• Paula89 odsłony: 8993

    Dziewczyna muzyka...

    Minęło prawie pół roku odkąd rozstałam się z chłopakiem - muzykiem pewnego dość znanego zespołu w moim mieście i nie tylko. Myślałam, że to będzie mój partner na całe życie... jakże się myliłam...
    Poznałam go w bardzo (moim zdaniem) romantycznych okolicznościach. Pocałował mnie tego samego wieczoru... wtedy poczułam motylki...
    Dziś pozostaje tylko niesmak... Dlaczego?
    Kiedy go poznałam, był już od kilku lat w tym swoim zespole muzycznym...
    Od początku mi to imponowało. Zawsze chciałam być dziewczyną rockandrollowego chłopaka z długimi włosami, w ramonesce i w dodatku z gitarą.
    Było pięknie przez pierwsze 10 miesięcy, mimo iz nie moglismy widywać się zbyt często. On studiował w innym mieście, tam też wynajmował studenckie mieszkanie. Do miasteczka w którym ja mieszkam, przyjeżdżał tylko na tzw. próby zespołu (3 razy w tygodniu)i na weekendy do rodzinnego domu. Wtedy obiecywał, że będziemy się widywać częściej, bo po każdej próbie zostanie u mnie w domu na noc. Wierzyłam mu, ufałam , bo nie miałam powodów żeby tego nie robić. Jednak... przez miłość nie widziałam pewnej bardzo ważnej rzeczy...

    Pierwsze zgrzyty w związku pojawiły się, gdy do jego zespołu dołączyła nowa wokalistka. Mi samej trudno ocenić czy ładna czy nie, wiem tylko tyle - jemu się podobała, ale to jeszcze o niczym nie świadczy.
    Obietnica przyjazdu do mnie po każdej próbie poszła w cholerę. Dlaczego? Mój ex-ukochany poczuł się w obowiązku odprowadzania swojej koleżanki z zespołu do domu. A pech chciał, że ona mieszkała w tym samym mieście, gdzie on studiował, a więc miał "po drodze" żeby ją odprowadzać. Od tej pory, jakoś tak kłuło mnie w sercu za każdym razem kiedy słyszałam jej imię z jego ust. Może byłam wtedy przewrażliwiona, może po prostu poczułam się trochę zazdrosna, że zamiast przyjeżdżać do mnie, tak jak obiecał, to on odprowadzał ją do domu "bo tak wypada zrobić". No dobra... próby kończyły się koło północy, więc zrozumiałe, że głupio zostawić dziewuche, kazac jej jechac pociągiem do dużego miasta samej a potem jeszcze pozwolić jej się tłuc nocnym autobusem po mieścia, który wiózł ją pod dom. Mimo wszystko... kosztowało mnie to wiele łez... bo zostały nam juz tylko weekendy by się widywać. Tęskniłam, płakałam, próbowałam rozmawiać czy może nie dałoby się tej sprawy załatwiać jakoś inaczej, czy nie znalazłby sie ktoś, kto by go zastąpił w tej całej akcji odprowadzania kolezanki pod dom... hmm... wszystkie moje proby rozmowy z nim kończyły się kłótnią, i wyrzutami... że mu nie ufam, że jestem zazdrosna. Może byłam, ale chodziło mi jeszcze o czas poświęcony mi! a raczej jego brak. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Potrzebowałam wsparcia, czułam się przygnębiona.. zadzwoniłam do niego. "-ja: Przyjedziesz jutro do mnie? -on: Wiesz, że jutro mam próbę a potem muszę.... -ja: (zaczynam płakać) Ale czy ty nie rozumiesz, że ja Cię potrzebuję on- A czy ty mnie nie rozumiesz, że ja mam obowiązku wobec zespołu?! ja": (płacz i trzask słuchawką).
    Po tygodniu od tej rozmowy zerwał ze mną. Bo jak on twierdzi "kazałam mu wybierać między sobą a zespołem". Przy czym ja chciałam spędzać z nim tylko więcej czasu, a zespół akceptowałam od początku naszego związku...
    Po trzech dniach wrócił... ze łzami w oczach
    Przyjęłam go z otwartymi ramionami, bo tęskniłam, bo kochałam, bo byłam głupia i ślepa...
    Po jakichś 10 miesiącach znowu się rozstaliśmy... Powód ?
    Było ich chyba już za dużo... Przede wszystkim cały czas bałam się, że On mnie pewnego dnia znowu rzuci. Czułam sie też jakby na drugim albo na n-tym miejscu w hierarchii ważności dla niego. Przede mną zawsze był zespół, co zauważyłam dość późno... za późno... bo zdążyłam się juz w Nim zakochać bez pamięci. Innym powodem był brak czasu... on miał studia/pracę/zespół a kiedy w końcu przyjeżdżał na weekend do rodzinnnego domu.... cała rodzinka chciała się też nim nacieszyć, więc mi zostały wieczory... góra 4 - 5 godzin w sobote i troche mniej w niedziele.... W końcu stało się....Oddaliliśmy się od siebie... do tej pory udawałam, ze nie przeszkadza mi taki stan rzeczy... po prostu stwierdziłam, że jakoś przez to przejdziemy. W pewnym momencie doszło nawet do tego, że nie miał czasu do mnie zadzwonić, kiedy się przez cały tydzień nie widzieliśmy... Jednak kiedy do mnie przyjechał w weekend sam się wygadał, że spotkał się ze swoją wokalistką i poszli gdziestam razem na koncert. No do cholery... to miła czas szlajać się z nią po koncertach a nie miał czasu do mnie zadzwonić... zrobiłam awanturę i .... zgadnijcie co.... rzucił mnie na drugi dzień!

    Płakałam, łykałam tabletki uspokajające, próbowałam się uczyć do sesji i zapomnieć... Poszłam nawet do psychologa... bo chciałam walczyć z tym uczuciem i udało mi się!

    Całkowicie zerwałam kontakty, mimo iż proponował mi 'przyjaźń'. Taka przyjaźń na dłuższą metę nie miałaby sensu. A nawet pogorszyłaby zapewne mój stan... Poza tym... chyba nie chciałabym przyjaźnić się z człowiekiem, który zadał mi tyle bólu... Który po każdej kłótni nie odzywał się, nie przepraszał, nie dzwonił, żeby powiedzieć, że wszystko jest okej. To ja musiałam dzwonić i przepraszać i ratować naszą miłość... On wiedział, że był dla mnie najważniejszy... i dlatego karał mnie jakimś terrorem psychicznym... mam tu na myśli - nie odzywanie sie po kłótni..., jakies próby szantażu, że albo bedzie tak jak on chce, albo mnie rzuci... może nie dosłownie, ale tak to odbierałam, bo to JA przepłakiwałam całe noce po każdej kłótni, kiedy ON spał sobie spokojnie wiedząc, że nastepnego dnia będę na niego czekała....

    Teraz dopiero przejrzałam na oczy... kiedy widze to wszystko z dystansu...
    teraz kiedy jestem szczęśliwą kobietą, która czuje się kochana... Od kilku miesięcy jestem z kimś innym.... i jest wspaniale:) dziękuję Ci za to!:* To ty pomogłeś mi spojrzeć na to wszystko z dystansem, byłeś przy mnie kiedy opłakiwałam nieudany związek... To ty sprawiłeś, że czuję się kochana, atrakcyjna, wartościowa, mądra i przede wszystkim szczęśliwa! Szkoda, że nie spotkalismy się wcześniej... może nie musiałabym przez to wszystko przechodzić...;)

    ehh... Wygadałam się...
    A co Wy zrobiłybyście na moim miejscu? Czy waszym zdaniem zachowywałam się normalnie czy histeryzowałam?

    Odpowiedzi (3)
    Ostatnia odpowiedź: 2009-06-18, 13:09:23
    Kategoria: Z życia
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Paula89 2009-06-18 o godz. 13:09
0

gekkon napisał(a):zrobilas dobrze, szkoda tylko ze dalas mu druga szanse. nie byl wart Twojej milosci skoro bezczelnie Cie oszukiwal i spotykal sie za Twoimi plecami z inna.

Zycze Ci duzo szczescia w nowym zwiazku :usciski:
dziekuje za dobre slowko :) teraz traktuje ten byly zwiazek jak cos nad czym mozna sie zastanowic, przemyslec... by nie popelnic tych samych bledow w nowym .... chcialam sie taz dowiedziec czy same zareagowalybyscie w ten sam sposob jak ja. .... czy oby nie przesadzalam , dlatego tez czekam na dalsze odpowiedzi
pozdrawiam was serdecznie:)

Odpowiedz
kropeczka_mała 2009-06-17 o godz. 13:04
0

babinie-cafe.pl ;p

[ Dodano: Sro 17 Cze, 2009 ]

Odpowiedz
gekkon 2009-06-17 o godz. 11:03
0

zrobilas dobrze, szkoda tylko ze dalas mu druga szanse. nie byl wart Twojej milosci skoro bezczelnie Cie oszukiwal i spotykal sie za Twoimi plecami z inna.

Zycze Ci duzo szczescia w nowym zwiazku :usciski:

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie