• Yfi odsłony: 8311

    Jak duży wpływ mają pieniądze na związek?

    Czesc Baby! Rzadko sie udzielam na forum, ale przyszedl moment ze chcialbym, aby ktos na moj zwiazek spojrzal z boku i cos mi doradzil.Jestesmy para od 13 lat, malzenstwem od lat 3. Nie wiem od czego wlasciwie zaczcac. Jest zle, momentami bywa dobrze, ale rzadko.Od 2 lat pracuje dla dobrej firmy i moje zarobki kilkarotnie przekraczaja zarobki meza. Wszystkie finansowe zobowiazania spadly na mnie, samodzielnie utrzymuje caly dom i osczedzam. Tak kiedys ustawilismy stale zlecienia w banku i tak zostalo. Jest mi z tym zle, czuje sie odpowiedzialna za wszystko i czuje, ze maz sobie odpuscil. On mowi ze pieniadze szczescia nie daja!!! Zgadzam sie, ale kredyt trzeba placic, rachunki placic. Szlag mnie trafia. Dzisiaj wybuchla awantura o pieniadze. Zapytalam tylko, czy udalo mu sie cos odlozyc? Wkurzyl sie, ze w piatek wieczorem takie tematy poruszam. Juz raz jak prowadzil firme to wpadlismy w straszne problemy finansowe, on wpadl w depresje a ja wzielam sie do roboty i wszystkie dlugi splacilam. Pisze to bardzo chaoycznie, nie wiem czy uda Wam sie z tego cokolwiek zrozumiec. Mam zal do niego, przestal mnie pociagac jako facet, nie chce sama ciagnac tego wozu. Jak mam mu zaufac?

    Odpowiedzi (38)
    Ostatnia odpowiedź: 2013-04-10, 15:57:20
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2013-04-10 o godz. 15:57
0

Yfi napisał(a):Kurczak mam ochote Ci wirtualnie wysciskac! Wlasnie o to chodzi. Niech cos wymysli, niech chociaz sprobuje... Ja to docenie. Chce poczuc ze jemu tez zalezy.
Widzisz Yfi - już tak naprawdę wiesz o co Ci chodzi. :)

Nawet nie o pieniądze, nie o rachunki ale o to poczucie, że tej drugiej osobie też zależy na wspólnym pchaniu tego wózka zwalnego "wspólnym zycie"- gdzie każdy robi to co może zgodnie z mozliwościami na danym moment.
Obejmuje to przeciez nie tylko płacenie rachunków, ale także co wg mnie jest istotniejsze wspolne szukanie rozwiązań dla pojawiających się problemów, potrzeb.
Łatwiej zyje się jak będzie to wsparcie. Nie się ma poczucie, że "wszystko samemu".

Yfi - musisz z nim porozmawiać ale tym razem nie o pieniądzach, rachunkach, wydatkach ale własnie o jego zaangażowaniu w Wasze zycie.

Odpowiedz
Gość 2013-04-10 o godz. 15:18
0

Yfi, kurczak... ja sie absolutnie nie odnosze do czyjejkolwiek konkretnej sytuacji. tylko tak mi jeszcze jedna refleksja mniej wiecej wiazaca sie z termatem przyszla do glowy - to i ja dopisalam.

a w kwestiach tego typu my sie dogralismy dosc nietypowo, ale tez po jakimstam czasie nieporozumien, dolow itp.

byl taki czas, kiedy w jakimstam aspekcie nie dosc, ze robilam duzo wiecej, niemalze wszystko - to jeszcze wkrecalam sie w poczucie winy z tego powodu (i z powodu, ze doby nie dawalam rady rozciagnac), i czulam sie koszmarnie niedoceniana. byl z kolei taki czas, kiedy za bardzo sobie odpuscilam... najciezszy chyba dla mnie psychicznie byl jednak czas na utrzymaniu meza krotko przed i krotko po urodzeniu Mlodej.

ale tak, wspolne ustalenia, wspolne podzialy, wspolne kombinowanie co zrobic z 'za krotka koldra' - to chyba konieczne.

trzymam kciuki za wszystkich docierajacych sie w tych tematach - serio wiem, ze to nielatwe.

Odpowiedz
Yfi 2013-04-10 o godz. 15:16
0

Probowalam rozmawiac, ale moj maz nie znosi konfrontacji, czuje sie przycisniety do muru i zachowuje sie jak dziecko... No i zawsze zaczyna sie awantura.

Odpowiedz
Yfi 2013-04-10 o godz. 15:13
0

Kurczak mam ochote Ci wirtualnie wysciskac! Wlasnie o to chodzi. Niech cos wymysli, niech chociaz sprobuje... Ja to docenie. Chce poczuc ze jemu tez zalezy.

Odpowiedz
Gość 2013-04-10 o godz. 15:13
0

Yfi napisał(a):Ja watpie, ze moj maz chce pracowac nad tym zwiazkiem.
Moze sie myle.
Nie wiem jak egzekwowac od meza, zeby zainteresowal sie domem, utrzymanem domu i mna ;(
Probowalam krzykiem, grozbami, dobrocia - nic nie dziala.
Ryczec mi sie chce ;(
Pojchalismy dzisiaj na zakupy, doszlo do awantury, teraz siedzimy w osobnych pokojach. Zyjemy obok siebie a nie ze soba. Coraz wiecej nas dzieli a coraz mniej laczy.
A rozmawiałas z nim o tym? Wprost? czy chce dalej to ciągnąć? Czy ma to sens?
Ja to zrobiłam. Wstrząsnełam sobą i nim. Tak to nas obydwoej przeraziło - wizja rozstania, że potem było dobrze. Ale nie w chwili rozmowy, zacietrzewienia. Bo wtedy razem pisalismy pozew rozwodowy 8)

Odpowiedz
Reklama
Gość 2013-04-10 o godz. 15:09
0

Shiadhal napisał(a):mi wczoraj przypomniano jeszcze jedna istotna rzecz:

jesli akurat tak sie sklada, ze jedna osoba ma znacznie mniej poplatny zawod / kwalifikacje / stanowisko, niz druga - to jeszcze nie powod, zeby obarczac ja z tego powodu prowadzeniem domu... bo nie chodzi przeciez o to, ze jak ktos mniej zarabia, to musi to 'odpracowywac' sprzataniem.

inna rzecz, jesli faktycznie ta lepiej platna praca wiaze sie z wiekszym poswiecanym jej czasem, stresem i tak dalej.

no i oczywiscie - nie ma jednego uniwersalnie dobrego przepisu.
Shiadhal - ja nie mówię tu tylko o kwestiavh materialnych, ale generalnie o podejsciu do zycia i jakiś tam obowiązków.
Pamiętam, że u mnie momentem kluczowym, tym co wylało czarę goryczy i skutkowało nawet moim nadmiernym ekshibicjonizmem na forum był fakt, ze mój małżonek "nie miał czasu" do połowy lipca wymienic mi opon zimowych na letnie. Nie mówię o oleju, przeglądach, naprawach. Nie to bynajmniej ze był tak zapracowany - czas na spotkania meczowo-piwne z kumplami miał... I zawsze o tym pamiętał.

Mąz Yfi - powiedział jej ze nie bedzie stać ich na dziecko.... To niech coś wymyśli, wysili się zeby okazało się ze ich będzie stac.
Zredukowanie wydatków? Inny styl zycia? Cokolwiek - niech zaproponuje, wyjdzie z inicjatywa. A nie od razu "nie". Myslę, ze o to chodzi.

Odpowiedz
Yfi 2013-04-10 o godz. 15:03
0

Ja watpie, ze moj maz chce pracowac nad tym zwiazkiem.
Moze sie myle.
Nie wiem jak egzekwowac od meza, zeby zainteresowal sie domem, utrzymanem domu i mna ;(
Probowalam krzykiem, grozbami, dobrocia - nic nie dziala.
Ryczec mi sie chce ;(
Pojchalismy dzisiaj na zakupy, doszlo do awantury, teraz siedzimy w osobnych pokojach. Zyjemy obok siebie a nie ze soba. Coraz wiecej nas dzieli a coraz mniej laczy.

Odpowiedz
Gość 2013-04-10 o godz. 15:00
0

mi wczoraj przypomniano jeszcze jedna istotna rzecz:

jesli akurat tak sie sklada, ze jedna osoba ma znacznie mniej poplatny zawod / kwalifikacje / stanowisko, niz druga - to jeszcze nie powod, zeby obarczac ja z tego powodu prowadzeniem domu... bo nie chodzi przeciez o to, ze jak ktos mniej zarabia, to musi to 'odpracowywac' sprzataniem.

inna rzecz, jesli faktycznie ta lepiej platna praca wiaze sie z wiekszym poswiecanym jej czasem, stresem i tak dalej.

no i oczywiscie - nie ma jednego uniwersalnie dobrego przepisu.

Odpowiedz
Gość 2013-04-10 o godz. 14:50
0

Yfi napisał(a):
Kurczak prosze napisz jak dotarliscie sie z mezem??? Co zrobilas???
Ja sie boje, ze malymi krokami zblizamy sie do rozwodu. Milosc miloscia, ale rachunki tez trzeba placic.
Yfi - przedewszystkim teraz z perspektywy czasu wiem, że mój mąż chciał i wykazał dużo dobrej woli, włożył dużo pracy by nasz związek przetrwał.

Ja w pewnym momencie zostałam doprowadzona do takiego stanu ze histeryzowałam strasznie - były potworne kłótnie, płacze, awantury, rzucanie talerzami, groźba rozwodu - jeszcze nawet przed ślubem.... Z czego nie jestem dumna. Ale dopiero wtedy tak naprawde dotarło do meza ze cos jednak jest nie halo i coś należałoby zrobić. Ale to trwało.
Oczywiście nie polecam tego rozwiązania.

Tak myślę i wiem ze przyczyn tego zachowania i takiego postępowania nalezy jednak upatrywac w wychowaniu, w korzeniach rodzinnych.
Mój mąz to wykapany teść.
A mówi się "jak nie chcesz miec męza jak tescia to nie bądź jak jego matka". I ja się tego trzymam.

Wiem ze duzo daję, dbam i tego samego wymagam i egzekwuję od męza.
Mysle ze to sprawdza się w każdej dziedzinie zycia - jesli szanujesz siebie, znasz swoją wartość, to inni tez Cię szanują. No i niestety na odwrót tez to działa.

Odpowiedz
Yfi 2013-04-10 o godz. 13:59
0

Czesc! zaczelam ten temat a pozniej zniknelam, przepraszam, ale z wielkim zainteresowaniem przeczytalam wszystkie posty.
Tym co moj post skrytykowali chce tylko wytlumaczyc ze moje problemy nie polegaja tylko na tym, ze zarabiam wiecej od meza, nie w tym tkwi problem. Problem tkwi w postawie mojego meza, ktory jest totalnie oderwany od rzeczywistosci a ja sama ciagne ten wozek. Place rachunki, odkladam, splacam dlugi.Jesli chodzi o aspekty nieekonomiczne - wspaniala atmosfera, cieple bulki, posprzatany dom - o to moj maz potrafi zadbac - moze RAZ NA MIESIAC. To ja sprzatam, gotuje, robie zakupy. I staram sie stworzyc cieply dom (co mi raczej nie wychodzi, bo moje rozgoryczenie i frustracja rosna).
Zaczelsimy rozmowy o dziecku, moj maz powiedzial ze nie poradzimy sobie finansowo . I wiecie co mnie najbardziej wkurza??? Ze po raz kolejny moje potrzeby schodza na drugi plan.
Kurczak prosze napisz jak dotarliscie sie z mezem??? Co zrobilas???
Ja sie boje, ze malymi krokami zblizamy sie do rozwodu. Milosc miloscia, ale rachunki tez trzeba placic.

Odpowiedz
Reklama
Gość 2013-04-08 o godz. 13:45
0

kurczak napisał(a):Jak zmotywowac kogoś gdy samemu brakuje sił na motywowanie siebie?
sadze, ze Kerali chodzi m.in. o to, ze czasami wieksze skorzystanie z tych 'niematerialnych' rzeczy wnoszonych przez druga osobe - zadbania o dom / atmosfere / dzieci / strawe dla ciala i ducha (niepotrzebne skreslic, wlasciwe dopisac) pozwala latwiej podbic wlasna motywacje (i w efekcie zera na koncie), niz naciskanie na to, zeby strona pracujaca wiecej nad dmuchaniem w domowe ognisko nagle zlapala maczuge i dorwala w koncu tego mamuta.

absolutnie nie twierdze, ze to sytuacja Agi czy kogokolwiek konkretnego - oceniac moge ew. swoje uklady domowe, nie cudze.

no i tez - fajnie to sie kombinuje w teorii, a w praktyce kobiecie, ktora nawet dobrze zarabia, czesto trudno 'pozbyc sie' na rzecz partnera obowiazkow domowych...

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 13:38
0

Kerala napisał(a):
W mojej opinii małżeństwo opiera się na starej komunistycznej zasadzie "każdemu wedle potrzeb, każdy wedle możliwości".[b/]
Sek w tym, że nie wszyscy ludzie są gotowi na to, aby przestawić się z myślenia 'twardymi faktami' (o czym za moment) na myślenie holistyczne.
No własnie. Wg. mozliwości.
Czuję nosem ze np. w przypadku męza AGI_M mozliwości sa ( ona je zauwaza), ale jakby checi ze strony brak?
I co wtedy?
Jak zmotywowac do pracy nad poprawa standardu zycia? I nie mówimy tutaj nie nie wiadomo o czym, o gwaizadkach z nieba, nawet wakacjach dwa razy do roku, tylko o podstawowych potrzebach - zeby nie martwic sie, że jak w tym miesiący kupie sobie buty na zimę to czy wystarczy mi na lekarza dla dziecka, gdy bedzie taka potrzeba.

Mysle, że własnie najbardziej meczące jest to myslenie, kombinowanie, wybieranie priorytetów i swiadomośc, ze gdyby ta druga strona chciała, przyłozyła się to byłoby lepiej.
Oczywiście rozumiem niematerialne korzysci zycia z kims kto jest ciepły, rodzinny i potrafi piec rzeczone bułeczki.

Jesli ona jest zmeczona i nie ma sił nawet na wstawanie? Tu nie chodzi o niedocenianie tego co się ma tylko o zmeczenie zmaganiem się z codzinnościa, która jest szara, beznadziejna i brak jakichkolwiek widoków na poprawę. Jak zmotywowac kogoś gdy samemu brakuje sił na motywowanie siebie?

Odpowiedz
Kerala 2013-04-08 o godz. 13:16
0

kurczak napisał(a):Anirrak - ja zrozumiałam to tak, ze w zadnym związku nie powinno dochodzić do sytuacji ze ktoś wypomina te 30%.
Bez względu czy to mówi kobieta czy męzczyzna.
I ja sie z tym zgadzam.

To własnie miałam na myśli, choć ujęłam to wyjątkowo niegramatycznym zdaniem. Pojawienie się kategorii "pasożytnictwa" (niekoniecznie nawet nazywanej tymi słowy) jest zawsze alarmującym sygnałem dla związku niezależnie od tego, czy wysuwa to oskarżenie mężczyzna lub kobieta.
Teraz co do tego, co napisała Kurczak: że nalezy dążyć do poprawy swojego standardu życia.
Oczywiście zgoda, ale ja pod tym rozumiem nie tylko kwestie ekonomiczne, a właściwie rozumiem kwestie głównie nieekonomiczne.

Powiedzmy, że pomocna może być tutaj moja teoria farb Beckersa lol , bo wpadłam na nią w Castoramie własnie przy stoisku tej firmy ;)
W skrócie chodzi o to, że biskupia purpura zestawiona z łagodnym beżem da zupełnie inny efekt, niż połączona z trawiastą zielenią.
Co nie znaczy, że sama biskupia purpura jako taka jest do dupy, a znaczy tylko tyle, że jej efekt jest uzależniony od kontekstu, w jakim się znajdzie.
Dlatego ten sam człowiek może zostać nazwany przez jednego partnera "pasożytem", bo zarabia o wiele mniej, zaś inny partner dostrzeże wartości dodane własnoręcznie pieczonych bułeczek, stabilności domu i rodziny czy faktu, że dzięki drugiej osobie może poświęcić się karierze, bo dzieci będą dopilnowane, a do domu będzie się chciało wrócić.

Nawiasem mówiąc u mojej znajomej właśnie teoria farb Beckersa została zignorowana, bo wierzyła szczerze w to, że związek opiera się na równości i sprawiedliwości.
A to nie jest prawda i kto w to wierzy, ten albo dostanie od życia po tyłku i będzie musiał zweryfikować podejście, albo się w końcu rozwiedzie.

W mojej opinii małżeństwo opiera się na starej komunistycznej zasadzie "każdemu wedle potrzeb, każdy wedle możliwości".
Sek w tym, że nie wszyscy ludzie są gotowi na to, aby przestawić się z myślenia 'twardymi faktami' (o czym za moment) na myślenie holistyczne.

Myslenie twardymi faktami najlepiej widac w sytuacji, w której jeden z partnerów dochodzi do wniosku, że ktoś w związku najwyraźniej traci i najpewniej jest to on sam, zatem postanawia wypisać na kartce plusy i minusy małżeństwa (nawiasem mówiac jestem wielką przeciwniczką takich kartek, bo m.in tak ukierunkowane myślenie położyło moje pierwsze małżeństwo).
I tak po jednej stronie znajdują się owe twarde fakty- czyli wysokość pensji, własność samochodu lub mieszkania, procent obciążenia kredytem (czyli kto spłaca większosc, kto resztę), prestiż społeczny zwiazany z zawodem lub wykształceniem (tak, to również niektórzy wpisują ;) ) i tak dalej.
Po drugiej stronie- po długiej chwili namysłu- pojawiają się takie plusy jak "opiekuje się dzieckiem" czy "gotuje dobrą pomidorówkę".
Jest jasne, że takie zestawienie wygląda żałośnie dla tego z partnerów, który ma po swojej stronie mniej twardych faktów.
Zaś błąd tego myślenia jest elementarny: wartości dodane są kategoriami zupełnie innej parafii niż twarde fakty, dlatego takie zestawienie nie ma żadnego sensu.
Poza efektem umocnienia się jednej strony w przekonaniu, że faktycznie jest w tej relacji dojona i wykorzystywana, bo partner dokłada się mniej.

Teraz czym są wartości dodane: są tym, co moja znajoma okresliła mianem "pasożytnictwa ekonomicznego" nie dostrzegając, że ma:

- rekonstruowaną rodzinę, która zaczyna mieć naprawdę dobrą jakość
- chce się jej co rano podnosić tyłek z łóżka, bo ma przy boku kochającego chłopa, który w nią wierzy
- może zostawać po godzinach i obsztorcowywać pracowników, bo chłop odbierze Młodą ze szkoły, zorganizuje jej kinderbal, przygotuje karmnik dla ptaków na ZPT i odśnieży podjazd
- załatwi sprawy urzędowe, upiecze ciasto, a wieczorem jej powie, że jest najmądrzejsza i najpiękniejsza
- jest jej wierny, wobec niej lojalny i uczciwy, potrafi ją rozbawić lub skłonić do refleksji, mają o czym rozmawiać i o co się pokłócić ;)

niestety "twarde fakty" były dla chłopa bezlitosne: zarabiał mniej i jakby nie odwracać kota ogonem to nadal było to nieszczęsne 30%
Ponadto chłop nigdy nie powiedział, że jego marzeniem jest bycie prezesem NBP. O firmie zaczął mówić przyciskany przez nią do muru, bo w pewnym momencie zaczął się czuć beznadziejnie z tymi trzydziestoma procentami, ktore powracały w ich rozmowach jak bumerang. Mimo to jego pomysłem na życie nigdy nie było zarabianie kapusty w ilościach powalających, a stworzenie fajnego, ciepłego domu. Co jest właśnie wartością dodaną nieprzeliczalną na cyfry i sumy.

Piszę to na marginesie postu Kurczaka, a konkluzja jest jedna:
walcząc o swoje jedyne słuszne racje warto uważać, aby nie wylać dziecka z kąpielą.
Zaś poprawę standardu życia rozumiem przede wszystkim w ten sposób, aby nauczyć się oddzielać oczekiwania realne od nierealnych i zrozumieć, ile my sami gotowi jesteśmy dać.
W momencie bowiem, kiedy rośnie nasza dojrzałość życiowa poprawia się też standard zycia, bo zwyczajnie nie trawimy czasu i energii na walenie łbem w ścianę, a uczymy się doceniać potencjał wartości dodanych.

kerala

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:49
0

AGA - oczywiście, ze możesz.
Jak chcesz pogadać to zapraszam na priv.

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:41
0

kurczak napisał(a):AGA_M napisał(a):kurczak napisał(a):Powiem na swoim przykładzie - jest mi dobrze,
a mnie nie :( i jestem zmęczona
:usciski:

AGA_M. Naprawdę moge to zrozumieć.
Jak mozna Ci pomóc?
a moge wydrukowac co napisalaś i podsunąc pod nos komu trzeba? moze pomoze

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:34
0

AGA_M napisał(a):kurczak napisał(a):Powiem na swoim przykładzie - jest mi dobrze,
a mnie nie :( i jestem zmęczona
:usciski:

AGA_M. Naprawdę moge to zrozumieć.
Jak mozna Ci pomóc?

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:29
0

za szybko mi się wysłało.

AGA_M. Napewno nalezy dazyć do poprawy swojego standardu zycia!
Nie poprzestawac na półśrodkach i przymykaniu oczu. To nie jest metoda. Co jakiś czas bedzie się ta nagormadzona zółć wylewac. I dojdzie do utraty szacunku, zalu, pretenesji - to co napisała na konie Yfi.

Mysle, ze strach, obawa, niepewnośc jest wytłumaczeniem dla takiego "wypomianania"/rozmów. Oczywiście tez zalezy to formy w jakiej nasze obawy bedziemy przekazywac. Przeciez nie chodzi o zgnojenie, pograzenie te drugiej osoby tylko o zmotywowanie do działania dla dobra rodziny. No i trzeba wczóc się z rolę tej drugiej stony - może ona tez jest tak samo przestraszona, podłamana i zwyczajnie sie boi? Marazm w naszym społeczeństwie jest teraz mozno wszechobecny ( porzyjaciółka psycholog coraz czesciej się z tym spotyka). Dlatego strach bardzo czesto blokuje przed chęcia podjęcia jakiegokolwioek działania.

Jesli mówimy o pieniądzach - nie ukrywajmy jest to bardzo istotny element naszego zycia, mozna się kochać, szanowac ale rachunki, kredyty itd trzeba opłacic. I jak nie ma problemów to te zaczynają się jak zaczyna brakowac pieniedzy. Oczywiście każdy ma inny próg, od którego ocenia ze brak mu pieniedzy.

Ja mam ten komfort ze mój mąz dobrze zarabia i jak mi się podwinie noga (tfu tfu) to bez problemu utrzymamy się. Ma dobry, "chodliwy" zawód. Jednak duzo pracy kosztowało mnie by "nauczyć" go pracy, szacunku do pracy i pieniędzy, potrzeby rozwoju. Na poczatku to ja ciagnęłam to wszystko.
Miałam męza na zasadzie "jakim mnie Panie Boże stworzyłes takim mnie masz" i Piotrusia Pana, którego credo zyciowe było "zabawić się w dobrym towarzystkie, pobzykac, popić. Fajnie byłoby to robić na wyspach Bahama ale to w sumie tylko sceneria a ta ma drugoplanowe znaczenie".
Facet totalnie bez planu na zycie, bez wiekszych potrzeb oprócz tych oczywistych fizycznych - byle jak, byle gdzie.

Ja tak nie mogłam. Były i rozmowy i kłótnie i awantury i wypominania.
Teraz jakoś się dotarlismy i dogadujemy z podziałem ról, naszymi potrzebami. To nastapiło naturalnie. Mąz dojrzał, ma więcej marzeń i co wiecej wierzy ze może je zrealizwać. A ja staram się go w tym wspierac.
Ale było bardzo cięzko.

Troche chyba of topicowo.

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:20
0

kurczak napisał(a):Powiem na swoim przykładzie - jest mi dobrze,
a mnie nie :( i jestem zmęczona

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 12:04
0

AGA-M nie wiem na pewno.

Wiem, ze łatwiej jest życ jak ma sie wszystko podane pod nos i nie trzeba się specjalnie martwić. I może w tym jest problem.
Tak jest łatwiej i nie chce się z tego luksusu braku odpowiedzialności w jakiejś dziedzinie zrezygnowac?
Powiem na swoim przykładzie - jest mi dobrze,

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 11:57
0

kurczak napisał(a):Wypominanie, wypominaniem - jest złe, ale ja bym się zastanowiła co za tym stoi. Strach , frustracja, niepewnośc osoby która dzwiga na sobie tak ogromną odpowiedzialność? Brak poczucia bezpieczeństa - co się stanie jak ja nie dam rady dalej tego ciągnąc? Czy on bedzie w stanie przejąc na siebie moje obowiązki? Zabiezpieczyć podstawowe potrzeby zyciowe?


czyli: wypominać by w końcu cos zrobił dla siebie, dla rodziny... czy olać i dalej gryźć sie myslami co będzie jak zdrowie nie pozwoli dalej pracować?

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 11:42
0

Anirrak - ja zrozumiałam to tak, ze w zadnym związku nie powinno dochodzić do sytuacji ze ktoś wypomina te 30%.
Bez względu czy to mówi kobieta czy męzczyzna.
I ja sie z tym zgadzam.
Wypominanie, wypominaniem - jest złe, ale ja bym się zastanowiła co za tym stoi. Strach , frustracja, niepewnośc osoby która dzwiga na sobie tak ogromną odpowiedzialność? Brak poczucia bezpieczeństa - co się stanie jak ja nie dam rady dalej tego ciągnąc? Czy on bedzie w stanie przejąc na siebie moje obowiązki? Zabiezpieczyć podstawowe potrzeby zyciowe?

Byłam kiedyś w podobnej sytuacji jak Yfi - może nie dokładnie takiej samej, bo to kilka lat temu i bez wspolnego prowadzenia gospodarstwa, ale byłam cięzko zmeczona "ciągnięciem" za sobą chłopa.
Znam ta niepewnośc, ten strach o przyszłośc.

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 11:33
0

Kerala napisał(a):Sytuacja, w której 30% pokrycia wydatków z pensji męza/zony staje się istotnym argumentem w dyskusji, ktorej jedynym celem jest ustalenie dominacji w związku (ja wiem, że to tak nie wygląda dla samych zainteresowanych, ale dokładnie tak wygląda z boku) jest zawsze sytuacją niezdrową.
Niezależnie od tego, czy te 30% pochodzi z kieszeni mężczyzny czy kobiety.
Kerala, tego kawałka nie rozumiem
A chciałabym zrozumieć - bo generalnie dał mi Twój post do myslenia - możesz mnie naprowadzić, o co w tym fragmnecie chodzi?

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 11:24
0

Kiniak napisał(a):Bo dogłębnej lekturze postu Kerali mam odwagę głośno krzyczeć - jestem pasożytem 8)
No to chyba dobry układ :lizak:
Dla kobiety oczywiście :)

Odpowiedz
Gość 2013-04-08 o godz. 11:11
0

Bo dogłębnej lekturze postu Kerali mam odwagę głośno krzyczeć - jestem pasożytem 8)

Odpowiedz
Kerala 2013-04-08 o godz. 01:26
0

Odpowiedzi na wszystkie pytania z postu Yfi brzmią w moim przypadku jednakowo: nie wiem.
Wiem za to coś innego: układ, w którym żona zarabia więcej niż mąż rzadko się sprawdza. I to nie dlatego, bo mężczyźni czują się sfrustrowani i wykastrowani faktem, iż nie przynoszą mamutów okazałej wielkości, ale dlatego, bo wiele kobiet nie potrafi się w tej sytuacji odnaleźć.
Dla jasności: jestem feministką, tyle że mój feminizm jest mocno zweryfikowany przez życie.
I uważam, że dobre jest to, co służy ludziom a nie to, co dobrze brzmi na transparentach.
W moim poczuciu hasło zdrowego egoizmu (wraz z przystawkami czyli mam prawo do szczęścia, mam prawo do wolności, mam prawo do kariery, mam prawo do rodziny) wyprzedziło o jeden krok mniej wdzięczne hasło "nie istnieje wolność absolutna, a mądrość polega na zdawaniu sobie sprawy z ograniczeń".

Ponieważ Nezi i Shiadhal napisaly wszystko, co można było w tym temacie w sposób konkretny napisać, ja polecę historią z życia wziętą, która pokazuje coś IMHO istotnego.

Mam koleżanke, samotną matkę córki. Jest w stanie permanentnego oczekiwania na Wielką Miłość i przeżyła kilkanaście miłości, które miały być Wielkie, a były mikre. Oczywiście jej zdaniem.
Trzy lata temu spotkała rozwodnika z synem i miała być to Wielka Miłość. Rozwodnik miał chodliwy (i teoretycznie dobrze opłacany) zawód, ponadto najbardziej lubił zajmować się domem i piec przysłowiowe bułeczki.
Dopóki znajomość była w fazie intensywnych endorfin dopóty bułeczki smakowały niebiańsko, a na plan pierwszy wybijały się wartości dodane tego układu: był ciepły dom, jej córka miała wspaniałego ojczyma (a fakt, że się świetnie facet sprawdzał w tej roli), rodzice byli przeszczęśliwi z tytułu tak znakomitego kandydata na zięcia, a ona sama czuła się kochana, pożądana oraz dostawała genialny seks w promocji.
Po paru miesiącach poprosiła go, aby coś zrobił ze swoim chodliwym zawodem i zaczął zarabiać realne pieniądze, zamiast siedzieć w budżetówce.
Pojawiły się obietnice, że już, zaraz, za moment założy własną firmę i będą żyć dostatnio, a ona sama będzie mogła rzucić robotę.
Czego- jak podkreślała- gorąco pragnęła, bo miała genialny plan na zycie aby leżeć i pachnieć.
Firma jakoś nie powstawała, po kolejnych miesiącach dziewczyna podliczyła rachunki: za gaz tyle i tyle, za benzynę tyle i tyle, za korepetycje mojej córki i za angielski twojego syna tyle i tyle.
Okazało się, że jego pobory pokrywają 30% tych wydatków, za resztę płaci moja znajoma.
Ona w tym czasie harowała jak dziki osioł na wysokim stanowisku, wracała późną nocą, awansowała i było jeszcze gorzej (czytaj= bardziej eksploatująco). A firmy jak nie było tak nie było.
Były za to bułeczki, ciepły dom i tak dalej i tak dalej, nie było natomiast już upojnego seksu, bo miała odruch zwrotny przy kochaniu się z pasożytem.
Rozstali się więc, a ona odetchnęła z ulgą.

Tak ta historia wygląda od jej strony.
A ja od siebie ją uzupełnię:
prawda jest taka, że jej genialny plan mial pewien słaby punkt, bo to kobieta stworzona na dyrektora, która ciężko odchorowuje sytuację, w której nie ma wpływu na ludzi i nie ma przypływów na konto. I w życiu nie rzuciłaby żadnej roboty, bo motorem jej życia jest awans, pięcie się w górę, zdobywanie władzy i pieniędzy.
Czego nie piszę potepiająco: ona to kocha i tak właśnie ma.
Kocha jednak również seks i bułeczki, nie znosi jednak, kiedy ktoś dysponuje jej własnością (czyli domem, sprzetami, dzieckiem i jej własnym życiem).
Najlepiej by było, gdyby jej Wielka Milość miała pieniądze, ale nie na tyle, aby ją zdominować, jak również nie tak niewiele, aby zarabiać mniej od niej (co jest oczywiście logicznym paradoksem, ale to zupełnie nie szkodzi).
Powinna Wielka Miłość dbać o dom i dzieci, ale nie tak przesadnie, aby nie rzucić tego czasem w diabły i nie pojechać na szalony weekend (słowo "czasem" oznacza tu dokładnie "tym czasem, który ona uważa za stosowny"). Powinna również piec bułeczki, ale być macho; wzruszać się na filmach, ale mieć posłuch u podwładnych (koniecznie: PODwładnych), jeździć dobrą furą, ale nie znów tak dobrą, żeby zepchnąć w cień jej terenowe subaru.

I tak dalej.
Sądzę, że przekaz jest jasny.
Nie mówię, że nie ma kobiet, które nie są wystarczająco dojrzałe, aby mądrze sobie poukładać oczekiwania realne i nierealne, i aby rozprawić się z funkcjonującymi stereotypami społecznymi, za punkt priorytetowy związku stawiając wzajemny szacunek.
Uważam jednak, że więcej jest kobiet, którym się tylko wydaje, że potrafią to zrobić.
Sytuacja, w której 30% pokrycia wydatków z pensji męza/zony staje się istotnym argumentem w dyskusji, ktorej jedynym celem jest ustalenie dominacji w związku (ja wiem, że to tak nie wygląda dla samych zainteresowanych, ale dokładnie tak wygląda z boku) jest zawsze sytuacją niezdrową.
Niezależnie od tego, czy te 30% pochodzi z kieszeni mężczyzny czy kobiety.
Kobiety jednak mają o tyle łatwiej, że zawsze mogą się podeprzeć casusem odwiecznej tradycji mamuciej, powołać na rodzenie dzieci i gotowanie strawy (to wszystko przenośnie, więc proszę nie łapać mnie za słowo), a w ostateczności wyszlochać, że chyba by mamusi serce pękło z żalu, gdyby się dowiedziała że córka związała się z takim pazernym kutwą.

Faceci niestety mają gorzej, bo nie stoi za nimi żadne zaplecze historyczno- kulturowe i są wystarczająco spięci faktem, że jako pierwsi w rodzinie czy wśród znajomych przełamują stereotyp.
Więc (tak, nie zaczyna się zdania od więc) kiedy dodatkowo własna żona wyjeżdża im z argumentem pasożytnictwa i 30% wkładu w dom, faktycznie pojawia się mysl, że może by to wszystko pier..lnąć i wyjechać w Bieszczady.
Co niespecjalnie zresztą powinno się dziwić.

I ostatnia rzecz w przydługim poście, za to chyba najwazniejsza:

kwestia podziału odpowiedzialności.
Moim zdaniem nie można utrzymać zdrowego związku całkowicie przejmując na siebie odpowiedzialność za jakiś jego aspekt- czy to finansowy, czy wychowawczy (dzieci) czy domowy-, a już zupełnie toksyczne jest branie odpowiedzialności za drugiego człowieka (rozumianej nie jako odpowiedzialność duchowa, ale całkowicie codzienna).

Wzięcie na siebie odpowiedzialności oznacza albowiem zawsze zdjęcie tej samej odpowiedzialności z drugiej strony, a małżeństwom ogólnie nie służy postawa "każdy sobie rzepkę skrobie" i systematyczne zwalnianie drugiej strony z kolejnych obowiązków, za to świetnie służy im wspólnotowość.

To nie stoi w sprzeczności z tym, co napisała Upta1 (jesli dobrze Ją rozumiem): ważne jest, aby wiedziec, za co się w związku odpowiada.
Tyle, że równie ważne jest to, aby widzieć swoje działania w kontekście całościowym, a nie na zasadzie "rachunki to twój biznes i nie obchodzi mnie, z czego zapłacimy w tym miesiącu czynsz, bo to nie moja działka obowiązków".
Czyli trochę tak, jak opisała to autorka i tak jak widziała to moja znajoma, która -dla odmiany- dostrzegała jedynie swój własny wkład i nie była gotowa na przyjęcie prawdy "równość w związku nie polega na podziale fifty-fifty".
Moim zdaniem Yfi z męzem sami doprowadzili do sytuacji powstawania niezazębiających się obszarów małżeństwa i teraz jest problem, bo jednemu z nich przestał odpowiadać układ, ktory swego czasu był wspólnie generowany.
Dla mnie punktem krytycznym w poście Yfi jest moment przejęcia przez NIą odpowiedzialności za długi męża.
Sorry Gregory- Ty Jesteś jako żona od wsparcia, od uczciwości, miłości i kilkudziesięciu innych rzeczy, ale nie od matkowania.

kerala

ps. przepraszam jak zawsze za długośc, późna pora jakoś mnie nastraja gawędziarsko ;)

Odpowiedz
Gość 2013-04-07 o godz. 05:04
0

chiba, ze ma sie Pania do sprzatania, robienia zakupow, gotowania... wtedy te niewymierne (chyba?) mozna opedzic stosunkowo niewielkim nakladem czasu ;)

(celowo nie wspominam o wszystkich kwestiach zwiazanych z dziecmi - ale tu jestem goraca fanka w miare mozliwosci zrownowazonego podzialu obowiazkow, a scislej - czasu, interakcji, zaangazowania)

Odpowiedz
Gość 2013-04-06 o godz. 21:59
0

Shiadhal napisał(a):z ciekawosci - upta1, czy sugerujesz, ze podzial 'kazdy troche macha a troche rozpala' jest gorszy? i jesli tak, to dlaczego?
nie, nie sugeruję :) tylko, moim zdaniem powinna byc jasnośc, że nie tylko machanie jest meritum naszej egzystencji. Są inne ważne kwestie nie przynoszące wymiernych zysków, za to pełno niewymiernych korzyści.

Odpowiedz
Gość 2013-04-06 o godz. 17:49
0

z ciekawosci - upta1, czy sugerujesz, ze podzial 'kazdy troche macha a troche rozpala' jest gorszy? i jesli tak, to dlaczego?

Odpowiedz
Gość 2013-04-06 o godz. 08:33
0

Cezary generalnie się z Tobą zgadzam, ale to generalizowanie może byc nie adekwatne do sytuacji Yfi.

Może zarobki/utrzymanie domu to tylko pretekst do kłótni i wygarnięcia innych żali? Może facet sobie odpuścił na całej lini? ?Tego nie wiemy.

Jestem za zdecydowanym podziałem ról w rodzinie. I nie istotne jest które z małżonków rozpala ogień, a które idzie z maczugą na łowy, bo w naszych czasach walenie maczugą jest nierzadko równie łatwe dla kobiet jak dla mężczyzn ;) Tyle, że ta kobieta z maczugą nie może od swojego partnera wymagac też machania maczugą- kto rozpali ogień w jaskini?
Dużo gorzej jak machające wraca do jaskini, a to drugie leży i dłubie w nosie/maluje paznokcie a w jaskini ognia nie ma i wkoło chlew...

Odpowiedz
Pastor2 2013-04-05 o godz. 19:47
0

No wlasnie o tym napisalem - ze wiekszosc kobiet pod plaszczykiem neofeminizmu chcialaby i miec ciastko i zjesc ciastko, i batonika jeszcze na zakaske w torebce...

...moze i za ostro... Swinia meska ze mnie po prostu... Chlop prosty jak konstrukcja cepa i sloma z butow, etc...

Odpowiedz
Gość 2013-04-05 o godz. 18:35
0

Pastor troszkę za ostro pojechałeś myślę akuart.
Życzę Yfi rozwiązania problemów w Jej związku, bo przecież nie jestm jakąś złośliwą małpą.
Bardziej mnie dziwi to c Yfi napisała, że w związku z tym, że zarabia więcej wielokrotnie od męża, przestał on ją pociągać jako facet, ma do niego żal, i nie wie czy może mu zaufać...Frustracja pogłębiana postawą partnera potrafi wykastrować faceta. Tym bardziej że w sumie jak to jest z tym równouprawnieniem: kobiety mogą się kształcić, zdobywać świetnie płatne posady, a jak mąż się "wycofuje" z tradycyjnej męskiej roli to już przestaje się podobać?? Niezłe niezłe, a sprawiedliwe i uczciwe na dodatek. A zastanowiła się któraś z forumowych hipokrytek od równouprawnienia że jeżeli Yfi ciąży odpowiedzialność za zobowiązania finansowe rodziny, czuje żal do partnera, złość że sama ciągnie ten wózek to czy facet utrzymujący dom może czuć podobnie?? I że mężczyzna może nie chcieć dzwigać takiego ciężaru?? Bo jakoś żadna wojowniczka się w tej sprawie nie odezwała...
Yfi pozdrawiam, życzę powodzenia...

Odpowiedz
Pastor2 2013-04-05 o godz. 14:58
0

Odpowiem na 2 sposoby: meski i kobiecy.

a) STFU i zwiaz sie z kobieta jak ci zle
b) zyjesz w swiecie bajek, urojen z wczesnego dziecinstwa, chcialabyc miec ksiecia na bialym koniu, ktory spelnialby wszystkie twoje zachciewajki, a jak gwiazdki z nieba nie ma - to juz placz i zgrzytanie zabkami i tupanie nozka... odwroc sobie i zapytaj siebie czy twoj partner wywyzszalby sie i robil ci wyrzuty, gdyby to on zarabial wiecej? psychoanalityk powinien rozwiazac twoje dylematy, czego zycze - dla mnie EOT

Odpowiedz
Gość 2013-04-05 o godz. 14:30
0

Jakaś paranoja, i lekko zajeżdża seksizmem i dyskryminacją, tylko taką w "drugą stronę". Facet jest facetem jak zarabia więcej od żony, a jak nie to "sobie odpuścił"?? To chyba jakieś nieporozumienie, jak wolisz bardziej "tradycyjne" podejście to rzuć tę pracę i siedź na niskiej pensji męża, będziesz mu obiadki gotować, domkiem się zjamować... a jak ci nie pasuje to też to się przestań chłopiny czepiać, jakby on był szczęśliwy że zarabiasz więcej od niego... Albo go rzuć a nie robisz z niego zfrustrowanego kastrata.
I przepraszam gdzie jest forumowe TWA wojujące o równouprawanienie i z przejawami męskiego seksizmu oraz wszelkimi obajwami dysryminacji i prostodałościanizmu stosowanego ?? Się pytam.. %&%$#%$ mać

Odpowiedz
Gość 2013-03-30 o godz. 19:33
0

To jeszcze dopowiem do listy pytań: jak z innymi obowiązkami domowymi i okołodomowymi? Potrafię sobie wyobrazić udany związek, gdzie jedna osoba zarabia, a druga tworzy ku temu klimat - prowadzi dom, dba o wspólny relaks itp. Fakt, że częściej w tej drugiej roli występuje kobieta - no ale to przecież nie znaczy, że nie może być inaczej.

Znam też sytuacje, kiedy jedna strona tyra na dwóch etatach + zlecenia, a druga ma pretensje, że nie sprząta / gotuje / itp...

Wszystko jest kwestią dwustronnych uzgodnień, no. I chyba nie warto się ograniczać do rozwiązań 'tradycyjnych' - jeśli w danej sytuacji nietradycyjne coś byłoby dla obojga partnerów lepsze.

Odpowiedz
Yfi 2013-03-26 o godz. 16:56
0

Dziewczyny! Dziekuje za odpwoiedzi. Przez 3 dni bede bez kompa, ale pozniej napisze Wam wiecej.
Nezi! Sklonilas mnie do przemyslen! Za 3 dni wyniki tych przemyslen.

Odpowiedz
Nezi 2013-03-26 o godz. 09:37
0

Yfi,
pieniądze w związku to trudna sprawa. Najlepiej byłoby gdyby każde zarabiało porównywalnie wówczas nie byłoby niesnastek i wymówek. Ale rzadko się tak zdarza.

Rozmawialiście o tym jak Ty się czujesz? Jak to odbierasz? I jak on się z tym czuje i jak odbiera?
Bo Ty postrzegasz to tak, że masz cały dom na głowie. A może on obwinia siebie, że nie może poszczycić się tym samym? Może dlatego popada w przygnębienie, ma złe humory i wyładowywuje się to na Was i waszym związku.

Mówisz, że nie pociąga Cię jako facet. Czy to oznacza, że dla Ciebie facet = umiejętność zarabiania pieniędzy? A jak było zanim dostałaś tę dobrze opłacaną posadę? Kto wówczas opłacał rachunki? Jak sobie radziliście? Zawsze byłaś tą która lepiej sobie radziła finansowo?

Znacie się szmat czasu. Czy dopiero teraz zorientowałaś się, że nie możesz patrzeć na faceta, który jest niezaradny życiowo? Nie widziałaś tego wcześniej?

Gdyby się okazało że tracisz pracę, a Twój facet nagle zarabia duże pieniądze - zmieniłabyś o nim zdanie i wtedy by cię pociągał?

I pomińmy sprawę pieniędzy - gdyby one nie stanowiły problemu, myślisz że byliśbyście dobranym małżeństwem? Myślisz że jakbyś wyłączyła w swoim mózgu komórkę zwaną "pieniądze", nie myślałabyś o utrzymaniu i zarabianiu, czy ten facet, Twój mąż byłby dla Ciebie atrakcyjny?

Wiele pytań...
Przede wszystkim szczera rozmowa z mężem, bez żali, bez kłótni, bez podnoszenia głosu, bez zbędnych emocji. Najlepiej na jakimś neutralnym gruncie przy dobrym winie i smacznym jedzeniu. Może uda Wam się porozumieć.
I niech każdy potem zapłaci za siebie. ;)

Odpowiedz
Gość 2013-03-26 o godz. 09:23
0

ale błąd z mojej strony

wszystkiego najlepszego (patrz linijka) wszystko na pewno się ułoży:)

Odpowiedz
Gość 2013-03-26 o godz. 09:22
0

nie wiem co napisać:(

ale wydaje mi się że skoro dwie osoby pracują to jednak wydatki na dom itd. powinny iść z pensji obu tych osób (nawet jeśli jedna osoba zarabia więcej). Po prostu każda osoba powinna czuć się odpowiedzialna za wspólne wydatki na dom, jedzenie itd.

wygląda mi na to że jesteś bardzo pracowitą , zaradną kobietą:)

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie