"Przeniosłam się z miasta na wieś. To była najgorsza decyzja w moim życiu"

"Przeniosłam się z miasta na wieś. To była najgorsza decyzja w moim życiu"

"Przeniosłam się z miasta na wieś. To była najgorsza decyzja w moim życiu"

Canva

"Myślałam, że na wsi odnajdę spokój ducha. Oglądałam te relacje na Instagramie, gdzie ludzie wychodzą w piżamie w kratę na swoje własne patio z kubkiem gorącej kawy i marzyłam o tym samym. Teraz pluję sobie w brodę, co ja najlepszego zrobiłam!"

Reklama

Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.

Jestem z miasta, to widać

Od urodzenia mieszkam w dużym mieście. Moje życie toczyło się zawsze na niewielkich przestrzeniach, w 40-metrowych mieszkankach. Mieszkam przy ruchliwej ulicy, więc od zawsze towarzyszył mi gwar ulicy i szum samochodów. Zastanawiałam się, jak to jest mieszkać w jakimś cichym i spokojnym miejscu, blisko lasu i natury.

Oczywiście, kiedy byłam młodsza, miasto mnie zachwycało. Ale po trzydziestce stwierdziłam, że potrzebuję ciszy, spokoju, sarenek, które spacerują pod moimi oknami. Przekonałam męża, że jak mamy kupić za milion złotych mieszkanie w mieście, to już lepiej się zadłużyć na 200-metrowy dom z dala od zgiełku miasta, blisko lasu, z ogrodem.

To będzie raj dla naszych dzieci, zobaczysz. Zrobimy im w ogrodzie piaskownicę i plac zabaw, a sami będziemy siedzieli na tarasie z kawką. Będziesz też mógł pracować z domu

- zachęcałam Igora.

Ale te odległości… A jak będziemy chcieli jechać na basen, do kina, albo po prostu się z kimś spotkać?

- pytał.

Ja go przekonywałam, że przecież 40 minut jazdy samochodem to wcale nie tak dużo.

Przecież mieszkamy prawie w ścisłym centrum, a też tyle jedziesz rano do pracy

- mówiłam.

Szczęśliwa rodzinka wygląda przez okno Canva

Marzenia a rzeczywistość

W końcu udało mi się go namówić. Znaleźliśmy piękny dom w surowym stanie na dalekich przedmieściach. Można powiedzieć, że tuż na skraju lasu, w otoczeniu pól. Bardzo mi się to podobało. Ale jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, do czego to wszystko doprowadzi. Remont domu kosztował prawie 100 tysięcy więcej, niż się spodziewaliśmy i trwał całe wieki. W końcu udało się go skończyć. Z tej okazji wyprawiliśmy wielką imprezę dla znajomych, ale ponad połowa zaproszonych się nie pojawiła.

Sorki, ale to trochę daleko, a nie mamy jak tam dojechać

pisali.

To był dopiero początek. Wkrótce okazało się, że mieszkanie w domu ma jednak więcej wad, niż zalet.

Rany, ile to jest sprzątania! Dlaczego tego nikt nie pokazuje na Instagramie!

- wkurzałam się.

Sarenki owszem, spacerowały czasem pod naszym domem, i zostawiały wielkie kupy, które musiałam potem sprzątać. Oprócz tego w sezonie letnim okazało się, że jest istna inwazja owadów, których nienawidzę. Musieliśmy we wszystkich oknach zamontować moskitiery. I co więcej, z okolicznych pól po całej okolicy roznosił się bardzo nieprzyjemny zapach, żeby nie powiedzieć smród, nawozu. Przez większość czasu trzeba było mieć zamknięte okna, bo nie dało się tego wytrzymać.

Najgorsza jednak okazała się samotność. Nie miałam jak się umówić z koleżankami. Wszędzie było daleko. Wcześniej, jak miałam ochotę wyskoczyć na miasto, po prostu szlam spacerem do galerii handlowej na zakupy albo kawę. Pisałam do koleżanki i zaraz się łapałyśmy na miejscu. Teraz byłam skazana sama na siebie. Mój nowy dom okazał się moim więzieniem. Nie mam już nawet ochoty chodzić na spacery po lesie. To może było przyjemną odskocznią, kiedy mieszkało się w bloku. A jak dosłownie mieszkasz w lesie, to wcale nie masz ochoty codziennie tam chodzić. Nie wiem co tu począć. Chyba zbieram się powoli do tego, że chciałabym wrócić do miasta. Ale boję się, że mąż mnie chyba zabije, jak mu to powiem. Przecież to ja go nakłaniałam do tej przeprowadzki…

Anna

Poznaj 10 sposobów, by żyć szczęśliwie. Zobacz naszą galerię!
Źródło: Canva
Reklama
Reklama