"Moja żona nigdy nie kupuje mi walentynkowego prezentu, ale sama na taki czeka. Gdzie to równouprawnienie?"

"Moja żona nigdy nie kupuje mi walentynkowego prezentu, ale sama na taki czeka. Gdzie to równouprawnienie?"

"Moja żona nigdy nie kupuje mi walentynkowego prezentu, ale sama na taki czeka. Gdzie to równouprawnienie?"

zdjęcie ilustracyjne/Canva

"Nie jestem fanem walentynek i innych takich bzdetów, ale ożeniłem się z totalną romantyczką. Gdyby Marlena mogła to oglądałaby całymi dniami filmy o miłości i wzdychała, jak to inni mają cudownie, a jej mąż nie zabiera jej codziennie na spacer w deszczu z tęczą w tle oraz na kolację na górskim szczycie z widokiem na świat i gwiazdy na niebie. Wymusza na mnie romantyczne gesty, ale sama niczego nigdy nie zorganizuje".

Reklama

Publikujemy list od naszego czytelnika.

"Tego nie pokazują w komediach romantycznych, ale takie jest życie"

Tak właśnie w tym okresie walentynkowym chciałem się podzielić swoimi przemyśleniami. Po pierwsze - faceci, jak pewnie kobiety już zauważyły, nie są wcale bohaterami filmu "To właśnie miłość", który zresztą moja żona ogląda średnio raz w miesiącu. Po drugie - walentynki to umowna data, ale chyba zakochane pary powinni się o siebie troszczyć każdego dnia. Nie rozumiem nagle tego wysypu badziewia w sklepach w kształcie serduszek. Na co to komu? I właśnie po trzecie - przez to mdło-lukrowe badziewie, kobiety wierzą, że miłość to tylko wycieczki na koniec świata, bukiety z zerwanych kwiatów i taniec na środku polany. Dość tego! Miłość to nie są czerwone bajery, tylko ciężka harówka.

To, że mężczyzna narzeka na nieugotowany obiad to nie jest nic złego. Nie przypominam sobie, żeby moja mama nie przygotowała ojcu obiadu po jego powrocie z pracy. Jasne, że tego nie pokazują w komediach romantycznych, ale takie jest życie. Są kłótnie, jest podział obowiązków - z czego najczęściej to facet idzie do roboty zarabiać na swoją księżniczkę, a ona w tym czasie niech posprząta ich wspólny zamek (w naszym przypadku całe 72 metry na 5. piętrze) i poda swojemu rycerzowi smaczny obiad na koniec dnia.

mężczyzna trzyma prezent przewiązany bordową wstążką canva.com

" Uważam jednak, że miłości się nie kupuje"

Moja Marlena pracuje z domu. Mało pieniędzy dokłada do wspólnego budżetu, bo i zleceń nie ma zbyt wiele, ale nie mam jej tego za złe. Ja nieźle zarabiam i nie musimy liczyć każdego grosza. Uważam jednak, że miłości się nie kupuje, a chyba tak właśnie myśli moja żona. Odkąd jesteśmy razem, czyli dobre 8 lat, pod koniec stycznia Marlena zaczyna swoją starą śpiewkę pod tytułem "Walentynki niedługo, ciekawe co dostanę od mojego ukochanego". Kiedyś kumpela w pracy doradziła mi, żebym coś kupił żonie, skoro już tak podkreśla, że niedługo walentynki. Pojawiłem się więc ze słodyczami i to był błąd. Marlena uznała wtedy, że kwiaty to nie, bo szybko więdną i teraz ona będzie robić listę, co mogłoby się jej przydać.

Były już zestaw świec, voucher do SPA i jakaś torebka za kilka stów. W tym roku zażyczyła sobie zestaw do malowania paznokci czy coś w tym stylu, nie chcę mi się teraz odszukiwać nazwy - na pewno panie w redakcji będą wiedziały. Wszystko ok, mogę kupić ten prezent, bardzo drogi nie jest, miejsca w domu też chyba wiele nie zajmie, ale jest coś, co mnie wkurza. Ja mojej żonie kupuję te upominki z listy, a ona nigdy sama nic nie da. No przepraszam, raz mi dała spinki do koszuli - kompletnie nie w moim stylu i nietrafiony prezent.

To jak to w końcu jest z tym równouprawnieniem? Jest ono czy zmieniłyście zdanie? Bo ono to chyba działa tylko wtedy, jak coś jest na Waszą korzyść. Chcecie dostawać prezenty, chodzić na kolacje i do kina, ale już same zorganizować randkę, kupić coś swojemu partnerowi to pewnie niekoniecznie?

Jeśli moja Marlena to przeczyta (chociaż akurat specjalnie zmieniłem jej imię!) to trudno. Może trochę przemyśli swoją roszczeniową postawę.

Michał

5 sposobów na oszczędzanie pieniędzy, dzięki którym można odłożyć naprawdę sporą kwotę!
Źródło: CANVA
Reklama
Reklama