"Są rzeczy, na których się nie oszczędza, na przykład bezpieczeństwo i zdrowie dzieci. Mój mąż tego nie rozumie... Kiedyś się wściekł, że zniszczyłam przeterminowane foteliki po rodzinie. Teraz błędnie myśli, że wszystko, co dozwolone, jest zalecane — dlatego kupił podstawki samochodowe i chce na tym naszych chłopców wozić. I jeszcze się cieszy, że wydał tylko parę dyszek i mandat z głowy, a hajsy w kieszeni. Jeżeli myśli, że foteliki zamienię na poddupniki, to grubo się myli..."
Mąż dba o samochód, ale nie widzi potrzeby kupna porządnych fotelików
Wyposażenie naszego auta i wożenie w nim dzieci to od dawna temat sporny w naszym małżeństwie... Pierwszego minusa u męża zarobiłam, gdy sprzeciwiłam się używaniu starych fotelików po dzieciach jego brata. Nie mógł przeboleć, że w tych rupieciach sprzed 15 lat przecięłam pasy, rozebrałam na części i wywaliłam na śmietnik, żeby nikt na pewno nie wpadł na pomysł dalszego korzystania z nich.
Mąż dba o swój samochód i poleruje nawet najmniejszą rysę na lakierze... Jest z nim dość emocjonalnie związany, ciągle szuka nowych gadżetów motoryzacyjnych. To jego konik.
Mimo to dla męża zakup porządnych fotelików w kwocie czterocyfrowej okazał się bólem. Bo przecież po co! Rozkłada tylko ręce i tłumaczy, że to fanaberia:
Kiedyś tego nie było i ludzie żyli.
Tia, mój ulubiony bzdurny argument.
Mówię mu, że utrzymanie auta, wszystkie składki i paliwo też swoje kosztują — nie jest to takie hop-siup. Normalne, że nie wychodzi to taniej niż autobus...
Mąż nie do końca rozumie, że dziecko w aucie potrzebuje ochrony
Równie normalne, że dziecko wypadałoby traktować jak równoprawnego pasażera i zapewnić mu identyczny poziom bezpieczeństwa, a nie na nim oszczędzać. Obowiązkowe wyposażenie auta dla takiego pasażera to mus, nie ma tu w ogóle pola do dyskusji, jak dla mnie.
Gdy urodziłam pierwszego syna, a rok później drugiego, pieniądze zebrane na chrzcie przeznaczyliśmy na profesjonalne foteliki dla obu. Chłopcy jednak rosną, mają już 3 i 4 lata, i nadszedł czas, żeby wymienić ich miejscówki na większe.
Tym razem jednak mój mąż wymyślił sobie, że uprzedzi mnie, żebym znowu nie zrzędziła... i zamówił najtańsze podstawki samochodowe, te fatalne "poddupniki". Nie ma toto żadnego mocowania, wyprodukowane na drugiej półkuli, trudno ocenić jakość, a przy hamowaniu wyjeżdża do przodu razem z dzieckiem; nie mówiąc już o ochronie reszty ciała, a raczej braku jakiejkolwiek ochrony... No nie, na coś takiego się nie zgodzę.
On tłumaczy, że te ustrojstwa dopuszczono od iluś tam kg, a chłopcy już dawno temu przekroczyli tę wagę... I co z tego. Gdyby za parę lat kupił stabilną podstawkę samochodową, taką, co się je montuje na sztywno bez użycia pasa, to jeszcze rozważyłabym korzystanie z niej — ale tylko wtedy, gdy chłopcy wyrosną z największych fotelików na rynku. Czyli prawdopodobnie nigdy. No, może w samolocie lub taksówce, ale w naszym samochodzie to bez sensu.
Jak tylko to przeczyta, idziemy na zakupy
Ale poddupniki dla 3- i 4-latka? Po moim trupie! Prędzej pojedziemy na wakacje pociągiem niż pozwolę na narażanie dzieci w tak bezmyślny sposób. Mało mnie interesuje, że 30 lat temu on jechał ze szpitala bez fotelika, zawinięty w poduszkę, i jakoś żyje.
Skoro stać nas na posiadanie i utrzymanie samochodu, to na bezpieczny przewóz KAŻDEGO członka rodziny też nas stać — dorosłego i niedorosłego.
Jak tylko mąż przeczyta ten list, zabieram go na zakupy i dobieramy większe foteliki, z osłoną boczną, prowadzeniem pasa i stabilnie zamontowane do tylnych siedzeń auta. Dziękuję za uwagę.
Katarzyna ze Szczecina
Przeczytaj także
"Jest mi przykro, bo siostra wybrała na chrzestną dla dziecka zamożną kuzynkę zamiast mnie"
"Czuję, że mój termin ważności upłynął. Nie wiem, czy jeszcze znajdę męża i założę rodzinę"
"Rodzice proszą mnie o wsparcie finansowe. Nie mam jeszcze pracy. Mam dopiero 30 lat"