"Mieszkamy z mężem na zamkniętym osiedlu, w nowoczesnym apartamentowcu. Na naszym osiedlu często widuję mamuśki z okolicznych blokowisk, które przychodzą na nasz plac zabaw ze swoimi rozwydrzonymi dziećmi i wrzucają pety do piaskownicy. Robiliśmy już nawet w tej sprawie zebranie, a nawet powiesiliśmy kłódkę na bramie, a jednak nadal znajdują sposób, żeby tu wejść. Nie tak to miało wyglądać!"
*Publikujemy list naszej czytelniczki
Długo poszukiwane mieszkanie
Oboje z mężem ciężko pracowaliśmy (i nadal pracujemy), aby zapewnić naszym dzieciom odpowiedni poziom życia. Ja jestem lekarzem, a mąż prawnikiem. Po wielu latach w końcu udało nam się osiągnąć nasz idealny poziom życia. Doczekaliśmy się też dwójki wspaniałych dzieci – Julki i Kamilka. Jeszcze zanim dzieci przyszły na świat, postanowiliśmy, że będą wychowane w rodzicielstwie bliskości i że będą miały zapewnione wszystko, co najlepsze.
Z taką myślą wybraliśmy nasze nowe mieszkanie. Długo szukaliśmy, ale kiedy pojawiła się okazja, od razu wiedzieliśmy, że to to. Ekskluzywne, zamknięte osiedle praktycznie w centrum miasta. Duże i przestronne apartamenty z oknami panoramicznymi, zaprojektowane z wykorzystaniem najnowszych metod z poszanowaniem ekologii. Do tego dużo zieleni, ławeczki no i nowoczesny plac zabaw dla maluchów. Wymarzone miejsce!
Natrętni sąsiedzi
Kupiliśmy 100-metrowy apartament na najwyższym piętrze. Było wspaniale – przez pierwsze kilka miesięcy. Jako że na osiedlu było stosunkowo niedużo apartamentów, wszyscy mniej więcej kojarzyliśmy się z widzenia. Dlatego pewnego razu jak wracałam z pracy, przykuły moją uwagę krzyki na placu zabaw. Aż z ciekawości podeszłam bliżej i zobaczyłam jakieś obce kobiety, które kłóciły się ewidentnie o swoje dzieci. Jedno chyba sypnęło drugiemu piachem w oczy. Podeszłam do punktu ochrony i poinformowałam, że jacyś obcy ludzie kręcą się po osiedlu. Dodałam, że to niedopuszczalne.
Wróciłam do domu i o wszystkim opowiedziałam mężowi. Był jeszcze bardziej oburzony niż ja. Postanowiliśmy, że następnego dnia zgłosimy tę sprawę do administracji. Oczywiście zarządca budynku z uśmiechem na ustach przyjął nasze zgłoszenie, ale nic z tego nie wyniknęło. Kilka dni później zobaczyłam, że na placu zabaw znowu siedzą jakieś dziwne mamuśki, do tego z papieroskiem w ręce, i sobie dyskutują. Podeszłam do nich i zapytałam, czy są nowymi sąsiadkami. Spojrzały się na siebie i powiedziały, że nie, ale mieszkają w sąsiednim blokowisku. Chyba nie muszę dodawać, że mieszka tam totalna patologia. Na odchodne poprosiłam, aby nie paliły na placu, gdzie bawią się dzieci, ale tylko zaśmiały mi się w twarz.
Tym razem byłam całkiem zbulwersowana. Po powrocie do domu napisałam długiego maila do zarządcy budynku. Nie po to inwestowałam w zamknięte osiedle, żeby teraz każdy mógł z niego korzystać. W końcu to my płacimy za utrzymanie porządku na osiedlu i za korzystanie z placu zabaw. I jak te osoby w ogóle weszły na nasz teren? Przeprowadziłam śledztwo i okazało się, że jedna furtka jest zepsuta i się nie zamyka. W ciągu kilku dni naprawili zamek, ale to nie rozwiązało problemu. Okazało się, że ktoś im podał (albo sobie podejrzały) kod do wejścia i teraz się panoszą jak u siebie. Zwołaliśmy więc zebranie i zawiesiliśmy kłódki na bramach. To jednak nie pomogło na długo, bo ktoś je zepsuł. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli się wyprowadzić.
Karolina
Przeczytaj także
"Mojemu mężowi brakuje talentu do majsterkowania. Zazwyczaj wzywamy kogoś z ogłoszenia"
"Ksiądz polecił dzieciom przynieść datki na misje z kopert, które dostały po komunii"
Relacje z synową: "Nie wiem dlaczego nie złożyła mi życzeń z okazji Dnia Matki"