zaraz potem spanikowałam i zadzwoniłam do psychiatry. Nie. Ja je wzięłam dużo wcześniej. Po ponad tygodniu, z wielu różnych powodów wykonałam ten telefon do mojej lekarki. Miałam strasznie ciężki dzień i okres w życiu. Na co dzień chodzę do pracy, mam wysokie stanowisko kierownicze, więc moja praca jest odpowiedzialna. Od strony fizycznej ta aborcja nie była bardzo ciężkim doświadczeniem, ale troszkę mnie osłabiła, tak jak przy mocniejszym okresie, nie była też czymś szczególnie radosnym, do tego doszedł ogólnożyciowy stres, poważne obowiązki w pracy, których nie mogę zaniedbać. Nie było mi więc lekko. Ogólnie na mój stan wiele rzeczy się złożyło. Wieczorem, w dniu tego wydarzenia miałam taki moment niepokoju, więc co zrobiłam? To, co robi każdy normalny człowiek. Położyłam się na kanapie, odpaliłam sobie Netflixa, żeby pooglądać jakiś głupawy serial i się zrelaksować i wypiłam dwa kieliszki wina — w przeciągu paru godzin, więc nie było szansy, żebym była pijana, co chętnie sugeruje policja. No ale nie pomagało to, nie udało mi się samodzielnie w taki sposób zrelaksować, więc zadzwoniłam do osoby, która jak sądziłam, jest profesjonalna w tym co robi i że mogę jej zaufać przede wszystkim. Ponieważ była późna pora, wiedziałam, że to jest pewnie niepokojące o tej porze dzwonić, powiedziałam na wstępie, że nie chcę sobie nic zrobić, zwracam się tylko po pomoc, chciałam, żeby pomogła mi się uspokoić. Uregulować oddech, w najgorszym razie, żeby przysłała karetkę, żeby mi dali jakieś leki uspokajające. Nie było opcji, żebym chciała popełnić samobójstwo.

Chcę doprecyzować — dzwoniłaś do swojej pani doktor psychiatry, tak?

Joanna: Tak. Próbuje się teraz ze mnie zrobić wariatkę, ale ja uważam, że sięganie po taką pomoc, jak pomoc psychiatryczna, psychologiczna, psychoterapeutyczna świadczy o dojrzałości. Jeżeli ludzie mają w sobie na tyle samoświadomości, żeby rozpoznać, że o — z tym aspektem życia mam problem, to nie ma nic złego w tym, żeby sięgnąć po pomoc osób, które są kompetentne. I czemu by tego nie robić? Bardzo chcę, żeby to wybrzmiało. Normalizujmy to, żeby mówić o zdrowiu psychicznym. Nie ma nic złego, ani wstydliwego w chodzeniu do psychiatry, psychoterapeuty, psychologa. Uważam, że praca terapeutyczna, to jest robota, którą każdy powinien wykonać w swoim życiu.

kobieta w cienym ubraniu i w ciemnych włosach Fot. Artur Głupczyk / Fakty TVN

Asia, wiem, że to dla Ciebie bardzo trudne, ale opowiedz proszę, co pod koniec kwietnia wydarzyło się naprawdę.

Joanna: Zadzwoniłam do mojej psychiatry. Psychiatra mi powiedziała, że rozmawia jednocześnie ze mną i z pogotowiem. A rozmawiała z policją. Ona mnie okłamała. I to jest potwierdzone, to się wydało, bo rzecznik policji puścił w mediach nagranie telefonu tej psychiatry, który wykonała pod numer 112. To nagranie jest ważnym dowodem w tym wszystkim. Z tego nagrania wynika, że ona do mnie przez telefon mówi, że pani Joanno, ja teraz rozmawiam z ratownikami medycznymi, a ona rozmawiała z policją. Tam się policjant przedstawiał dwa razy i powiedział, że jest z policji. Ona wiedziała z kim rozmawia. Ona mnie okłamała i na mnie doniosła, powiedziała, że miałam aborcję, chociaż to jest tajemnica lekarska. Nie miała prawa tego powiedzieć. Powiedziała też, że jest niebezpieczeństwo samobójstwa. Policja z ratownikiem medycznym przyjechała do mnie do mieszkania. Zażądali, abym im oddała laptopa i telefon. Nie zgodziłam się. Doświadczony lekarz psychiatra mógł sobie wyobrazić, że przy moim podwyższonym poziomie stresu obecność policji nie będzie tym, co mi pomoże w tamtej chwili. Karetką trafiłam na SOR, karetka była eskortowana przez policję. W ogóle w międzyczasie zabronili mi korzystać z telefonu, czego też nie powinni byli robić. Trafiłam na ten SOR, tam policjanci utrudniali pracę lekarzom, jest to już potwierdzone przez sąd. Lekarze się za mną wstawili, powiedzieli, że nie stwarzam żadnego zagrożenia ani dla siebie, ani dla innych, w związku z czym ten kordon jest niepotrzebny. Zgodnie z prawem jak lekarz tak powie, to policjanci mówią ok i sobie idą, ale oni nie poszli sobie, nie zgodzili się na to. Zaczęli się awanturować z lekarzami i cały kordon policji mnie na tym SOR-ze pilnował, jakbym była groźnym przestępcą. A ja tam płakałam. W międzyczasie z mojej walizki zniknął komputer, co oznacza, że policja mi go po prostu zabrała. Powinnam była zostać poinformowana, że moje rzeczy zostaną przeszukane, powinnam najpierw zostać zapytana, czy wydam to dobrowolnie. Co więcej, powinnam była zostać pouczona o tym, jak w przyszłości mogę odzyskać te rzeczy, no ale to w ogóle nie nastąpiło. Przypadkiem się zorientowałam, że nie ma mojego komputera. Później zostałam przewieziona na oddział ginekologii do innego szpitala, nie rozumiem dlaczego. Ja nie wymagałam opieki ginekologicznej, nie wiem, dlaczego mnie tam zawieźli. Miałam krwawienie, ale po takiej aborcji przez kilka tygodni krwawienie jest normalne, bo macica się oczyszcza. Ale to nie był powód do przewiezienia mnie na oddział ginekologiczny. Tyle że zarówno personel medyczny, jak i tym bardziej policja zachowywali się, jakby o przebiegu aborcji nie mieli pojęcia, jakby pierwszy raz o tym słyszeli. A przecież ciąże zagrażające życiu też się przerywa farmakologicznie — tymi samymi lekami, które ja wzięłam. I to jest ten sam proces fizjologiczny. Tylko że aborcja to dzisiaj temat tabu, więc lekarze i policja podchodzą do niego, jak do jeża. Szkodzą nam w ten sposób.

Ktoś ci w ogóle tłumaczył, co się dzieje? Dlaczego tak z tobą postępują?

To nie było tak, że ktoś mnie pytał o zdanie, po prostu robili ze mną co chcieli. Policjanci chcieli mnie tam zawieźć radiowozem, ale lekarze się z nimi pokłócili, że przecież nie jestem przestępcą, tylko pacjentką i że mam jechać karetką. Jestem im ogromnie wdzięczna, że się za mną wstawili, bo ja byłam przerażona. Nie chciałam zostać sam na sam z tymi policjantami, oni mnie traktowali okropnie. Dotarłam na tę ginekologię, gdzie zostało mi wykonane badanie ginekologiczne. Nie wiem dlaczego, ja nie wiedziałam w ogóle co się dzieje, nikt mi nic nie tłumaczył. Ja byłam przerażona i sądziłam, że mnie zabiorą do aresztu, no bo jest wokół mnie mnóstwo policji, mówią, że jest przestępstwo. Znam prawo, wiedziałam, że nie popełniłam żadnego przestępstwa, ale widziałam, co się dzieje, więc pomyślałam, że zaraz będę aresztowana, że będę w więzieniu. Byłam przerażona, bo z jednej strony znałam prawo, ale widziałam, że w tym co się ze mną wyprawia, to ono nie obowiązuje. Moje prawa zostały złamane już na samym wstępie, kiedy złamana została tajemnica lekarska, kiedy mnie lekarka wydała, kiedy policjanci bezprawnie przeszukali moje rzeczy i zabrali mój komputer. Najpierw było czterech policjantów, potem doszli kolejni i jeszcze kolejni — i to były dwie kobiety. Zostały wezwane. One weszły do sali badań ginekologicznych. Kazały mi się rozebrać do naga, robić przysiady i kaszleć. Ja kilkukrotnie mówiłam "nie". No bo to było strasznie upokarzające i uwłaczające i to było jak przemoc seksualna. To był moment, w którym poczułam się odarta z wszelkiej, ludzkiej godności. Poczułam się jak zaszczute zwierze, bo ja tam byłam sama, zupełnie sama. Nie było już żadnego lekarza, żeby mógł się za mną wstawić. Byłam z policjantkami sam na sam w obliczu czegoś strasznego, bo to zmierzało do zbadania mi pochwy i odbytu. Ja byłam przerażona, że one w ogóle dotkną mojego ciała, więc kilka razy powiedziałam "nie". One próbując mnie zrewidować mówiły, żebym oddała im telefon, że jak im go nie oddam, to będą musiały same sobie go wziąć. Odczułam to jako groźbę. Stałam tam nago w samych majtkach, bo nie zgodziłam się ich zdjąć, bo krwawiłam i to było zbyt odzierające z godności, żebym jeszcze te majtki zdjęła. I właśnie wtedy wykrzyczałam im w twarz: "No czego wy ode mnie chcecie? Przecież przed chwilą badał mnie ginekolog!" No kto lepiej niż ginekolog wie, czy ja mam coś w pochwie, czy nie? Wtedy dopiero wezwali ginekologa, który potwierdził, że nie ma nic w moje pochwie. I ja już im wtedy oddałam ten telefon, bo bałam się, że będą mi chcieli sprawdzać odbyt. Ze strachu już im oddałam, żeby mnie nie dotykali. I teraz, żeby też było jasne, dlaczego nie chciałam im oddać swojego telefonu. Nie dlatego, że coś w nim ukrywałam, ale dlatego, że bym była pozbawiona kontaktu. Nie wiedziałam gdzie mnie zabierają dalej, co się w ogóle tu dzieje, więc jakbym oddała ten telefon, to byłabym pozbawiona kontaktu ze światem. Jak kogokolwiek poinformować gdzie jestem? Nawet nie miałabym jak powiedzieć, że w pracy mnie nie będzie. Poza tym byłabym pozbawiona środków do życia, ja płacę telefonem, nie posiadam karty płatniczej. Dlatego nie chciałam im oddać telefonu, bo wtedy nikt by nie wiedział, gdzie jestem, po prostu bym zaginęła.

Kiedy sobie poszły te policjantki?

Dałam im ten telefon, zabrały go i sobie poszły.

Wróciłaś do domu?

Nie, zostałam przyjęta na oddział i następnego dnia wypisałam się na własne żądanie. Mocno się nagimnastykowałam pożyczając jakieś telefony, przypominając sobie numery telefonów, żeby ktoś skontaktował się z kimś, przekazał coś komuś, pożyczył mi pieniądze i wezwał mi taksówkę. Żebym w ogóle wróciła do domu. I ja w końcu nie otrzymałam tej pomocy, po którą się zgłosiłam do lekarki. Ja nie potrzebowałam pomocy ginekologicznej. Potrzebowałam, żeby ktoś, nie wiem, dał mi leki uspokajające, pooddychał ze mną, nie wiem, żeby ktoś...

... wsparł cię, żeby ktoś po prostu cię wsparł.

Tak.

Co robiłaś przez te trzy miesiące od wydarzenia aż do momentu kiedy wyznałaś to wszystko publicznie?

Dochodziłam do siebie. Byłam w bardzo złym stanie psychicznym. Przecież ta policja mnie zniszczyła. Codziennie płakałam, sama w domu. Nie byłam w stanie chodzić do pracy, musiałam wziąć urlop i pojechać sobie w góry, bo ja tylko płakałam codziennie. Oni mnie złamali.

Nie dzwoniłaś już do tej pani psychiatry?

Oczywiście, że nie. Nie po tym, co mi zrobiła. Strasznie długo dochodziłam do siebie. Znalazłam pomoc prawniczki i po jakimś czasie odezwała się do mnie dziennikarka z TVN. Do ostatniej chwili zastanawiałam się, czy odsłaniać twarz, czy nie. Bo mogłam to opowiedzieć po cichu i anonimowo, ale nie. W takich sprawach trzeba walczyć. Trzeba walczyć z podniesioną głową, bo tylko w taki sposób można pomóc większej ilości kobiet. Trzeba mówić "nie", trzeba stawiać opór nadużyciom władzy.

Pojawiły się komentarze określające to, jak Cię potraktowano łamaniem godności, znaczącym przekroczeniem granic intymności, zawiedzeniem zaufania, przemocą psychiczną. Z pewnością to wydarzenie wypaliło w Tobie trwały ślad. Skąd Twoja odwaga w nagłośnieniu tego co Cię spotkało? 

Joanna: To jest dla mnie takie oczywiste, walczę w słusznej sprawie i co miałoby być ważniejsze niż to? I nie boję się tego, że wsadziłam kij w mrowisko. To należało zrobić, bo kobiety są w trudnej sytuacji w Polsce, a teraz ja jestem kobietą w trudnej sytuacji w Polsce, więc tak jak protestowałam po śmierciach kobiet, Izabeli z Pszczyny, Doroty z Nowego Targu, tak teraz walczę o siebie. Bardzo przeżywałam każdą z tych historii kobiet, które zmarły na sepsę. Do tej pory przechodzi mnie dreszcz, jak myślę o zmarłej pani Izie i o tym co ona przeszła przed śmiercią. Mam nadzieję, że tą walką pomagam kobietom, które teraz są w trudnej sytuacji i które w przyszłości znajdą się w podobnej sytuacji. Zwłaszcza tym z małych miejscowości, gdzie jest jeden szpital i wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Nie chcę, by bały się zadzwonić po pomoc. Ale czy będą miały gdzie? Skąd moja odwaga? Bo tak trzeba. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale już dużo wcześniej zajmowałam się aktywizmem feministycznym i wspierałam środowiska LGBT. Oczywiście, że teraz robię to samo i jak to wszystko przycichnie, to dalej będę to robić, bo w to wierzę. Ludzie mówią, że jestem szalona. Jeżeli sprzeciwianie się niesprawiedliwości jest szaleństwem, to tak, to jestem szalona i jestem z tego dumna.

To było niezwykle ciężkie i traumatyczne doświadczenie, ale czy teraz czujesz się choć trochę lepiej? 

Teraz jestem w ogromnych emocjach. Na pewno czuję się lepiej pod tym względem, że zobaczyłam, ile kobiet za mną stoi, ile cudownych i wspaniałych organizacji się za mną wstawia. To są organizacje feministyczne, to są organizacje LGBT, mnóstwo prywatnych osób, które do mnie piszą. Wstawiają się za mną ogromne zastępy ludzi, którzy widzą ogromne zagrożenie w przemocy i wszechwładzy policji, w tym nawet nasze intymne kwestie, takie jak aborcja są pod lupą władzy. Chodzi mi o to, że o tym wszystkim trzeba wreszcie zacząć mówić normalnie, bez tej aborcyjnej paranoi. Kobiety robiły aborcje, robią teraz i będą robiły, więc niech to robią po ludzku.

Mówiłaś, że ciąża zagrażała Twojemu zdrowiu i życiu. Mówiłaś też, że nie chcesz jednak, aby ten fakt determinował sposób patrzenia na Twoją sytuację, czy też na sytuację każdej innej kobiety z osobna. 

W moim przypadku powodem do aborcji było zagrożenie zdrowia płodu, dziecka i zdrowia mojego. Ale ja nie chcę za bardzo mówić o tych powodach, dlatego że nie chcę w ogóle rozpoczynać dyskusji na temat tego, które powody są dobre, a które są złe. Wszystkie powody są dobre, bo są nasze i nie można tego tak wartościować. Nie. Kto ma podjąć decyzję za kobietę? Każda kobieta podejmuje decyzję sama, bo nikt lepiej niż ona nie zna sytuacji, w której jest oraz bardzo złożonego kontekstu życiowego.

Ukazało się kilka nieprawdziwych informacji dotyczących sytuacji, jaka Cię spotkała. O jakie informacje chodzi? 

Nie wiem, czy uda mi się wymienić wszystkie, bo trudno jest być ze wszystkim na bieżąco. Gdzieś tam rozeszło się przez moment, że to wszystko było takie w afekcie, że ja w jednej chwili biorę leki aborcyjne, potem natychmiast wpadam w panikę i dzwonię po psychiatrę, a gdzieś w międzyczasie jeszcze próbowałam popełnić samobójstwo. No nie, tak nie było. Po pierwsze leki wzięłam świadomie, dałam sobie czas, żeby się zastanowić nad tą decyzją. Skonsultowałam się ze specjalistami w zakresie farmacji i z lekarzami, którzy potwierdzili mi, że tak — moje obawy nie są bezzasadne. Mogłam umrzeć. Świadomie podjęłam tę decyzję. Następnie minęło trochę czasu i dopiero wtedy, kiedy poczułam się źle postanowiłam, jak każda dorosła i dojrzała osoba skontaktować się z lekarzem, bo myślałam, że mogę temu lekarzowi zaufać. Drugą nieprawdziwą informacją jest to, że istniało niebezpieczeństwo popełnienia samobójstwa, wyraźnie powiedziałam, że to nie wchodzi w grę. Nieprawdziwą informacją, która krąży jest też to, że byłam pijana. Przypominam, wypiłam dwa kieliszki wina w przeciągu kilku godzin. Ta informacja jest wykorzystywana po to, żeby mnie przedstawić nie dość, że jako wariatkę, to jeszcze jako pijaną wariatkę. W pierwszym oświadczeniu rzecznika policji była ta informacja, że jestem niezrównoważona i że śmierdziałam alkoholem. Po paru godzinach to oświadczenie zniknęło i pojawiło się nowe oświadczenie, w którym już się z tego wycofali, już o tym alkoholu nie pisali. Było napisane, że mówiłam chaotycznie. No byłam w stresie, nie mówiłam elaboratem. Ale dokumenty, które otrzymałam od lekarzy pokazują coś innego: mam prawidłowe wyniki, prawidłowe reakcje i cytuję „przytomna, w logicznym kontakcie słownym, zorientowana auto i allopsychicznie” - mówiłam z sensem. Kolejne przekłamanie to, że tabletki aborcyjne mogły mi zaszkodzić. No nie, to są leki polecane przez Światową Organizację Zdrowia, łatwo dostępne za granicą i powszechnie stosowane, również w polskich szpitalach, jak lekarzy uda się prawnie skłonić do wykonania aborcji. Dba o to fundacja Federa.

Wiem, że wrogo nastawione słowa wylewają się teraz na Ciebie wiadrami, z każdej strony. Nawet pod starymi postami artystów, z którymi współpracowałaś kilka lat temu, teraz pojawiają się obrzydliwe komentarze skierowane w Twoją stronę. To, że wielu osobom chce się aż tak grzebać, wyszukiwać, świadczy o celowym działaniu zakrojonym na szeroką skalę. Wszystko wskazuje na to, że jest to próba zniszczenia Ciebie. Co chciałabyś powiedzieć tym wszystkim hejterom? 

Ja mam świadomość tego, po co jest hejt, czemu służy, na co został zaprojektowany. Ci wszyscy hejterzy chcą teraz doprowadzić do sytuacji, w której ja się złamię, zwątpię w siebie i zacznę odczuwać strach. Możecie sobie próbować w nieskończoność i ile chcecie, ale nie, ja się nie złamię. Ja tego w ogóle nie czytam, ale kumpel wysłał mi jeden przykładowy hejt, bo ten hejt był wyjątkowo zabawny. Podjęłam się walki. Jak się powiedziało "A", to trzeba powiedzieć "B". Chcę, żeby wybrzmiało to, że ja mam świadomość tego, że to jest celowo tak zakrojone, żeby mnie doprowadzić do złego stanu, ale sorry, nie. Nie boję się. Twardo stoję przy tym, co powiedziałam i jestem z siebie dumna.

Na szczęście są też osoby, które Cię wspierają, już o tym wspomniałaś. Co im chciałabyś powiedzieć? 

Tak, tych osób jest więcej niż hejterów. Co im bym chciała powiedzieć? O jejku, bardzo dużo. W pierwszej kolejności to bardzo bym chciała tak należycie odpowiedzieć każdej z tych osób z osobna, jak bardzo im dziękuję, jak bardzo jestem wdzięczna za te słowa wsparcia, ale jest ich tak dużo, że zwyczajnie nie mogę. Mam nadzieję, że przyjdzie taki moment, że będę mogła poświęcić więcej uwagi tym wspaniałym osobom, które mnie wspierają. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że dziękuję i chodźmy z podniesioną głową. I przede wszystkim do tych wszystkich kobiet, które może tak, jak i ja znalazły się w trudnej sytuacji — nigdy się nie wstydźcie, nie pozwólcie, żeby ktokolwiek was oceniał, nie pozwólcie, żeby ktokolwiek miał wpływ na waszą samoocenę, nie wątpcie w siebie, jesteście samodzielne i zdolne do podejmowania decyzji. Jesteście piękne, jesteście silne i jesteście wspaniałe.

Asia bardzo dziękuję Ci za tę rozmowę i życzę zdrowia oraz siły. 

Strajk kobiet - hasła z transparentów
Reklama
Reklama