-
Matizka 2009-08-17 o godz. 00:01, odsłony: 1856
Odmieniona II
Wreszcie postanowiłam się zebrać w sobie i napisać prawdziwie forumkową relację z Naszego Dnia. Forumkową czyli pozwólcie, że będzie mniej faktów (te widać na zdjęciach - zdjęcia na stronie - ja się chyba nigdy nie naucze wklejać), a więcej o moich odczuciach i wrażeniach.
Ten Dzień zaczął się dla nas tak naprawdę w czwartek kiedy to wyruszyliśmy z Warszawy do Milówki - ja, M. i mama. Matizek (już wiecie skąd mój nick) był wyładowany po brzegi, mimo, że większe rzeczy (w tym suknię i garnitur) zawieźliśmy wcześniej.
Problem zaczął się koło Katowic. Zaczęło padać. Im dalej na południe tym pochmurniej. Ja też zaczęłam się martwić. Czwartek i piątek upłynęły mi, generalnie, pod znakiem zmartwień o pogodę, które chwilami przeradzały się w czarną rozpacz. :chlip:
Piątek wyglądał jakby to był listopad i nie napawał nadzieją. Wszyscy mnie pocieszali; nawet księdzu, któremu płaciliśmy w czwartek powiedziałam, żeby się modlił o pogodę.
Drugi problem, jaki się pojawił to bukiet. W czwartek poszłam do kwiaciarni, żeby się upewnić, że wszystko w porządku. 2 tygodnie wcześniej zostawiłam tam zdjęcie mojego bukietu. Pani kwiaciarka powiedziała, że nie było ładnych pomarańczowych róż na giełdzie i że w związku z tym kupiła kremowe. Jej zdaniem bukiet będzie piękny.
Trochę mnie to rozczarowało, bo jakoś nie widziałam tego, że bukiet ma być całkowicie biały (ecru) - moim zdaniem mało, by to się odcinało od sukienki; no, ale pani mnie przekonała.
Przez noc (czwartek/piątek) lało tak strasznie, że chandrę miałam jeszcze większą. Doszłam do wniosku, że na pogodę nie mam wpływu, ale na bukiet chyba powinnam móc.
A więc poszliśmy jeszcze raz do kwiaciarni powiedzieć, że bukiet nie może być cały ecru. Pani twierdziła, że ma dobry gust i że w końcu powinnam się bardziej martwić o to jakiego będę miała męża a nie bukiet, bo to ważniejsze. Powiedziałam jej, że jestem pewna, że męża będę miała dobrego, a bukiet niekoniecznie. M. się tak zdenerwował, że powiedział, że złoży na panią skargę w zrzeszeniu kupców, że jest daltonistką, bo na fotografii jest pomarańczowy, a ona kupuje biały.
W końcu dała mi jedną różę ecru i jedną taką czerwono-pomarańczową (niestety bardziej czerwoną) i kazała sobie poprzykładać do sukni i się zastanowić. W domu wszyscy stwierdzili, że z dwojga złego lepszy już ten czerwony. Zadzwoniłam do pani i wybrałam salomonowe wyjście - trochę ecru i trochę czerwonych.
Po kilku godzinach pani oddzwoniła do mnie, że szef się poświęcił; dwie godziny szukał i znalazł
róże identyczne jak na zdjęciu. Tylko, że są bardzo drogie!
Nazajutrz jak odbierałam bukiet okazało się, że zamiast 3 złotych kosztowały 5 i cały bukiet kosztował 150 złotych! Śmieszne.
A w ogóle pani powiedziała, że przeze mnie nie sprzeda teraz tych białych i straci.
W całej tej sytuacji byłam taka zła na to, że biorę ślub poza Warszawą. Ciągle się gada, że na prowincji jest bieda, ale to właśnie tam często byłam w takich sytuacjach, że komuś się po prostu nie chciało zarobić pieniędzy. Np. fryzjerka nie chciała umówić się na próbę, a kamerzyście nie chciało się przygotować próbki filmu. Oczywiście znaleźliśmy takich co się im chciało.
W piątek wieczorem poszliśmy do spowiedzi. Jakoś dzięki temu nabrałam perspektywy. Pomyślałam sobie, że teraz już wiele nie zmienię, choćbym stawała na głowie, ale jeśli przyjmę jakieś niedociągnięcia z humorem to będzie lepiej dla wszystkich.
CDN....Odpowiedzi (13)Ostatnia odpowiedź: 2009-09-01, 18:40:19
Matizko nareszcie ;)!
Relacja super! A co do kwaitkow yto mnie tez nikt nie powiedzial, zeby polakierowac i butonierka szybko padla. naszeczecie mielismy kilka bo pani w kwiaciarni sie cos pomieszalo i zrobila za duzo :)
za to na zdjeciach jak sie ktos przyjrzy to moj tato i K ciagle sie zamieniali butonierkami :) na plenerze byla inna, w kosciele druga a na weselu an odwrot :)
Matizka napisał(a):Po oczepinach uciekliśmy do naszego pokoju. Pościel była haftowana ...
lol lol lol To sie nazywa wyrafinowana relacja z nocy poslubnej lol
WOW!!!
Ale opis... :P
Wszystkiego dobrego, dużo szczęścia i miłości..
Matizko bardzo pieknie opsałas ten dzień.
Wielkie gratulacje.
Bądzcie szczęśliwi.
Na tą historię też z niecierpliwością czekamy :) relacja super :D
Odpowiedz
Potem pojechaliśmy na plener, niestety nie na wymarzoną łąkę (było jeszcze mokro) tylko nad Sołę. Ale i tak wydaje mi się, że wyszły całkiem fajne zdjęcia.
Przywitanie chlebem i solą, szampan, a potem tłuczenie kieliszków i sprzątanie szkła i w końcu przejście do stołu. Ponieważ była przerwa między ślubem a weselem ludzie czas rozgościć się w pokojach i rozejrzeć po sali. Każdy więc wiedział już gdzie siedzi.
Postanowiliśmy zrobić na początek coś nietypowego. Marcin poprosił gości, żeby wstali jeszcze na chwilkę i pomodlił się prosząc Boga o obecność na naszym weselu. Baliśmy się trochę to robić, ale podobno nikogo to nie uraziło, a moja mama np. była bardzo mile zdziwiona.
Później pierwszy taniec. Czułam się jak księżniczka na wielkim balu. Potem normalne tańce przeplatane ogromną ilością jedzenia (my zresztą wiedzieliśmy, że tak będzie, bo byliśmy już tam na Sylwestra i dlatego chcieliśmy tam mieć wesele). W ogóle nasze wesele było bardzo kameralne - tylko 50 gości, ale dlatego właśnie chyba wszyscy czuli się dobrze. Zresztą na początku didżej poprosił wszystkich o przedstawienie się i powiedzenie kim są dla Państwa młodych. Moim zdaniem dzięki temu ludzie "z dwóch stron" poczuli się, że znają się nawzajem.
Po oczepinach uciekliśmy do naszego pokoju. Pościel była haftowana ...
Gdzieś koło drugiej wróciliśmy jeszcze na trochę. Większość gości poszła spać między drugą a trzecią, ale kilkanaście osób wytrwale walczyło do szóstej. Podobno bawili się wyśmienicie; jedna z kuzynek wyciągnęła do tańca nawet kucharza.
Niedziela obudziła nas ostrym słoneczkiem. Po śniadaniu w hotelu niektórzy goście zaczęli wyjeżdżać, a większośc pojechała jeszcze do domu rodziców (4 km od hotelu). Zrobiliśmy coś w rodzaju pikniku.
A po południu ruszyliśmy w pierwszą część naszej podróży, ale to już zupełnie inna historia.
THE END
I rzeczywiście w sobotę rano już nie padało. Było tylko trochę szaro ( mnie i tak wydawało się, że różowo). Pojechaliśmy do fryzjera; znowu nasza trójka; M., mama i ja. Oczywiście ja siedziałam na fotelu najdłużej, ale myślę, że fryzjer fajnie mnie uczesał ( i bardzo mocno upiął róże we włosach).
Tak a propos to moje kwiaty były spryskane lakierem i się długo trzymały. Nie wiedzieliśmy jednak, że butonierkę też warto by polakierować i niestety po paru godzinach wesela trzeba ją było wyrzucić.
Wracając z Żywca do Milówki (tam załatwialiśmy wszystkie większe sprawy, w tym kwiaciarnię) zobaczyliśmy, że w naszej dolinie świeci słońce. Pan Bóg wysłuchał naszych modlitw!!!!!!!!
W domu czekała już na mnie makijażystka (kuzynka, która dodatkowo umalowała chyba z połowę rodziny, a nie miała czasu dla siebie samej). Malowała mnie ponad godzinę, ale wszyscy byli zachwyceni, zwłaszcza moimi oczami, które wydawały się b. duże, a zazwyczaj takie nie są (podobno to zasluga białej kredki na dole oka).
Zaczęłam się ubierać. Na końcu postanowiłam założyć spódnicę, bo wtedy to już trudno cokolwiek zrobić. I tak biegałam po domu w gorsecie, makijażu, biżuterii, w rajstopach i z obowiązkową podwiązką. Wyglądałam jaka taka tancerka z francuskiego kabaretu!
Potem błogosławieństwo, rodzice się powzruszali i do samochodu.
Pod kościołem postanowiłam nie wychodzić samochodu, póki wszyscy nie wejdą i nie wybije szesnasta. W przedsionku podpisaliśmy papiery i ruszył nasz orszak. Ksiądz, "dziewczynka z obrączkami", my i świadkowie.
Jakoś dotarliśmy do ołtarza, zaczęła się msza, tata (mój teść) czytając fragmenty z Pisma Świętego był jednak bardzo zdenerwowany i wzruszony, ale to nawet sympatyczne. Ksiądz powiedział śliczne kazanie. Potraktował nas jak swoich parafian ( a poznaliśmy go przy okazji ślubu), chwalił za to, że sami wybraliśmy czytania i nawet nawiązał do tej modlitwy o pogodę; że zawsze po chmurach wychodzi słońce i żebyśmy o tym pamiętali. :P
Podczas przysięgi M. był tak przejęty, że mnie coraz bardziej chciało się śmiać. Mówił, że bał się, że parsknę ze śmiechu do mikrofonu. Tak jakoś na mnie ta nadmierna powaga podziałała. Kolejny zabawny moment to przyniesienie obrączek. Nasza druhenka przestraszyła się i nie chciała do nas podejść, aż świadek (jej tata) musiał ją trochę popchnąć.
Później świadkowa przeczytała modlitwę wiernych, rozbrzmiało piękne Ave Maria na organy i altówkę. Na sam koniec ksiądz złożył nam jeszcze raz życzenia, dał w prezencie różaniec i zaczęliśmy wychodzić z kościoła. W progu koleżanka obsypała nas płatkami pomarańczowych róż; wyglądało to jakby z nieba leciały na nas jakieś niezwykłe jesienne liście. Ponieważ przed kościołem stali już goście na drugi ślub widziałam, że zrobiło to na nich wrażenie.
Zaczęliśmy przyjmowanie życzeń. Pewnie nigdy już nie dostanę tylu pięknych kwiatów, ale z tych emocji nawet im się nie miałam okazji przyjrzeć. Wszystko tylko podawałam świadkowej.
CDN wkrótce i to już będzie ostatnia część
no ci dalej? i co? :D :D :D Czekam z niecierpliwoscia :D
P.S. Co do checi zarabiania "na prowincji" - niestety to prawda :o
P.S.2. Super zdjecie w profilu :D