"Kiedy zgodziliśmy się, żeby teściowa z nami zamieszkała, myślałam, że to będzie rozwiązanie na jakiś czas. Że pomożemy jej, a ona doceni to, że ma swój kąt i wsparcie. Niestety, szybko okazało się, że wprowadziła się nie tylko do naszego domu, ale i do naszego życia, naszego czasu i – co najgorsze – naszego portfela".
Bo przecież skoro ją przyjęliśmy, to logiczne, że powinniśmy się nią zająć w każdym możliwym aspekcie. A jak tylko ośmieliliśmy się powiedzieć, że też mamy własne potrzeby, wybuchła prawdziwa awantura.
Publikujemy list naszej czytelniczki. Tekst został zredagowany przez Styl.fm. Czekamy na historie pod adresem: [email protected]. Wybrane teksty opublikujemy. Zastrzegamy sobie prawo do redakcji tekstu.
"Mieszkam z wami, więc powinniście się mną zajmować"
Na początku wszystko wyglądało normalnie. Pomagaliśmy jej, robiliśmy zakupy, dzieliliśmy się obowiązkami. Ale z każdym kolejnym tygodniem zaczęło się robić coraz bardziej… dziwnie.
Najpierw pojawiły się drobne sugestie: "Dobrze, że tu jestem, przynajmniej ktoś się mną zajmie". Potem przyszły pytania: "A co dziś na obiad? Bo nie mam nic ochoty gotować…" Aż w końcu zaczęło się jawne żądanie: "No ale skoro mnie tu przyjęliście, to powinniście też wszystko zapewnić!"
Nie było już mowy o żadnej wzajemności, pomocy czy wsparciu. Nagle to my byliśmy dłużnikami, którzy muszą spełniać oczekiwania, bo przecież "starszym się pomaga".
Kiedy powiedziałam o tym mojej koleżance, nie mogła uwierzyć:
Czyli co, teraz musicie się nią opiekować jak dzieckiem? Przecież to dorosła kobieta, a nie ktoś, komu trzeba non stop usługiwać!
canva.com
Nasze życie - nie, teraz jest jej życie
Myślałam, że to tylko chwilowe, że jakoś się ułoży. Ale z każdym tygodniem jej roszczenia rosły.
- Nie sprzątała po sobie, bo "i tak macie więcej energii".
- Nie robiła zakupów, bo "przecież i tak wychodzicie do sklepu".
- Nie zajmowała się niczym w domu, bo "od tego jest młodsze pokolenie".
A najlepsze było to, że kiedy czegoś jej nie zapewniliśmy, czuła się wręcz… obrażona!
"Jak to, nie ugotowaliście mi obiadu?" – rzuciła któregoś dnia, patrząc na mnie, jakbym właśnie powiedziała, że wyrzucam ją na ulicę.
"Nie wiedziałam, że mamy obowiązek…" – zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć.
"Przecież mieszkam z wami!" – przerwała mi z oburzeniem.
Czyli co? Sam fakt, że jest pod naszym dachem, daje jej prawo do pełnej obsługi?
Kiedy opowiedziałam o tym mojej kuzynce, tylko pokiwała głową:
No i teraz masz dom, w którym nie jesteś panią, tylko darmową pomocą domową. Gratulacje.
Mąż oczywiście, że stanął po jej stronie
Najgorsze w tym wszystkim było to, że mój mąż w ogóle nie widział problemu.
"No ale przecież mama nie ma nikogo innego" – powiedział, jakby to było oczywiste.
Aha. Czyli skoro nie ma nikogo innego, to my mamy teraz wszystko rzucić i całe życie podporządkować jej?
Spróbowałam wytłumaczyć mu, że nie chodzi o to, że nie chcę pomagać, tylko o to, że to zaczyna przypominać jednostronny układ, w którym my dajemy, a ona tylko bierze. "Przesadzasz" – rzucił tylko.
Moja sąsiadka, której się zwierzyłam, skwitowała to krótko:
A ciekawe, czy jakby twoja mama tak się rozpanoszyła, to też by powiedział, że "nie ma nikogo innego".
canva.com
Czas postawić sprawę jasno
W końcu, po kolejnym jej narzekaniu, że "mało jej dajemy", nie wytrzymałam: "Mamo, jeśli uważasz, że to my mamy cię utrzymywać i zajmować się wszystkim, to chyba nie tak się umawialiśmy".
Teściowa wybuchła: "Jak śmiesz! Przyjęliście mnie pod dach, a teraz traktujecie jak intruza!"
Nie, nie traktowaliśmy jej jak intruza. Ale też nie zgadzaliśmy się na bycie jej prywatną służbą. I wtedy padło to, czego się spodziewałam:
Skoro nie chcecie się mną zajmować, to może powinnam się wyprowadzić!
No i wiecie co?
Może powinna.
Kamila