"Przyznam, że na początku trochę sceptycznie podchodziłam do żony mojego syna, Kasi. Wydawała mi się taka mało serdeczna, zamknięta w sobie, miałam wrażenie, że się wywyższa. Nigdy nie było między nami żadnego konfliktu, ale brakowało mi bliskości. Mam dwóch synów i chyba podświadomie liczyłam, że Kasia będzie taką moją córeczką. W końcu pogodziłam się z tym, że stosunki między nami będą po prostu poprawne. I wtedy ona zrobiła coś, czego w ogóle się nie spodziewałam!"
*Publikujemy tekst naszej czytelniczki.
Całe życie mogłam liczyć tylko na siebie. Nie było łatwo
Mam dwóch synów, Michała i Maćka. Wychowywałam ich sama, mój mąż zmarł, kiedy chłopcy byli jeszcze w podstawówce. Wcześniej zresztą też niespecjalnie przejmował się swoimi obowiązkami rodzicielskimi. Krótko mówiąc, wszystko było na mojej głowie. Zarobić, ugotować, posprzątać, i – najważniejsze – przytulić. Przyznaję, nieraz było bardzo ciężko. Ale chłopcy są wspaniali i od najmłodszych lat wiedzieli, że musimy się wspierać i nawzajem sobie pomagać.
Michał, ten starszy, wyprowadził się z domu tuż po skończeniu technikum. Szybko się ożenił, wyjechał z żoną za granicę i tam ułożył sobie życie. Widuję go trzy, może cztery razy w roku. Bardzo się cieszę, że sobie dobrze radzi, ale bardzo mi go brakuje. Na szczęście Maciek został w naszym rodzinnym mieście. Długo nie zakładał rodziny, nie mógł trafić na odpowiednią dziewczynę, miał też problemy z pracą. Martwiłam się o niego strasznie, ale kilka lat temu wszystko zaczęło się układać.
Maciek poznał Kasię dwa lata temu i już w zeszłym roku wzięli ślub. Byłam bardzo zadowolona, że nasza rodzina się powiększa i miałam nadzieję na bliskie relacje z nową synową. Jednak Kasia okazała się być skryta, nie przepadała za spotkaniami w rodzinnym gronie, była mało wylewna. Cóż, najważniejsze, że pasowała Maćkowi – powtarzałam sobie w myślach.
Zachorowałam. Mój świat się zawalił!
Trzy miesiące temu spotkało mnie prawdziwe nieszczęście. Poważnie zachorowałam, konieczna była operacja, jednak terminy w państwowym szpitalu są, jakie są... Choroba nie zagrażała mojemu życiu, ale bardzo je utrudniała, za chwilę nie byłabym w stanie samodzielnie funkcjonować! Ja, która całe życie sama odpowiadałam za siebie i najbliższych. Bardzo trudno było mi się z tym pogodzić i chyba bardziej niż ból doskwierała ta okropna bezradność.
Oczywiście możliwa była operacja w prywatnym szpitalu, termin niemal od ręki, ale koszty ogromne! A na pewno nieosiągalne dla emerytki bez oszczędności. I kiedy tak z dnia na dzień coraz bardziej załamywałam się moją sytuacją, zdarzyło się coś niesamowitego. Zadzwonił Maciek i powiedział, że wpadną z Kasią na kawę. Ucieszyłam się, ale i zdziwiłam, bo synowa wcześniej nie była skora do takich spontanicznych wizyt.
Kiedy przyszli, Kasia od progu zaczęła mówić. Wprost zakomunikowała mi, że ona mnie ogromnie szanuje i docenia gigantyczną pracę, jaką zrobiłam dla rodziny, dla Maćka, dla Michała. Że zawsze stawiałam dzieci na pierwszym miejscu, nie myśląc w ogóle o sobie. A teraz choruję i najważniejsze jest, żebym szybko stanęła na nogi. Dlatego sfinansuje mi operację w prywatnym szpitalu.
Odjęło mi mowę. Po chwili się rozpłakałam, nie wiem, czy przez niesamowity gest mojej synowej, czy dlatego, że w jej oczach też zauważyłam łzy. Nigdy, przenigdy bym się tego nie spodziewała! Czuję wdzięczność.
Janina