Ciężko poparzona mama czwórki dzieci, które zmarły w pożarze, nadal walczy o życie. Przez sześć tygodni nie chciała uwierzyć, że straciła potomstwo

Ciężko poparzona mama czwórki dzieci, które zmarły w pożarze, nadal walczy o życie. Przez sześć tygodni nie chciała uwierzyć, że straciła potomstwo

Michelle Pearson została przyjęta do szpitala w stanie krytycznym po tym, jak 11 grudnia ubiegłego roku w jej mieszkaniu pod Manchesterem wybuchł pożar. Trójka dzieci kobiety, 15-letnia Demi, ośmioletni Brandon i siedmioletnia Lia zginęli na miejscu, najmłodsza córeczka, Lia, walczyła jeszcze o życie w szpitalu, lecz tę walkę przegrała. Matkę wprowadzono w stan farmakologicznej śpiączki.

Reklama

Pożar był skutkiem ataku terrorystycznego: dwójka podpalaczy wrzuciła do mieszkania Michelle koktajle Mołotowa. Kobieta doznała oparzeń 75 proc. ciała. Jej stan wciąż jest niestabilny i, jak ostatnio podano, byle infekcja może okazać się dla niej tragiczna w skutkach. Ale najboleśniejsza jest świadomość, że czwórki ukochanych dzieci już nie ma.

O tym, jak trudne było godzenie się z rzeczywistością opowiedziała ostatnio siostra Michelle, Sarah. 

Wciąż tylko [Michelle] mówiła: "Następnym razem przyprowadźcie dzieci" albo "Kto się teraz nimi zajmuje?", albo "Tylko nie zapomnijcie dać Demi trochę pieniędzy".

Według relacji matki Michelle, poparzona kobieta przez sześć tygodni na przemian dowiadywała się o śmierci dzieci, a potem o wszystkim zapominała.

Koszmar, który nawet trudno sobie wyobrazić. Oby odzyskała spokój i zdrowie!

 

Michelle Pearson, mama tragicznie zmarłych dzieci
Reklama
Reklama