"Nie byłam nigdy super wierzącą osobą, ale ostatnio miałam tak trudny czas, że już nie wiedziałam, do kogo zwrócić się o pomoc. W momencie największej słabości postanowiłam wejść do kościoła i chwilę tam posiedzieć, pokontemplować. Chodziło mi o to, żeby spędzić czas z samą sobą, w ciszy. A o to niełatwo w dużym mieście. Nie składałam rąk. Nie klęknęłam w ławce, po prostu tam byłam. Jak taki duch, ktoś mało znaczący, a w zasadzie nieznaczący nic. W pewnym momencie przysiadła się do mnie kobieta, to była starsza pani, pewnie koło 80-tki. Miejsc w ławkach było mnóstwo, a ona dosiadła się właśnie do mnie. Chwilę później już wiedziałam dlaczego. Powiedziała mi coś, co kompletnie zmieniło moje podejście do wiary".
*Publikujemy list od czytelniczki.
Nigdy nie było mi z wiarą po drodze
Co prawda moi rodzice dbali o to, żebym chodziła do kościoła, ale czasami aż przesadnie i może też właśnie dlatego było tak, że mi coraz mniej się chciało.
Chociaż tu nawet nie o chęci chodziło. Ja po prostu czułam, że tego nie potrzebuję.
Za każdym razem, gdy mi się coś w życiu waliło, rodzice twierdzili, że to przez mój brak wiary. Mówili:
Idź do kościoła, pomódl się, a zobaczysz, że wszystko się ułoży.
Ja tego oczywiście nie robiłam, ale po jakimś czasie i tak się układało. Wychodzę z założenia, że jak teraz jest źle, to w końcu musi być lepiej. No po prostu musi.
Tym razem się to nie sprawdziło
Miałam tak zły czas, że waliło mi się dosłownie wszystko. Odszedł ode mnie partner, z którym byłam bardzo długo, bo 10 lat i byłam przekonana, że to taka miłość do końca życia.
Straciłam pracę, którą uwielbiałam. Byłam w niej dobra, ale nastąpiła redukcja etatów i mój pracodawca musiał jakoś wybrać, kogo w tej pracy zostawić.
A w dodatku byłam w ciąży. Oczywiście z partnerem, który ode mnie odszedł. Nie wiedziałam jak mu o tym powiedzieć. Dla mnie świat się zawalił, choć może ktoś inny powiedziałby, że istnieją większe problemy.
Nie radziłam sobie z myślami i pewnego dnia, spacerując ulicami mojego zatłoczonego miasta, przechodziłam obok kościoła. Pomyślałam, że może tam mogłabym być sama. Chociaż tam.
Weszłam do środka
Usiadłam w ławce i po prostu BYŁAM. Faktycznie było tam bardzo cicho i można było w spokoju pomyśleć. Siedziałam w kościele dobrą godzinę i przewinęło się tam pewnie ze sto ludzi.
Przychodzili, klękali i modlili się. Każdy z pewnością z jakąś intencją. Ja miałam ich wiele, ale nie widziałam sensu w modleniu się.
W pewnym momencie podeszła do mnie starsza pani. Przysiadła się, choć miejsc w kościele było mnóstwo. Posunęłam się, ale byłam zaskoczona jej wyborem miejscówki.
Chwilę później już wiedziałam, po co to zrobiła.
Musiała mnie chyba obserwować i pewnie zauważyła, że nie modlę się jak inni. Powiedziała:
Ja wierzyłam zawsze. Cokolwiek by się nie działo, modliłam się, żeby było dobrze. Wymodliłam sobie powrót do zdrowia syna i dobre relacje z rodziną i jeszcze wiele innych rzeczy.
Gadała tam do mnie dobre pół godziny, ale była tak przekonująca, że jej zaufałam. Też przyklęknęłam i postanowiłam poprosić o pomoc. I ta pomoc przyszła. Nie wiem, czy to przypadek, czy nie, ale wszystko mi się poukładało.
Przyszła do mnie odwaga, by powiedzieć ojcu dziecka o ciąży i wrócił do mnie. Jesteśmy znów razem i ponownie szczęśliwi. A pracę znalazłam sobie zdalną. Jeszcze bardziej się w niej spełniam i lepiej zarabiam.
Ufam, że ktoś mi pomógł. Nie wiem, kto to był, ale moja modlitwa okazała się świetnym sposobem manifestacji marzeń. A ja jednak zaczęłam chodzić do kościoła. Z własnej potrzeby.
Joanna