Wywiad z Robertem Kupiszem

Wywiad z Robertem Kupiszem

Dyplomowany pedagog, tancerz, fryzjer, model, a od niedawna projektant. Robert Kupisz to „chodząca legenda” polskiej mody. O swojej bogatej przeszłości, kulisach polskiej mody i nowych trendach opowiedział w rozmowie ze Styl.fm.

Eustachy Bielecki, Styl.fm: Sześć zawodów, sporo jak na jednego człowieka. W jaki sposób udaje Ci się to wszystko połączyć?

Reklama

Szcześć zawodów to naprawdę nie jest az tak dużo (śmiech). To pomaga mi się rozwijać i po prostu iść dalej. Kiedyś byłem tancerzem, później fryzjerem, a teraz jestem projektantem. Proste!

 EB: Ale dlaczego studiowałeś pedagogikę? Sztuka modowa i nauczanie dzieci nie idą chyba w parze?

Uczyłem się w liceum plastycznym i marzyły mi się studia na łódzkiej ASP. W czasach komunistycznych były jakieś dziwne sugestie, że dla prostych śmiertelników bez „partyjnych pleców” droga na tę uczelnię jest zamknięta. Wystraszyłem się i nie złożyłem nawet papierów do Łodzi. Próbowałem dostać się również na malarstwo do Poznania, ale i tam spotkał mnie pech. (Później dowiedziałem się, że komisja rekrutacyjna preferuje raczej uczniów po „ogólniaku”, niż zmanierowaną dziwaczną młodzież ze szkół plastycznych). Bardzo się rozczarowałem. Aby uchronić się od wojska, zdecydowałem się na pedagogikę.

 EB: Nigdy nie miałeś powołania do bycia nauczycielem?

Ja byłem nauczycielem. Pracowałem w liceum plastycznym, a później 10 lat prowadziłem szkołę tańca. Moje dzieci wielokrotnie były mistrzami Polski i zdobywały tytuły na świecie. Myślę, że zrobiłem niezły kawał pracy pedagogicznej.

EB: Później był Londyn.

W Londynie jest najlepsza szkoła tańca, gdzie kilka razy w roku miałem okazję ćwiczyć u boku dobrych fachowców. Kiedy zakończyłem swoją karierę taneczną, postanowiłem nauczyć się nowego zawodu. Wykupiłem 15-dniowy kurs w londyńskiej Akademii Stylizacji (The Tony & Guy Academy) i pojechałem do Wielkiej Brytanii. Przelicznik ze złotego na funt był wówczas astronomiczny, nie mogłem sobie pozwolić na nic więcej. Prawdę mówiąc, świetnie zdawałem sobie sprawę, że w ciągu tych dwóch tygodni nie opanuję doskonale nowego zawodu. Ja jednak zaryzykowałem… i miałem rację.

 EB: Skąd pomysł na taką zmianę zawodu: od tańca do włosów?

Myślę, że liceum plastyczne to była dobra szkoła życia, która tak naprawdę nauczyła mnie wszystkiego: od stylizacji włosów do rysunku. Tak zostałem fryzjerem.

 EB: I to właśnie ten zawód odkrył przed Tobą drzwi do świata mody.

Dokładnie. Pierwszą moją pracą była sesja dla „Twojego Stylu”. W następnych latach moja kariera szła do góry, a wierzchołek osiągnąłem, współpracując z ”Vogueiem”. To była najwyższa półka.

 EB: Dalej czeszesz gwiazdy?

Odkąd sam się stałem celebrytą, pozwalam sobie nie pracować w roli stylisty fryzur. Nie lubię usługiwać gwiazdom, których narobiło się w naszym kraju bardzo dużo. Miałem okazję pracować z wieloma wspaniałymi osobami: Ania Jopek, Krystyna Janda, Edyta Bartosiewicz. Teraz jednak odszedłem od tego. Na własne życzenie zmieniłem swój zawód i status.

EB: Kim się czujesz teraz?

Jestem projektantem. Mam za sobą już pierwszą kolekcję, która cieszy się niebywałem powodzeniem zarówno w Polsce, jak i za granicą. Ostatnio moimi ubraniami zachwyciła się Juliette Binoche (francuska aktorka oskarowa – od autora), która przyznała, że jest uzależniona od moich ciuchów. To dało mi wiarę w siebie. Ubieram ciekawych i wyluzowanych ludzi, którzy pasują do tych rzeczy. Teraz skupiam się nad przygotowaniem drugiej kolekcji, którą zobaczycie już w listopadzie. Myślę, że będzie to ciekawy temat.

EB: Zdradzisz nam szczegóły?

A tego nie mogę powiedzieć (śmiech). Zapraszam na pokaz. Zdradzę tylko, że te ubrania nie będą radykalnie różniły się od moich poprzednich kreacji. Uważam, że wszystkie projekty, wychodzące spod mojej ręki, muszą tworzyć jakąś spójną całość. Na tym polega dojrzałe projektowanie. Ubrania są bardzo komfortowe, nawiązują do vintage, ale nieprzesadnie. To są moje klimaty: trochę oversize’u i rock’n’rolla.

EB: Masz ambicje do tworzenia haute couture?

Na razie skupiłem się na ubraniach „po czerwonym dywanie”. W Polsce wszyscy szyją galowe sukienki i ekskluzywne outfity, często zapominając o prostym codziennym casual. Polska nie jest krajem czerwonych dywanów, a Hollywood to nie dzielnica Warszawy. Postanowiłem zatem tworzyć modę uliczną. Mam jednak pomysł na kilka sukienek wieczorowych.

EB: Nazywają Cię jednym z najlepiej ubranych mężczyzn w Polsce. Dużo kasy tracisz na ciuchy?

No w tej chwili to nie, bo noszę swoje (śmiech). Od lat mam swój niezmienny styl, z którym jest mi dobrze… który nie kosztuje majątek. Moje rzeczy są wyzwolone i nie chcę być niewolnikiem trendów czy mody. Nie chcę się poddawać i słuchać poleceń, które narzuca mi ktoś, kto pracuje w jakiejś zagranicznej gazecie i nagle mianował siebie carem czy carycą mody.

EB: Jak oceniasz polską modę uliczną? Czy ten przeciętny Kowalski jest „trendy”?

Jestem pod wrażeniem tych młodych ludzi, którzy odważnie eksperymentują z modą i wyglądają naprawdę świetnie. Oni nie mają już polskich kompleksów i na pewno mogą dorównywać kolegom z Paryża czy Nowego Jorku.

EB: Co należy mieć w szafie, by zawsze wyglądać modnie?

Myślę, że dżinsy są najlepszym przyjacielem odzieżowym człowieka. Wydaje mi się, że dobre spodnie i biały T-shirt zawsze wyglądają efektownie. Poza tym fajna marynarka, którą możemy zakładać na różne okazje i dobre buty. Powinniśmy także mieć ubranie na wieczór. Dla kobiet – „mała czarna” i szpilki, dla panów z kolei - dobry czarny smoking i klasyczne obuwie.

Rozmawiał: Eustachy Bielecki

Kreacje Roberta Kupisza to nowe oblicze polskiego prêt-à-porter. Zamiast nadętych sukni balowych i wieczorowych outfitów, projektant tworzy oryginalny casual - modę, która najlepiej się sprawdza w codziennym użytku. Luźne fasony, awangardowe kroje i lekka nutka zreformowanego vintage’u to wybuchowa rock’n’rollowa mieszanka czasów, konceptów, stylów i form. Dziękuję, Robert! Oby tak dalej.

Reklama
Reklama