• melasia1980 odsłony: 5531

    Im dalej tym smutniej (długie, ale krócej się nie dało)

    Długo się zastanawiałam, czy podzielić się z Wami moim smutkiem.Trochę sobie poczytałam różnych smutnych wątków i utwierdziłam się w przekonaniu, że warto, bo mądre z Was kobitki i na pewno chociaż usłyszę od Was trochę słów otuchy...

    Mojego M. poznałam prawie 6 lat temu i była to miłość prawie od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa...W czerwcu minionego roku zaręczyliśmy sie, a w tym roku ustaliliśmy, że ślub bedzie w sierpniu ...

    Przez cały czas naszego związku było naprawdę cudnie. Mój M. jest bardzo troskliwy (może nawet czasami za bardzo), wiem, że kocha mnie z całego serca...Ta sielanka była jedynie od czasu do czasu przerywana krótkotrwałymi ale bardzo intensywnymi burzami. Niestety - chyba w 99% z mojej winy. Mój charakter nie należy do najłatwiejszych, łatwo się denerwuję i jestem bardzo czepialska (bardzooo - nawet o najmniejsze pierdoły)...

    Niby z każdej takiej kłótni wychodziliśmy cało, ja obiecywałam poprawę...I po jakimś czasie znów byłam wrednawa, zrzędliwa...

    Wiedziałam, że mojego M. boli moje zachowanie i że każda nasza kłótnia zostawia w nim rysę, ale nie potrafiłam zapanowaćnad swoim gniewem, który często wybuchał w najmniej oczekiwanych momentach...

    Miesiąc temu - po kolejnym moim wybuchu spowodowanym jakąś błahostką typu "źle złożone skarpetki" mój drogi M. powiedział, że nie wie, czy będzie w stanie znieść takie awantury w naszym przyszłym wspólnym życiu i musi się zastanowić, czy ma na tyle siły...

    Jak usłyszałam te słowa to tak jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Mój świat się zawalił - przecież przygotowania do ślubu rozpoczęte, wiele osób poinformowanych, ale przede wszystkim - ja Go kocham nad życie i nie wyobrażam sobie życia bez Niego...

    Od miesiąca snuję się z kąta w kąt czekając na jego decyzję. Nie odwołaliśmy ślubu, ale zawiesiliśmy przygotowania do niego do końca tego roku. Do tego czasu mój M. ma się zdecydować, a ja już tego napięcia nie wytrzymuję...

    Nie wiem jak to wszystko się ułoży, ale jedno wiem na pewno - jeśli się rozstaniemy, to będzie to taki cios dla mnie, że nie wiem jak sobie z tym wszystkim poradzę. Wiem, że M. mnie kocha, ale On jest bardzo wrażliwy i trudno znosić mu moje zachowanie. Na dodatek miał okazję widzieć koncertową kłótnię moich rodziców i obawia się, że nasze przyszłe życie będzie wyglądało podobnie (niestety nie miałam zbyt dobrych wzorców w dzieciństwie i teraz przenoszę je na moje własne życie)...

    Czuję straszną pustkę.....mój świat się zawalił, a miało być tak cudnie...

    Może to co tutaj napisałam jest chaotyczne, ale w obecnym stanie nie potrafię inaczej...

    Jeśli nie potraficie mi dać rady, jak sobie w tym wszystkim poradzić, żeby przetrwać, to poproszę chociaż o kilka słów otuchy....

    Smutek...pustka............

    Odpowiedzi (34)
    Ostatnia odpowiedź: 2009-09-22, 10:47:11
    Kategoria: Z życia
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
melasia1980 2009-09-22 o godz. 10:47
0

Dziewczyny,

Pora zamknąć mój wątek. Jak go otwierałam, miałam nadzieję, że wszystko dobrze sie ułoży. Niestety - nie udało sie. Muszę zacząć życie od nowa, przyzwyczaić się do samotności. Nie będzie to łatwe, ale muszę spróbować, bo nic innego mi już nie zostało.

Dziękuję Wam za wsparcie i porady. Były dla mnie cenne i pomocne w trudnych chwilach.

Odpowiedz
Gość 2009-09-01 o godz. 10:38
0

:usciski: Strasznie mi przykro. Mam nadzieje i trzymam za to kciuki ze dojdziesz do siebie i zaczniesz na nowo zyc.

Odpowiedz
melasia1980 2009-08-26 o godz. 08:02
0

Powoli przyzwyczajam sie do samotnosci i z dnia na dzien jest coraz lepiej. Oczywiscie smutek i tesknota za tym co bylo, za tym co laczylo dwoje ludzi przez prawie 6 lat, pozostaje...Ale nie mozna zyc wspomnieniami i isc do przodu. Jeszcze nie odmowilam terminu w kosciele i zarezerwowanej sali, jeszcze jest we mnie iskierka nadziei (ale coraz mniejsza) - dalam sobie/nam czas do konca tego roku...

Cieszę się, że dzięki mojemu wątkowi wiele z Was zaczęlo się zastanawiać nad swoim zachowaniem i pracować nad sobą. Mi sie nie udalo, ale mam nadzieje, ze Wam sie uda...

Odpowiedz
Gość 2009-08-24 o godz. 07:05
0

Jak dobrze że takie historie dzieją sie tez u innych, dzieki temu można wiele zobaczyć.
Czytam ten wtek i własnym oczom nie wierze. Mam wrazenie ze dziewczyny zyjecie moim zyciem. Jak to okropnie wyglada i czemu dopiero w takiej sytuacji widac jak krzywdze osobe która kocham zadaje jej tyle bolu
Melasia1980 dzieki Tobie (bo to ty zaczełas ten wątek) tez zaczyam sie starać, pracować nad sobą.

Mi też wydawalo sie ze moge wszystko, na głowe wejśc, skoro mnie kocha to wybaczy i bedzie ok, kłótnie wybuchały o byle g.......
Ostatnio o to ze bylismy umowieni a on spoznił sie 30 min (poźniej wrocił z pracy) i co oczywiscie foch z mojej strony, nie odzywałam sie olewałam go pełne ignorowanie na calej linii.
I wybuchła wantura od słowa do słowa praktycznie o nic ( zreszta nie pierwsza kolejna z wielu).
Pierwszy raz widziałam w jego oczach łzy ( łzy smutku, bezsilności niedowierzania ze mozna tak traktować osobe która sie kocha).
Nawet nie wyobrażacie sobie jak paskudnie sie wtedy poczułam, dopiero wtedy zobaczyłam ze takie zachowanie faktycznie moze bolec druga osobe, ze może wszystko zniszczyc , wszystko przekreślić.

Twoj wątek przeczytałam kilka dni przed ta kłotnia i chyba to dalo mi do zrozumienia co ja wyprawiam, że wszystko psuje, jaka jestem okropna.
Teraz staram sie panowac nad soba (chociaz tak wrednego charakteru jak moj no moze poza ojca charakterem nie widzialami ,szczerze mowiac przeraża mnie to ze moge byc taka okropna i trudna we współzyciu jak on)
Teraz trzy razy ugryze sie w jezyk zdusze złośc w sobie zanim powiem coś złośliwego albo prowokujcego do kłótni.
Jak to dobrze ze trafiłam tutaj, to co piszecie naprawde pozwala zastanowic sie nad swoim zyciem, postepowaniem
Dzieki ze jestescie dziewczyny :usciski:

Odpowiedz
Gość 2009-08-19 o godz. 01:33
0

Przykro mi. :goodman:

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-08-18 o godz. 11:03
0

Bardzo mi przykro, ale moze dobrze sie stalo. Ty to wiesz najlepiej!! Moim zdaniem sa dwa wyjscia. Zrozumiecie, ze to jednak bylo to i wrocicie do siebie silniejsi i bardziej pewni, albo rozstaniecie sie i kazde pojdzie w swoja strone. Jedyne co moge powiedziec to zycze slusznego wyboru Jestem pewna, ze wszystko sie ulozy :usciski:

Odpowiedz
melasia1980 2009-08-18 o godz. 10:56
0

Dawno tu nie pisałam, a sytuacja zmieniła się - i to diametralnie.

Może zacznę od końca - mój M. wczoraj się ode mnie wyprowadził i zostałam sama. Jak do tego doszło...

Nie będę od początku opisywać mojej sytuacji (jest na początku tego tematu). Gdy dowiedziałam się, że mój M. potrzebuje czasu na podjęcie decyzji o tym, czy chce ze mną być zaczęłam nad sobą pracować, ale również (po częsci świadomie, po części nie) zaczęłam się przyzwyczajać do myśli, że któregoś dnia Go zabraknie, że powie, że jednak nie jest gotów na bycie ze mną. Na początku trudno mi było wyobrazić sobie taką sytuację, ale z czasem zaczęłam do niej coraz bardziej dojrzewać. Zaczęłam planować swoje życie (już bez Niego), zaczęłam spotykać się ze znajomymi, dla których wcześniej nie miałam czasu....Nadal Go kochałam, ale zaczęłam mieć również swój świat. Świat bez Niego. Ciągle czekałam na Jego decyzję, miałam nadzieję, że podejmie ją szybciej, niż wcześniej uzgodniliśmy. Ale niestety nic się nie zmieniało, a ja oddalałam się od Niego coraz bardziej (chyba do końca nie zdając sobie z tego sprawy). Któregoś dnia obudziłam się i zaczęłam się zastanawiać, czy jeszcze Go kocham i stwierdziłam, że nie wiem co czuję...

Powiedziałam Mu o tym. On jest bardzo wrażliwy i bardzo to przeżył, szczególnie, że nigdy wcześniej nie kwestionowaliśmy uczucia, które nas łączy. Stwierdziłam, że muszę to wszystko przeczekać, że może uczucie wróci i czekałam...Ale ono nie wracało, a wręcz przeciwnie. Oddalałam się od Niego coraz bardziej. Zaczął mnie denerwować, nie chciałam spędzać z Nim czasu, przeszkadzał mi. Nie zawsze potrafiłam to ukryć - raniłam Go (szczególnie, że On już wiedział, że chce ze mną być, ale nie zdążył mi o tym powiedzieć - chciał to zrobić w moje urodziny). Długo wytrzymywał to wszystko, ale w końcu pękł...

Wczoraj wróciłam z pracy i na biurku zastałam list i puste półki....Byłam w szoku. Jeszcze do końca to wszystko do mnie nie dotarło - byliśmy ze sobą prawie 6 lat. Czuję wokól siebie straszną pustkę - źle mi z tym , ale pomimo tego nie odkryłam u siebie uczucia na nowo. Wiem, że On na nie czeka, ale nie wiem, czy ono wróci.

Wszystko się zawaliło, cały mój świat, 1/4 mojego życia......

Odpowiedz
corps bride 2009-08-18 o godz. 01:34
0

o, to niestety bardzo wazny watek rowniez i dla mnie
to najprawdziwsza prawda, ze kropla wody + czas + konsekwencja w dzialaniu sa w stanie rozsadzic najpotezniejsza nawet skale
niedawno dosc przypadkowo natrafilam na artykul na temat tego, ze
"Badania naukowe wykazały całkowitą błędność freudowskiej koncepcji agresji, w myśl której wybuch agresji wywołanej frustracją prowadzi do catharsis. Badania na ludziach wykazały, że wytworzenie zachowań agresywnych powoduje ich stałe wzmaganie się."
[“Agresja” - prof. dr hab. Jerzy Vetulani (Zakład Biochemii, Instytut Farmakologii Polskiej Akademii Nauk w Krakowie)]
pracuje i staram sie
trzymam za Was kciuki i prosze o to samo

Odpowiedz
Gość 2009-07-11 o godz. 10:15
0

To w takim razie chyba wszystko idzie ku dobremu:)
Trzymam kciuki:)

Odpowiedz
melasia1980 2009-07-11 o godz. 08:18
0

Niestety czasami tak jest, że z jednej strony jest miłość, a z drugiej nasz charakter, wzorce wyniesione z domu itp...nad którymi nie zawsze jesteśmy w stanie zapanować - tak jest w moim przypadku...

Jeśli chodzi o przerwe, to nie zrobiliśmy sobie przerwy od siebie, tylko zdecydowaliśmy, że na razie zostawiamy przygotowania ślubne, a to przecież coś zupełnie innego...

Jesli chodzi o rzadsze bywanie mojego narzeczonego, to już wszystko sobie wyjaśniliśmy i okazało się, że moje obawy są niesłuszne...

A tak na marginesie, to już od prawie 2 miesięcynie zrobiłam mu bezsensownej awantury o jakąś bzdurę - usilnie nad sobą pracuję i jak narazie udaje się :)

Odpowiedz
Reklama
Gość 2009-07-10 o godz. 11:34
0

A mnie tutaj coś nie pasuje...
Jesli go tak kochasz, to dlaczego robisz awantury o "źle załozone skarpetki"?
Poza tym robienie sobie "przerw" jest dla mnie śmieszne. Albo starasz się zmienić i jesteście dalej razem, albo masz tak jak masz.Co to za związek, skoro Twój ukochany "rzadziej u Ciebie bywa". To kiedy i jak masz nad soba pracować?

Odpowiedz
xandra 2009-07-07 o godz. 18:26
0

nooo, to chyba jakies pivko poprosze :D
baaardzo sie ciesze!!!

rozmowa w zwiazku jest najwazniejsza, ja tez jestem z choleryczek ale umiem wyluzowac a ze niestety P. to typowy idealista (swiat jest piekny, wszyscy ludzie sa uczciwi itd) to czasem na niego krzycze ze sie daje okradac, ehhh...

Odpowiedz
Gość 2009-07-06 o godz. 02:44
0

Dodam jeszcze tylko, że Xandra ma rację co do terapii. Ja jej posłuchałam, kiedy mieliśmy problem wybraliśmy sie do psychologa. Xandra, dzięki za radę :) Nie ma lepszego leku dla zagubionej pary.

Odpowiedz
Gość 2009-07-06 o godz. 02:38
0

To historia jak o mnie. Też taka byłam. Też mieliśmy wziąść ślub, byliśmy w trakcie przygotowań. W pewnym momencie mój narzeczony zaczął się stawiać. Ale ja ciągle myślałam ,że przecież nie ma takiej możliwości żebyśmy nie byli razem. On nie raz prosił żebym się zmieniła, nie docierało, a wręcz budziło we mnie jeszcze większa agresję...

Aż w końcu, coraz rzadziej się widywaliśmy, tłumaczył to różnie, a ja się wściekałam. Aż do dnia kiedy stwierdził, że powinniśmy się poważnie zastanowić nad tym ślubem. I wtedy to był kubeł zimnej wody!

Okazało sie, że kiedy ja topiłam się w swojej złości i widziałam tylko koniec swojego nosa, on poznał dziewczynę, która jak mówił "rozumiała go". On opowiadał jej o nas, o naszych problemach, o moich wadach. I tak przez trzy tygodnie. Dowiedziałam się o tym. Była ogromna awantura, ból, cierpienie (nie będe się rozpisywała na ten temat, wszystko jest w moim wątku).

Jednak twierdził, że kocha i powinniśmy to ratować. Pomimo ogromnego bólu i mnóstwa wątpliwości postanowiliśmy spróbować. Zamieszkaliśmy razem, poszliśmy na terapię. Pomogło.

Po tych doświadczeniach jestyśmy zupełnie innymi ludźmi, tworzymy zupełnie nowy, lepszy związek. Zdrada - może to zabrzmi dziwnie wyszła nam na dobre (napiszę tylko, że nie spali ze sobą, tego chyba nie potrafiłabym wybaczyć). Dzisiaj mogę stwierdzić, że nie ma tego złego :) Przejrzałam na oczy, zrozumiałam co mogę stracić. Dotarło do mnie, że on nie jest moją własnością i nigdy nią nie będzie. Zmieniliśmy się nie do poznania.

Dzisiaj jesteśmy już po ślubie, od tamtych wydarzeń mineło trochę czasu, oboje się staramy, aby nasz związek był jeszcze lepszy. A ja dopiero dzisiaj widzę, jaką okropną osobą byłam i nie moę sie nadziwić, że przez tyle lat mój partner to znosił.

Życzę Wam powodzenia, obyście nie potrzebowali aż tak wstrząsowej terapii jaką my mieliśmy. Ale uwierz mi, jeżeli tylko sie kochacie, to wszystko da się naprawić. Mówi Ci to szczęśliwa mężatka :)

Odpowiedz
melasia1980 2009-06-27 o godz. 05:59
0

Gonick - cieszę się, że mój wątek sprawił, że zastanowiłaś się nad tym co robisz. Ja niestety opamiętałam się trochę za późno,ale mam nadzieje, że w moim przypadku sprawdzi się powiedzenie "lepiej późno niż wcale"

Teraz jest mi bardzo ciężko, ale pracuję nad sobą nieustannie i mam nadzieje, że mój M. pod koniec roku (bo taką cezurę sobie ustaliliśmy) powie, że jednak chce ze mną być i chce, żebym została Jego żoną. Jeśli tak jednak się nie stanie, to chociaż ten czas nauczy mnie panowania nad sobą, co na pewno przyda się w moim przyszłym życiu.

Alma_ - ja właśnie też mam tą przykrą świadomość, że moje zachowanie sprawiło, że mój M., który był tak bardzo pewien swoich uczuć, stałości naszego związku, teraz nie jest już niczego pewien i myśle, że powrót do stanu poprzedniego nie jest już tak na 100% możliwy.

Odpowiedz
Alma_ 2009-06-27 o godz. 04:14
0

ediee napisał(a):Wtedy zrozumiałąm, ze to ja po troszę go zmieniłam, przeze mnie musi się unosić-a przecież nigdy tego nie robił.
No własnie - ja też zmieniłam w ten sposób mojego Ł - na gorsze... Uświadomienie sobie tego właśnie było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Żałuję, bo już tego nie zmienię, granica została raz przekroczona i jest już otwarta :(

Odpowiedz
Gość 2009-06-27 o godz. 04:04
0

Melasia, z całego serca dziękuję Ci za ten wątek.
Własnie przejrzałam na oczy.
Zawsze ja byłam tą, która wymysla, marudzi, potrafi zranić słowem i zmieszac z błotem. Ciągle miałam większe i większe wymagania, wszystko robił źle a ja łaskawie dawałm mu szanse na poprawę.
A on szalony poprawiał się, pracował nad rzeczami, za jakie powinnam się wstydzic i jakie tylko ekstremalnie głupiej babie mogą do głowy przyjsc.
Po 3 latach, jakies 3 m-ce temu zaczął sie buntować.
I na księżniczkę spadł kubeł zimnej wody.
Placze, szlochy, tragedia ze juz mnie nie kocha, ze sie nie stara.
A on coraz częsciej się unosi, jego wytrzymałosc na moje fochy wisi na włosku.

Cholera, jaka ja głupia byłam, żadałam niemożliwego, zamartwiałam sie idiotyzmami, zamiast cieszyć się, ze mam obok siebie kogoś, kto mnie kocha i wspiera mimo wszystko.

Musze nad sobą popracować

Odpowiedz
Gość 2009-06-26 o godz. 05:07
0

Melasia! Ja tam sie Narzeczonemu nie dziwię takiego postawienia sprawy ale skoro nie rozstał sie z Toba kategorycznie tzn . ze będzie dobrze :D
Kocha Cie bardzo i wierzy , ze się zmienisz. Teraz wszystko w Twoich rękach. Ja wiem jak jest trudno , bo sama burkliwa jestem ale nie przeklinam, nie ublizam jakos..poprostu " stawiam na swoim ". Czasami tez za wszelka cenę :(
Moja Siora za to sobie bardzo używała. Odbierała telefon słowami : "cześć głąbie!!!" " czego?!!!" "spadaj!! po co dzwonisz?" - teraz gdyby mogła cofnac czas ale za pózno...

Więc Tobie życzę cierpliwości i miłości silniejszej , niż "napady" złości .
Trzymam kciukasy

Odpowiedz
Rosalinda 2009-06-24 o godz. 12:53
0

ja też jestem choleryczką a moja druga połówka jest z kolei oaza spokoju...

tez miałam kilka wyskoków i potężnych awantur... równiez szybko się denerwuję o bzdury, wybucham zaczynam przeklinać (na codzien nie przeklinam, ale jak się zdenerwuję to ciężko mi panowac nad tym)

jedyna rada w twojej sytuacji jest panowac nad sobą... podejść, przeprosić...
to nie jest banał... z moja osobowością jest bardzo ciężko wydukać te przepraszam... ale to pomaga... wg mnie to slowo ma pewne znaczenie... oboje sie przepraszamy kiedy cos nie gra...
jedyną radą jest nauczyć się panowac nad sobą. w chwili kiedy mam ochote wydrzeć się na moja połówke, myslę sobie, że mi na nim zalezy i nie chce rozwalic związku przez bzdury (a juz raz było baaaardzo blisko).

ciężko jest nie zrzedzić, nie narzekać itp... ale miłość warta jest pewnych poświęceń... swojego charakterku nie zmieniłam, ale staram się w chwili wybuchu ugryźć sie w język, powiedzieć sobie w myslach to, co mogłabym powiedziec głośno.
ostatnio miałam PMS wypadło to akurat na romantycznych wakacjach we dwoje... mimo że aż mnie osiło, powiedziałam sobie NIE... zaciskalam zeby w niektórych sytuacjach albo po prostu zaczynałam myslec o dobrych rzeczach "jestesmy razem, jest nam dobrze itp" i złośc mi przechodzila... potem moja połóweczka mi bardzo dziekowala, wie jak trudny to dla mnie czas, a mimo to starałam się być słodka i nie wyżywac sie na nim.

może sprobujesz czas do końca roku poświęcić na wyciszenie się? tak zeby pokazac sie narzeczonemu w innym świetle... żeby zobaczył, że pracujesz nad soba... pokaż mu, że się zmieniasz, że robisz to dla was...

Odpowiedz
ediee 2009-06-24 o godz. 10:10
0

Ja też jestem straszną choleryczką...i przez długie lata mój-już teraz mąż znosił to w różnoraki sposób, ale zazwyczaj zaraz potem byo wszystko ok.
I ja myślałam, że mogę robić dosłownie wszystko,a On zawsze wyciągnie rękę, albo zaraz po karczemnej awanturze pozwoli się przytulać i przepraszać...bo u mnie oprzytomnienie zawsze przychodzi nader szybko
I myślałam, że skoro On mnie kocha to taką właśnie jaką jestem z moimi krzykami, wkurzaniem się i że nie możliwym jest byśmy nie byli razem.

On taki spokojny, cierpliwy i ja
Sama nie wiem kiedy zaczął przeciwstawiać się miom wybuchom...Po dnia pewnego wyszedł i trzasnął drzwiami, póżniej nie odzywał się przez cały dzień( a dla mnie to jest gorsze niż kzyk), w końcu sam krzyknął. Wtedy zrozumiałąm, ze to ja po troszę go zmieniłam, przeze mnie musi się unosić-a przecież nigdy tego nie robił.
Do tej pory czasami zdarza mi się wybuchnąć, ale staram się pracowac nad sobą ze wszystkich sił. Największego kopa dostała jednak po narodzinach synka, bo przecież nie chcę aby żył w domu gdzie o byle pierdoly robi się mega rozpierduchy
Obecność synka mnie otrzeźwia i mam nadzieję, ze pozowli mi się wyleczyć z tej cholerycznosci.
Czego i Tobie życzę ;)

Odpowiedz
melasia1980 2009-06-24 o godz. 06:53
0

Staram sie, staram, ale niestety nie do końca mogę sprawdzić końcowe efekty tych moich starań...

Mój ukochany jakoś rzadziej u mnie bywa (raczej pomieszkujemy razem, a nie mieszkamy na stałę). Niby tłumaczy to tym, że za miesiąc mam bardzo ciężki egzamin związany z moją pracą zawodową i twierdzi, że mam się uczyć. A jak On jest to nie zawsze mi to wychodzi.

Może i jest trochę w tym prawdy, ale jakoś podskórnie czuję, że to nie jest jedyny powód...

Zgodnie z tym co sobie obiecałam nie dopytuje się i nie robię wyrzutów z tego powodu. Choć w środku boli...

Odpowiedz
xandra 2009-06-23 o godz. 10:41
0

hej, jesli chodzi o terapie w twoim miescie to nie pomoge niestety ale mysle ze własnie telefon zaufania by cie mogł gdzies dalej pokierowac
bardzo mocno trzymam kciuki

Odpowiedz
melasia1980 2009-06-23 o godz. 05:29
0

Dziękuję za wszystkie Wasze słowa. Naprawdę bardzo podniosły mnie na duchu i dzięki nim zobaczyłam światełko w tunelu. Widzę, że wiele z Was miało podobny problem, aledałyście radę. Dlatego wierzę, że mi się też uda.

Zuz - ja też przez te lata, jak go raniłam myslałam sobie, że On tak bardzo mnie kocha,że wszystko przetrzyma - teraz już wiem, że moje zachowanie może zniszczyć największą i najprawdziwszą miłość i w ogóle nie dopuszczałam do siebie mysli, że możemy się rozstać

yorkshirka - trzymam za Was i za nas kciuki

asikk - ze mnie na codzień też twarda babka, ale po tym wszystkim stałam się taka malutka i ciągle zapłakana, podobnie jak Ty ciągle chcę wałkować ten temat w tą i z powrotem - muszę to zmienić

gatka - mi też dopiero ta sytuacja uświadomiła, jak wiele mam w sobie z mojej mamy jeśli chodzi o relacje z moim M., a przecież ie chciałabym, żeby nasze dzici znów powielały takie złe wzorce

xandra - pomyślę o tej terapii - nigdy na czymś takim nie byłam - gdzie powinnam poszukać kogoś, jak takie spotkania wyglądają - doradź proszę

Jeszcze raz bardzo dziękuję!!!

Odpowiedz
xandra 2009-06-23 o godz. 05:02
0

Alma mnie ubiegła :D - ja tez zalecam terapie, na poczatek nawet telefon zaufania a terapia: albo ty sama, albo terapia juz dla par, na poczatek zaleca sie oddzielnie bo to w sumie TY masz wiekszy problem, a potem, jak juz cos sie zacznie dziac w tej materii to razem - to naprawde pomaga

ja, jeszcze jakies 10 mcy temu byłam kłebkiem nerwów, brałam silne, uzalezniajace leki, które mnie tylko otepiały i, no własnie, uzalezniały, w nocy budziłam sie z walącym sercem itd... wiele spraw sie na to złozyło a;le głownie to ze nadal miałam w pamieci jaki był moj ex maz i jak bardzo mnie skrzywdził i dlaczego P by nie miał byc taki sam
prowokowałam jego odejcie, kłocilismy sie, podrywałam jakis dziwnych facetów... pomogła własnie sesja
i po niej... eh, powiem tylko ze pani doktor dostała wieeeeelką bombonierkę, kosmetyki i kwiaty bo bez niej to by chyba nie było tego slubu

i tak jak napisała Zuz, skoro mnie kocha to przetrwa - cóz... moze nie przetrwac i MA do tego prawo
widac ze facetowi zalezy, pracuj wiec nad sobą ale widze to tylko pod kątem własnie poradni - teraz to zaden wstyd a pomaga, powodzenia!

Odpowiedz
Gatka 2009-06-23 o godz. 01:14
0

U nas "burze" też powodowane są moją osobą. Często wściekam się o błachostki i o dużo rzeczy oskarżam mojego M ... na szczęście tych burz ostatnio narobiło się tyle, że sama się zorientowałam, że jest coś nie tak i usiłuję pracować nad sobą: nie czepiać się, myśleć co chcę powiedzieć zanim się odezwę, rzuciłam się ze zdwojoną energią na swoje zainteresowania żeby nie wyżywać się na M itp itd ...

Myślę, że zamiast zamartwiać się decyzją powinnaś zabrać się za siebie. Nawet jeśli nie udało by się Wam, to panowanie nad sobą przyda Ci się na całe życie. Dobrze jest też przy każdym sporze wyobraźić sobie dom rodzinny - czy podoba Ci się to że pieklisz się tak jak kiedyś Twoja mama, albo złościsz tak jak tata ... też miałam nienajciekawsze wzorce w domu rodzinnym, ale od niedawna dopiero zauważyłam jak wielki na mnie miały wpływ ...

Odpowiedz
asikkk 2009-06-23 o godz. 00:15
0

Melasia, ja również przeszłam przez to samo i skończyło się b. dobrze - we wrześniu ślub :)

Jestem osobą która łatwo się denerwuje, złoszczą ja szczegóły, nigdy nie potrafi odpuścić i czegoś nie skomentować.. itd Na początku stroną bardziej zaangażowaną był mój chłopak, długo się o mnie starał, wiec potem chyba podświadomie uważałam, że "wiele mi wolno", on i tak wszystko przetrzyma. Trwało to chyba z 3 lata, bywały naprawdę straszliwe burze między nami (on nie jest spolegliwy, jak tylko coś go zaboli itp od razu mi o tym mówi, "broni się"). Aż w końcu coś w nim pekło - powiedział ze nie chce juz ze mną być, nie wyobraża sobie takiego życia, nie chce się męczyć...
Do mnie wtedy dotarło jak bardzo go kocham i co schrzaniłam.. Cierpiałam straszliwie... W jednej chwili z osoby pewnej siebie, stałam się zapłakaną małą dziewczynką. Prosiłam go by dał nam jeszcze jedną szansę, byłam strasznie niecierpliwa, nie dawałam mu odetchnąć, wciąż chciałam to wałkować, prosiłam, płakałam.... To był mój największy bład !!!!!!!!! Od caraz bardziej nie mógł mnie znieść...
Aż w końcu się opamiętałam (na szczęście). Wzięłam głęboki oddech i starałam się być spokojna, uśmiechnięta, zaczęłam cos robić innego (m.in. zapisałam się na studia podyplomowe). Byłam jego przyjaciółką...
I po tej zmianie (okres ten wcale nie trwał długo) widać było że chce ze mną być, ze mnie kocha.. i we wrześniu ślub :)
Bardzo dużo nas to doświadczenie nauczyło. Na pewno nie jest tak, że się nei kłócimy. Kłócimy się, również o "pierdoły" (szczególnie teraz przed ślubem jestem zrzędliwa, czepialska), ale nigdy te kłótnie nie przekraczają pewnej bariery. Nie wiem jak to określić, ale teraz obojgu nam jest łatwiej dogadać się po kłótni. Jest dojrzalej..

Jak sama widzisz nie tylko ty przechodziłaś przez takei sytuacje. ja naprawdę głęboko wierzę, że doją one wiele dobrego.
Nie popełniaj tylko mojego błędu, nie "maltretuj" go swoim płaczem, prośbami... Bądź miła, zyj swoim życie, bądź przede wszystkim cierpliwa.. Bądź tą dziewczyną w której się zakochał :) A jak już przez to przejdziecie, wyciągnij wnioski!!!!

Odpowiedz
yorkshirka 2009-06-22 o godz. 23:29
0

:o :o to jest watek o mnie samej-Narzeczeństwo,kochające sie, meiszkające razem...... Kłótnie od czasu do czasu o pierdoły (zawzse to moja wina-niby wymyslam se różne rzeczy, czepiam sie, robie problem z niczego i w dodatku jestem zaborcza :o ) Raz spowodowała taka kłótnia ze moj P nie wrocil na noc i spal u swoich rodzico co za cios ,wstyd....płakałam, błagałam by wrócił. Powiedział ze nie wie czy wytrzyma ze mna do konca swoich lat...... powiedziałam ze sie postaram zmienic......staram sie......czasem z roznym skutkiem ale na prawde sie staram(zaczyna to byc moja obsesja). Jednak wesele odwolalismy a ja czekam ...... na to by zostac jego zona....... Boli bardzo-kocham go bardzo, zrobie wszystko by byl szczesliwy..... Ale czasem se nie daje rady.....

Mam w glebi serduszka nadzieje ze sie wszystko ulozy i ze damy se rade:) W ciebie tez wierze Melasiu-Pozdrawiam

Odpowiedz
Gość 2009-06-22 o godz. 15:05
0

melasia 1980 dobrze rozumiem to, co się teraz między Wami dzieje.
Wyobraź sobie, że miałam bardzo podobną sytuację właśnie ok. 1,5 roku przed ślubem. W tamtym momencie byliśmy razem już z jakieś 5 lat. [W tym rok wspólnego mieszkania na wyjeździe (po powrocie do Polski On wrócił do rodziców, ja wynajęłam mieszkanie).]
Mam charakter choleryczki. Czasami gadam co mi ślina na język przyniesie, czasem wyładowuję z siebie wszystkie złości, a gdy już wszystko wypompuję jestem gotowa do zgody.
Przez jakieś 2 lata mój Ukochany znosił to wszystko w spokoju. Swoją drogą, może i ja nie pozwalałam sobie na za wiele. Zyskał tym samym uznanie mojej rodziny (która nota bene dotychczas go idealizuje ;)).
Po tych 2 pięknych, spolegliwych latach zauważyłam, że i on potrafi pokazać różki. Nie mogłam poradzić sobie z konkurencją.
Ale do rzeczy: po wspomnianym powrocie do Polski poczułam, że pragnę już czegoś więcej (wspólnego mieszkania, małżeństwa). Choć i On wiedział, że chce być ze mną do końca życia, w jego projekcji przyszłości nie mieścił się niedaleki ślub. Najpierw przecież trzeba dokończyć studia. Znaleźć dobrą pracę itp. itd. Bardzo bolało, denerwowało mnie to. Stałam się zrzędliwa, kłótliwa, po prostu nieznośna.
No i pewnego pięknego dnia, gdy spotkaliśmy się w bufecie na moim wydziale, On stwierdził, że potrzebuje czasu na przemyślenie naszeg-bycia-razem. Że chce mieć tydzień, 2 tyg. bez jakichkolwiek kontaktów. Po tym mieliśmy się spotkać i przedstawić swoje przemyślenia. Nie widzieliśmy się przewidziane 2 tyg. Spotkaliśmy się w niedzielę, w kościele. Po mszy, ja podbudowana i PEWNA, że i On zdecydował się zacząć wszystko od początku, chciałam iść do jakiejś romantycznej knajpki. On wolał jednak jechać do mnie. Jadąc autobusem, nie mogąc wytrzymać napięcia, spytałam co myśli. Z marsową miną odpowiedział mi, że sam nie wie. No i rzeczywiście, gdy wreszcie dotarlismy na miejsce oznajmił mi swoją decyzję: że nie chce być już ze mną. Nie macie pojęcia co się w tedy ze mną stało. Byłam tak ZASKOCZONA, że próbowałam obrócić wszystko w żart. Gdy zostałam uświadomiona, że mówi serio, wpadłam w histeryczny szał. Gdy zapytałam czy mnie kocha, odpowiedział: nie wiem, chyba już nie. To dopiero był cios. Myślałam, że cały świat mi się zawalił. Nie chciałam go puścić do domu. Ok. 23.00 nie chcąc mnie samej zostawiać zamówił taksówkę do moich rodziców. Doprowadził mnie do samych drzwi i przekazał w ręce mamy. Poszedł sobie. Po rozmowie z mamą, otępiona z płaczu, zaczęłam się uspokajać. Zaczęło mi wszystko zwisać. Wtedy to usłyszałam dzwonek telefonu: mój Kochany wyszedłszy na świeże jesienne powietrze, taki wolny i niezależny uświadomił sobie, że mnie kocha i chce spróbować zbudować wszystko od zera.

2 podstawowe wnioski jakie wysnułam o sobie samej:
pozwalałam sobie na ranienie Ukochanego bo byłam przeświadczona o tym, że skoro kocha to MUSI akceptować mój charakterek. Że ja przecież tak mam i już.
bylam pewna, że tak czy siak będziemy ze sobą, niemożliwe żebyśmy nie byli.

Co mi ta sytuacja uświadomiła:
jak bardzo Go kocham i jak wiele mogę stracić przez swoją głupotę
że wcale nie jest powiedziane, że NA PEWNO będziemy razem
że chcę się starać dla nas. Jest po co.
że nie mogę się ciągle usprawiedliwiać charakterem, wychowaniem itp.

Mam szczęście, że mój Mąż nie jest introwertykiem. Nie chowa zranień w sobie. Potrafi się bronić. Nie wiem co by z nami było, gdyby było inaczej.
melasia1980... dajcie sobie czas na przemyslenie tego wszystkiego. Myślę, że dobrym pomysłem jest chwilowe zawieszenie przygotowań do ślubu.
Zaczęłaś pracować nad sobą - jesteś na dobrej drodze. Kochacie się - to ułatwia sprawę ;) i Tobie i Jemu.
Życzę Wam szybkiego wyjścia z impasu.
:usciski:

Odpowiedz
melasia1980 2009-06-22 o godz. 13:34
0

On już wie, że pracuję nad sobą. Wie, że bardzo mi na nas zależy - niestety nie zawsze potrafię zapanować nad łzami i wypłakuję mu się w rękaw.

Tak po tych Waszych podpowiedziach, myślę sobie, że jeżeli zauważ, że jednak nie daję rady sama się zmienić, to poszukam specjalisty.

A może któraś z Was zna kogoś wartego polecenia z okolic Piły, Poznania albo Szczecinka?

Zmykam spać, bo trzeba jeszcze wstać do pracy :|

Odpowiedz
Vilemo 2009-06-22 o godz. 13:23
0

trzymam kciuki za was.
mysle ze moze i powinnas zasiegnac porady specjalisty, skoro masz problemy z apanowaniem nad soba. zgadzam sie zAlma ze musisz zaczac od siebie. poinformuj swojego M. o tym. na pewno doceni fakt ze zadajesz sobie trud zeby zmienic swoje zachowanie, ze tak bardzo zalezy Ci na was.

bedzie dobrze ;)

Odpowiedz
Alma_ 2009-06-22 o godz. 13:00
0

Na pewno nie jest tak źle. Powiedz mu o swoich uczuciach i o tym, że chcesz zaczać od początku, chcesz się zmienić i będziesz się bardzo starać, bo zależy Ci na nim.

Cóż, tak to już jest w związkach, że ranimy się bardziej lub mniej, ale wiele tez wybaczamy i zapominamy. Jeśli zależy Wam na tym związku (a wierzę, że tak), to na pewno da się wszystko naprawić.

Jeśli zupełnie nie radzisz sobie z własnymi emocjami to zastanów się może nad przyjęciem pomocy specjalisty, czasami naprawde warto.

Odpowiedz
melasia1980 2009-06-22 o godz. 12:53
0

Staram się - bardzo bardzo się staram...

I może nie zawsze, ale coraz częściej udaje mi się panować nad moimi emocjami.

Boję się jednak tego, że te małe rany, które uzbierał już mój M. są na tyle duże, że będzie bał się ryzykować wspólnego życia ze mną...

Ale mam nadzieję, że się mylę...

Odpowiedz
Alma_ 2009-06-22 o godz. 12:37
0

Wiesz, miałam kiedyś podobny problem - nie panowałam nad własnymi emocjami, wybuchałam o byle co, doprowadzałam do wielogodzinnych kłótni, które wykańczały nasz związek... Aż zrozumiałam, jak wiele mogę takim zachowaniem stracić

Jeśli mogę Ci coś doradzić - to zacznij od siebie. Nie czekaj na jego decyzję, nie zamartwiaj się tym, co się stało, tylko po prostu żyj, ciesz się tym, co Was łączy, dbaj o to. Ręczę, że po pewnym czasie Twój narzeczony sam zauważy zmianę, która w Tobie zaszła i dojdzie do dużo pozytywniejszych wniosków dotyczących wspólnej przyszłości.

Jesteście razem, nikt jeszcze niczego nie przekreślił, więc jest szansa - nie zmarnujcie jej! Powodzenia :)

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie