-
Gość odsłony: 5447
Pełnia księżyca - narodziny Norberta
21.02 był jednym z najcięższych ale również najpiękniejszych dni w moim życiu. O godz. 21:44 usłyszałam płacz mojego synka i zostałam mamą...moje marzenie się spełniło...ale może od początku ;)
Termin porodu miałam wyznaczony na 22 lutego..podczas jednej z wizyt u swojej ginki w październiku usłyszałam, iż szyjka jest bardzo krótka i mały pcha się na świat. Straszyli mnie, iż trzeba będzie założyć pesser, że mam leżeć plackiem i że napewno zobaczę synka przed 22.02 8)
Obyło się bez krążka a synkowi było bardzo dobrze w brzuszku i nie miał zamiaru wychodzić wcześniej mimo proroctw lekarzy. Końcówka ciąży była dla mnie bardzo ciężka..byłam już bardzo zniecierpliwiona (wręcz zdesperowana i wkurzona, że ananasy, seks, mycie okien nie działa) i nie mogłam się doczekać porodu 8) (tylko jak już poród się rozpoczął chciałam uciekać do domu ;) )
19.02 na 10 rano pojechałam na Inflancką na KTG. Jechałam tam bez większego przekonania ze coś może się wreszcie ruszy i nawet nie zabrałam spakowanej torby. Podczas badania odnotowano jakies pojedyncze słabe skurcze i już miałam wracać do domu, ale położna zmierzyła mi ciśnienie (bardzo wysokie) i od tego się wszystko zaczęło ;) Zaryczana wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na patologię ciąży. Mąż przerażony nie wiedział co się dzieje...strasznie nie chciałam zostać w szpitalu..nigdy wcześniej nie byłam w szpitalu i nie tak sobie to wszystko wyobrażałam. Myślałam, że książkowo nagle w nocy złapią mnie skurcze w domu i spokojnie z mężem udamy się na porodówkę. Teraz już wiem, że lepiej, że wcześniej trafiłam do szpitala i nie musiałam się martwić o miejsce. Wiedziałam, że wyjdę już z niego razem z Norbercikiem.
Gdy się trochę uspokoiłam, a mąż przemówił mi do rozsądku, że to lepiej dla mojego i dziecka bezpieczeństwa pojechał po moje rzeczy.
Godzinę później leżałam już na sali na oddziale patologii.
Następnego dnia robili mi szereg badań w tym między innymi USG na którym wyszło, że "maluch" waży już ok. 4300 (ku mojemu przerażeniu) i mam bardzo mało wód płodowych. Werdykt - trzeba rodzić! Ordynator poinformował mnie, iż rano następnego dnia będzie próba wywołania porodu. Byłam podekscytowana, zdenerwowana, przerażona i szczęśliwa...totalna burza hormonów i uczuć! Całą noc o tym myślałam i chyba przez to myślenie dostałam konkretnych skurczów..ale to nie było jeszcze TO....TO dopiero przede mną ;)
21.02 godz. 8:00 przyjechał do mnie mąż. Siedzimy i rozmawiamy..cieszymy się, że może już dziś zostaniemy rodzicami..jestem wyluzowana i czekam, aż ktoś po mnie przyjdzie. Ok 8:20 przychodzi po mnie położna i mówi, że idziemy na górę na salę przedporodową gdzie zostanę podłączona pod próbę oksy. Odsyła męża do domu i mówi, że jak coś zacznie się dziać napewno zostanie o tym poinformowany
8:40- leże na sali przedporodowej podłączona pod próbę oksy. Jest nieźle...na wydruku regularne skurcze, których ja nawet nie czuje..cieszę się z tego powodu i myślę, że nie będzie tak źle (tia... )
W związku z tym, iż na próbę zareagowałam skurczami..przyszedł lekarz zbadał mnie i powiedział, że mam bardzo dobre warunki aby dziś urodzić po czym zadał pytanie "chce Pani dzisiaj urodzić?" na co odpowiedziałam pytaniem "a są wolne sale do porodu rodzinnego?" ;) Zarezerwowali nam salę, dali oksy na dalsze wywołanie a ja szybko zadzwoniłam do męża aby przyjeżdżał bo rodzimy :D Ok. 13:00 lekarze przebili mi pęcherz płodowy (zielonkawe wody :| ) a ja zaczelam wysylac smsy, ze rodze :D (wreszcie!)
Zjechalismy na dol do sali porodów rodzinnych. Usmiechamy sie, spacerujemy po korytarzu trzymajac sie za rece i wspominamy jak to dopiero co sie poznalismy. Skurcze robia sie coraz bardziej bolesne i przenosze sie na lozko..maz obok trzyma mnie za reke..skurcze co 3 minuty..W bolach wytrzymalam do 5 cm..zapieralam sie, ze nie chce znieczulenia bo balam sie igly w kregoslup i komplikacji o ktorych sie naczytalam,ale gdy skurcze sie nasilaly wylam z bolu i stwierdzilam, ze jeszcze dluga droga przede mna i musze oszczedzac sily i meza ;) Po chwili poczulam wielka ulge..normalnie odjechalam...skakalam na pilce, maz robil zdjecia, usmiechalam sie i pisalam smsy. Rozwarcie postepowalo w miare szybko, ale polozna badajac mnie stwierdzila, ze powinnam miec cesarke bo dziecko bardzo duze i nie chcialo zejsc w kanal rodny..no ale to nie polozna, ale lekarze podejmuja decyzje..i tu zaczely sie schody...lekarz powiedzial, ze bedziemy rodzic naturalnie...
Ok. 19 mialam juz wszystkiego dosyc...bylam wykonczona...po otrzymaniu kolejnej dawki zzo skurcze zaczely zanikac wiec znow dawka oksy na pobudzenie...nie kontaktowalam..od rana bylam juz tak naszprycowana oksy, znieczuleniami, ze zaczelo mi sie krecic w glowie..chcialam uciekac do domu..strasznie chcialo mi sie pic, ale lekarze nie pozwalali..od rana nic nie pijal i nie jadlam bo wiedzialam, ze czeka mnie proba oksy..myslalam, ze zwariuje..maz dzielnie sie trzymal (ale widzialam też łzy bezradności..), zmienial podklady, przemywal mi twarz i usta woda..caly czas przytulal i wspieral...nie wiem co bym bez niego zrobila...biegał za lekarzami, ktorzy doslownie czuli jego oddech na plecach ;)...w pewnym momencie zaczelo zanikac tetno dziecka i strasznie sie przestraszylismy...pamietam tylko jak maz powiedzial, ze nie pozwoli aby wlos spadl mi i synkowi z glowy..Ok 21:00 bylo juz pelne rozwarcie a dziecko nadal bardzo wysoko..skurczy juz nie czulam..nog nie czulam..nic nie czulam..oprocz wielkiej bezradnosci i zrezygnowania...chcialam zeby juz bylo po wszystkim i co chwila zerkalam na zegar na scianie..wiedzialam, ze musze byc silna dla synka..nagle pojawil sie ordynator (moje wybawienie) i znalazlam sie na wozku inwalidzkim w drodze jak sie pozniej dowiedzialam na CC....co sie pozniej dzialo juz niewiele pamietam..podobno prosilam meza zeby obiecal ze wszystko bedzie dobrze..pytalam sie czy to bedzie bolalo itp.
Przed cieciem dostalam kolejne znieczulenie...nagle slysze cichutki, slodki glos..placz mojego dziecka..dzieki Bogu juz jest poza brzuszkiem..slysze od lekarza, ze jest 21:44...58 cm..4420 g...10 punktow..zaczynam plakac ze szczescie...strasznie sie trzese..gdy pokazali mi Norberta ledwo go widzialam ze zmeczenia, ale pamietam ze dostal od mamy calusa i przestal plakac. Zabrali mi go...a ja pojechalam na sale pooperacyjna.
Po jakims czasie przychodzi polozna, budzi mnie i kladzie obok Norberta..jestem przeszczesliwa..znow placze..tym razem przestaje sie trzasc..jest taki sliczny..najpiekniejszy na swiecie! Nie moge sie za bardzo ruszac i mam zakaz podnoszenia glowy, ale ja podnosze i caluje mojego synka. Pytam sie o meza..mowia, ze niestety nie moze wejsc na sale pooperacyjna..znow placze..po 15 minutach zjawia sie maz (wkradl sie :D) caluje mnie i Norberta w nosek..mowi, ze jestem najdzielniejsza kobieta na swiecie i dziekuje za pieknego synka...
Jestesmy zakochani po uszy w Norbercie..jest naszym najwiekszym szczesciem i najcudowniejszym darem od zycia. Najwazniejsze, ze Norbert jest caly i zdrowy bo jak patrze na wpis w jego ksiazeczke zdrowia, iz grozila mi wewnatrzmaciczna zamartwica plodu podczas porodu to do dzis mam dreszcze....
Strasznie go przytulamy, sciskamy i zameczamy nadmiarem milosci :D Jeszcze miesiac temu zarzekalam sie, ze nie chce miec juz wiecej dzieci..niesamowite jak szybko zmienilam zdanie wpartujac sie w Norbisia ;) Bylo ciezko, ale warto!
Dla chętnych wklejam link do filmiku, dziewczyna opowiada o wpływie ksieżyca na poród, czy skróciła jej się szyjka i czy urodziła.
https://www.youtube.com/watch?v=b_FASJlO9Tc
Dziekuje dziewczyny!
Papaja dobrze to ujela - dla takich chwil warto zyc.
O bolu i łzach juz zapomnialam..pamietam tylko te łzy szczescia :D
Werka napisał(a):Piękny opis, jakbym czytała o własnym porodzie, bo był taki sam scenariusz. Gratulacje dla dzielnych rodziców i Norbercika :D
U mnie dokładnie tak samo ;) Tylko ze krócej to wszystko trwało i bez znieczulenia. Ale tez patologia ciąży z powodu nadcisnienia, tez zagrazajaca zamartwica i cesarka na bólach partych
Jeszcze raz serdeczne gratulacje
Gratuluję !!! Piekny opis, wzruszający, dla takich chwil warto zyć :love:
Buziaki dla Was :D :D
Ale się namęczyłaś. Opis wzruszający.
Gratulacje synka :brawo:
Majcik, niesamowicie to opisałaś. Aż się popłakałam ze wzruszenia :)
Wszystkiego co najlepsze dla Waszej trójki :)
Przepiękny opis - aż dostałam ciarki ;)
Gratulacje Majcik :D
oj byłaś dzielna i lekko nie miałaś!
Fajnie, że Norbercik jest już wśród Was :)
Piękny opis, jakbym czytała o własnym porodzie, bo był taki sam scenariusz. Gratulacje dla dzielnych rodziców i Norbercika :D
OdpowiedzPodobne tematy