"Zawsze świetnie się dogadywałam z synem. Mówił mi o wszystkim i bardzo mu ufałam. Ale zapracował sobie na to zaufanie. Dlatego nawet jego dziwne zachowania i prośby nie sprawiły, że zaczęłam coś podejrzewać. Choć w pewnym momencie już chciałam się kontaktować z wychowawcą, albo przynajmniej wypowiedzieć swoje zdanie na grupie rodziców. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo teraz przynajmniej tylko ja wiem o tym, co się wydarzyło, a nie rodzice całej klasy syna".
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Masz historię do opowiedzenia? Prześlij ją na: historie@styl.fm. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
Zrobiłabym dla niego wszystko
Mój syn, to takie moje oczko w głowie. Zostałam z nim sama gdy miał trzy miesiące. Jego ojciec po prosty zabrał swoje rzeczy i wyszedł z domu. Sąd ustalił mu wysokie alimenty, a on je zaakceptował. Nie uchylał się od płacenia, ale kontakt z synem zerwał kompletnie. Ja też nie mam z nim kontaktu.
Kamil stał się dla mnie całym światem. Starałam się być dla niego i matką i ojcem i mam nadzieję, że potrafiłam zadbać o jego potrzeby.
Wydawało mi się, że zbudowałam z nim więź. Świetnie się ze sobą czuliśmy. Swobodnie. On wiedział, że nawet gdy dostanie gorszą ocenę, może mi o tym powiedzieć. Bo ja nie wymagałam od niego nigdy, żeby był jakimś orłem. Chciałam, tylko żeby przechodził z klasy do klasy, a więcej czasu na naukę poświęcał tylko przy przedmiotach, które naprawdę go pasjonują.
Czasem było nam ciężko finansowo
Zdarzało się, że wieczorami liczyłam pieniądze i starałam się je rozdzielać na najpilniejsze wydatki tak, żeby jeszcze nam zostało na jedzenie.
Ostatnio najpoważniejszym wydatkiem była szkoła. Ciągle jakieś jednodniowe wycieczki, materiały plastyczne. Byłam pewna, że w siódmej klasie te wszystkie prace plastyczne będą raczej ograniczone do minimum. Ale mój syn wciąż potrzebował na coś pieniądze.
Dawałam mu. No co miałam zrobić.
Policzyłam sobie kiedyś, że w jednym miesiącu wziął ode mnie na te wszystkie szkolne atrakcje ponad 500 zł.
Postanowiłam, że porozmawiam o tym z synem. Chciałam mu powiedzieć, że jestem zmuszona przedyskutować sprawę z wychowawcą, bo przecież to dużo. Chciałam też zapytać innych rodziców, czy im to nie przeszkadza.
Syn nie był zadowolony. Uznał, że zaraz koledzy zaczną go wyzywać od biedaków i kategorycznie zabronił mi, żebym cokolwiek z tym robiła.
Minął kolejny miesiąc
I tutaj znów syn zabrał do szkoły prawie 400 zł. Aż nadszedł dzień dwudniowej wycieczki. Pomyślałam, że może to już koniec większych wydatków.
Chciałam go podrzucić z bagażem. Pożegnać się normalnie. Ale mówił, że wszyscy koledzy idą sami.
Pozwoliłam mu na to, choć było mi trochę przykro.
Następnego dnia już jednak nie wytrzymałam. Powiedział mi, o której mają wrócić, więc wsiadłam w auto i pojechałam pod szkołę. Jakieś było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam kolegów z jego klasy z plecakami. Oni byli na lekcjach! A przecież na wycieczkę mieli jechać wszyscy.
Szybko okazało się, że żadnej wycieczki nie było. Mój syn brał ode mnie pieniądze, żeby nazbierać na wyjazd z koleżanką, która mu się podoba. Pojechali razem nad morze.
Ja dałabym mu tę kasę. Gdyby tylko powiedział mi prawdę. Porozmawiał ze mną uczciwie. Ale on tego nie zrobił. I tak bardzo mnie to zabolało, że na ten moment nie wiem nawet, czy będę umiała mu to kiedyś wybaczyć. Jestem tak bardzo zawiedziona...
Marzena
Przeczytaj także
"Kury sąsiada włażą na moje podwórko i rozkopują wszystko. Zdzisiek umywa ręce"
"Synowa wydała na urodzinowy tort na roczek dziecka kilkaset złotych"
"Rządzę w domu teściowej. To ja wiem najlepiej, jak nowocześnie prowadzić dom"