"Po śmierci żony synowa zaczęła mi liczyć za pranie i posiłki. Jak w pralni i restauracji, a to mój dom!"

"Po śmierci żony synowa zaczęła mi liczyć za pranie i posiłki. Jak w pralni i restauracji, a to mój dom!"

"Po śmierci żony synowa zaczęła mi liczyć za pranie i posiłki. Jak w pralni i restauracji, a to mój dom!"

canva.com

"Bliscy mówili mi, żebym nie ulegał pokusie i nie pozwalał synowi mieszkać z nami, gdy już się ożeni. Ja jednak nie umiałem mu odmówić, choć z synową od początku  nie dogadywaliśmy się zbyt dobrze. Dopóki jednak żyła moja Helenka, nie wchodziliśmy sobie w drogę. Ale po jej śmierci ja się mocno załamałem i gdyby ktoś nie przyniósł mi posiłku, to pewnie nic bym nie jadł. Nie miałem siły ani ochoty na nic. Synowa wówczas zaczęła mi liczyć za pranie i posiłki i to naprawdę wysokie stawki. Jak w pralni i restauracji, a przecież to mój dom. Ja jednak już nie czuję się jak w domu".

Reklama

*publikujemy list od czytelnika

Życie z Helutką było jak z bajki

Kiedy człowiek jest szczęśliwy i ma u boku ukochaną osobę, to nie myśli o tym, że kiedyś może być inaczej. Ja z moją Helenką byłem szczęśliwy od pierwszej chwili. Czułem się tak, jak bym latał, a przecież nie miałem skrzydeł. Ona sprawiła, że wyrosły i choć tylko my dwoje o tym wiedzieliśmy, nie interesowało nas to, co o naszym związku myślą inni.

Naszego syna uczyliśmy szacunki i empatii i trzeba przyznać, że chyba zdał egzamin z tych cech przynajmniej na piątkę.

Problem pojawił się, dopiero gdy do naszego domu wprowadziła się jego żona. Ja zawsze miałem do niej dobry stosunek, bo uważam, że skoro moje dziecko chce z kimś żyć to trochę tak, jak bym też adoptował kogoś jako ojciec.

Marlena nie dała się poznać z dobrej strony, a właściwie nie pozwoliła poznać się wcale. Jednak Helutka zawsze powtarzała mi,  żebym się nie wtrącał, bo ważne, że jej i naszemu synowi się układa.

Zaszyliśmy się więc w swojej części domu i jakoś to życie leciało.

Śmierć Heli przyszła niespodziewanie

Jednak czy na rozstanie z kimś bliskim można w ogóle się przygotować? Wydaje mi się, że nie.

Moja rozpacz była ogromna. Zawsze cieszyłem się życiem, a w tej sytuacji po prostu się załamałem.

Nie mogłem i nie chciałem jeść, prawie nie spałem. Nie robiłem nic obok siebie i zapuściłem moją część domu. Było ze mną coraz gorzej.

Syn próbował ze mną rozmawiać, ale ja nie umiałem się otworzyć. Sam nie wiedziałem, co dokładnie czuję, więc jak mógłbym zaspokoić ciekawość innych w tym temacie?

Pewnego dnia przyszła do mnie Marlena i powiedziała, że jeśli chcę, to może mi gotować obiady i robić pranie czy czasem ogarnąć moją życiową przestrzeń.

Pomyślałem wtedy, że może to dobry pierwszy krok do jakichś zmian i do tego, żeby znów stanąć na nogi i się zgodziłem, czego szybko pożałowałem.

starszy pan na tle morza canva.com

Muszę jej płacić za wszystko!

Szybko okazało się, że propozycja Marleny nie wynikała wcale z empatii czy jej dobrego serca. Ona zwyczajnie chciała sobie na mnie zarobić.

Jednodaniowy obiad kosztuje u niej 35 zł. a jeśli na pierwsze danie jest dodatkowo zupa, to cena wzrasta do 55 zł.

Za to za pranie synowa liczy sobie 3 dyszki.

Ja wiem i naprawdę rozumiem, że ona nie ma obowiązku mnie obsługiwać, ale przecież to mój dom i ja nie proszę jej o to, żeby płaciła mi czynsz za to, że ze mną mieszka.

Teraz jestem chyba w jeszcze gorszej formie psychicznej i kompletnie nie wiem jak sobie z tym poradzić.

Jerzy

Syn Krzysztofa Krawczyka walczy o spadek po ojcu. Nie stać go na podstawowe potrzeby, w tym jedzenie! "Walczę, żeby mieć na miskę ryżu". Zobacz zdjęcia!
Źródło: facebook.com/igor.krawczyk.142
Reklama
Reklama