Wizyta na dworze królowej legginsów

Wizyta na dworze królowej legginsów

Ubierała Sharon Stone i Naomi Campbell. Swoje projekty z sukcesem sprzedaje w światowych stolicach mody. Na co dzień tworzy przy warszawskiej Koszykowej.

Reklama

Jej nazwisko to synonim awangardowych legginsów, które stały się obiektem pożądania niemalże każdej polskiej fashionistki (od czasu wprowadzenia linii męskiej - też o nich marzę).  Oto ona, Agnieszka Maciejak.

 

Dlaczego właśnie legginsy? Co w nich takiego szczególnego?

Jakże często słyszę to pytanie (śmiech). Tak naprawdę nie są to do końca legginsy, tylko raczej fuzja wygody legginsów i uniwersalności prostych spodni. Coś, co z pewnością nie miało dotychczas odpowiednika.

Jak zatem nazwałabyś to „coś”?

Nazywam je legsy, tak jak nogi. Wyciągają z nich tylko zalety, podkreślają konstrukcję figury i maskują wady. Są wygodne, proste, ale z nutką awangardy.

Klasyczne legginsy są prawie zawsze w kolorze czarnym. A twoje?

Kocham, uwielbiam czerń. Gdybym mogła, to bym pracowała tylko w tej kolorystyce…

… co bardzo dobrze widać po twoim dzisiejszym ubraniu. Taka czarna madonna trochę (śmiech)…

... nie do końca. Dziś mam jeszcze białą kurteczkę (śmiech)… Ten kolor nigdy nie jest nudny, nigdy nie wyjdzie z mody. Ma mnóstwo odcieni – smolista, matowa, błyszcząca, grafitowa czerń. Naprawdę byłoby z czego wybierać…

Ale jednak twoje kolekcje obftutją w kolory - złoto, srebro...
Gdyby tworzyłam wyłącznie w czerni nazwaliby mnie projektantką mody pogrzebowej lub najwyżej zakwalifikowali do offu. Dodaję kolory. Nie zapominajmy, moda to biznes, a ubranie to mój chleb. Piękne kolory dobrze się sprzedają. No i ładnie wyglądają.

Legsy stały się Twoim znakiem rozpoznawczym. Pojawiają się niemalże w każdej kolekcji. Nudzi Ci się?

Wcale nie. Dążę do perfekcji, eksperymentuję, doskonalę formy. W legsach zawieram obrazy graficzne. Może dlatego, że jestem z wykształcenia grafikiem. Nie tworzę jednak standardowo na płótnie czy papierze, który możemy oprawić w ramę i powiesić na ścianę. Tworzę na konstrukcjach krawieckich. Legsy to obraz, w który sami możemy się ubrać. Staram się wprowadzać nowe rozwiązania, które byłyby nie tylko ciekawe, ale również uniwersalne. Ostatnio zaszalałam z efektem 3D...

Głośno też było o legsach  w rozmiarze XL. Na jesiennym Fashion Weeku na wybiegu widziałem Viktorię Grycan. Od tego czasu rozpętała się dyskusja o miejscu kobiet „plus size” w świecie mody.

Moim zamierzeniem wcale nie było rozpętać burzę medialną. Sama się dziwię, że polska branża modowa tak gorliwie zaangażowała się w dyskusję, czy panie o okrągłych kształtach należą do świata mody czy nie. Chciałam tylko pokazać, że moje ubranie nie jest zarezerwowane tylko na wybieg dla wychudzonych modelek. Definicja mojej marki jest prosta -  wiek i waga nie mają znaczenia. Każdy może cieszyć się dobrym designem. Nikogo nie wykluczam. Tworzę z myślą o klientkach… ubieram zarówno Martę Grycan, jak i Naomi Campbell.

I jaka jest czarna pantera? Nie zaatakowała Cię?

Jest niesamowita. Emanuje blaskiem i siłą wewnętrzną. Miałam z nią spotkanie właśnie po tym incydencie, kiedy zaatakowała kolejną asystentkę, zastanawiałam się jaka będzie… czy przypadkiem mnie nie zaatakuje (śmiech). Jest to osoba, która, jeśli kocha, to bardzo mocno, a jeśli nienawidzi, to równie mocno. Jest żywą doskonałą rzeźbą. Jej ciało i sylwetka to doskonałość. Ja jako estetka, patrzyłam na nią z ogromnym zachwytem. Czy się zaprzyjaźniłyśmy? Nie sądzę. Były to stosunki sucho biznesowe. Przymiarki, backstage, pokaz, defile. Osobiście lepiej dogadywałam się z Sharone Stone. Jest kobietą z krwi i kości. Chciała mi to pokazać, porozmawiać ze mną… nie tylko na tematy zawodowe.

Przeglądając Twoje lookbooki z poprzednich sezonów, czasem miałem wrażenie, że się powtarzasz. Dużo spójnych motywów, podobnych rozwiązań…

Oczywiście, że są te same motywy. Precież ja je tworzę. Największym skarbem projektanta jest rozpoznawalne DNA, czyli elementy rozpoznawcze marki, które pojawiają się w każdej kolekcji. Wyrobiłam już swój styl, który jest kojarzony  z Agnieszką Maciejak. Jeśli ludzie, nie spoglądając na metkę, mówią, że to ubranie zaprojektowałam ja, jestem naprawdę szczęśliwa. Dziwi mnie to, że w naszych czasach większość projektantów należy do kasty  celebrytów. Są znani nie ze swoich kolekcji, lecz z częstego bywania na salonach. Sprzeciwiam się także designerom, którzy co sezon starają się być kimś innym. W modzie nazywamy to "syndrom kameleona". Taki projektant skacze sobie z kwiatka na kwiatek, bawi się stylami. Zimą jego kolekcja jest mroczna, a na wiosnę projektuje jakieś różowe kwiatki.

Nie hołdujesz trendom?

Moje kolekcje nigdy nie są odpowiedzią na obowiązujące trendy. Nie jestem echem trendsetterów. Weźmy te same legsy-legginsy. Według obowiązujących trendów, są już od kilku lat passe. Ja jednak dalej tworzę tego rodzaju projekty i dalej ubierają je moje klientki. To najważniejsze.

Legginsy projektujesz także dla mężczyzn?

Tak, pierwsze modele testowałam na swoim partnerze. On czuł się dobrze. Więc włączyłam je w kolekcję. Jest to rzecz wygodna, bo zawiera stretch, z drugiej strony – wykracza poza ramy konwencjonalnych standardowych spodni. Jeśli mężczyzna poszukuje bardziej awangardowych (ale w granicach rozumu) rozwiązań, zapraszam do mnie po legsy.

Modzie poświęciałaś całą siebie czy masz jeszcze inne apiracje? Np. w ślad za Ewą Minge czy Maciejem Zieniem projektować wnętrza czy perfumy?

Prawdziwa moda to część potężnego designe’u. Nie dziwię się Maćkowi czy Ewie, że rozwijają sektor Home czy Beauty. Ja na razie pozostaje wierna ubraniu.

Rozmawiał Eustachy Bielecki

Reklama
Reklama