"Tak bardzo chciałam być mamą. Nie miałam w życiu większego marzenia. Sama, jako dziecko, nie doświadczyłam rodzicielskiej miłości. Jej pokłady tak we mnie wrastały, że w pewnym momencie pomyślałam, że chyba pęknę, jeśli nie będę miała na kogo jej przelać. Ale spotkałam odpowiedniego mężczyznę i oboje bardzo pragnęliśmy dziecka. Po mniej więcej 8 miesiącach starań zaszłam w ciążę. Co to była za radość! Niesamowita. Ale później pojawił się strach, bo okazało się, że nasze dziecko ma rzadką wadę genetyczną i z najprawdopodobniej umrze po porodzie. Nie mogłam się z tym pogodzić. Ale musiałam. A gdy nadszedł już jego czas, chciałam zrobić sobie z nim więcej pamiątkowych zdjęć. Niestety mój mąż się na to nie zgodził, a jego słowa dosłownie złamały mi serce".
"Zawsze marzyłam o dziecku"
Nie miałam w życiu większego pragnienia niż to, żeby zostać mamą. Pragnęłam tego całą sobą, a moja psychoterapeutka odkryła, że ta silna potrzeba posiadania dziecka wiązała się z tym, że ja przez całe życie nie zaznałam rodzicielskiej miłości.
Z biegiem czasu zaczęłam to zauważać. Dziecko miało wypełnić pewnego rodzaju pustkę, którą "zaserwowali" mi moi rodzice.
Ja wychowywałam się sama. Ich wciąż nie było w domu, bo albo praca, albo niby ważne spotkania. Zasypywali mnie zabawkami i gadżetami, ale nigdy nie dawali mi swojego czasu.
Kiedy wreszcie spotkałam mężczyznę z moich snów, wiedziałam, że możemy założyć rodzinę. Niedługo później byłam już w ciąży.
"Niestety moja radość nie trwała długo"
Chciałam zadbać o tę ciążę najlepiej, jak tylko się da. Regularnie robiłam badania, suplementowałam się, wierząc, że urodzę w terminie zdrowego maluszka.
Niestety podczas badań prenatalnych okazało się, że nasze dziecko ma poważną, bardzo rzadką wadę genetyczną. Lekarz od razu powiedział, że dziecko najprawdopodobniej przeżyje maksymalnie dobę po porodzie i rzadko zdarza się, aby dzieci z tą wadą żyły dłużej.
Ta diagnoza zwaliła mnie z nóg. Najpierw zalałam się łzami, a później miałam taki okres wyparcia wszystkich tych złych informacji. Dalej kupowałam ubranka i gadżety dla synka i cieszyłam się na jego przyjście na świat.
Na psychoterapii jednak uświadomiłam sobie, że muszę pogodzić się z sytuacją. Mimo iż moje dziecko miało odejść do aniołków, to i tak odliczałam dni do momentu, aż będę mogła poznać synka. Nawet jeśli miałabym tulić go w ramionach tylko przez kilka chwil. I nadszedł ten dzień!
"Chciałam mieć po nim pamiątkę, ale mój mąż nie"
Obudziły mnie silne skurcze. Byłam w szoku, bo spodziewałam się raczej najpierw odejścia wód, a później powoli rozkręcającej się akcji. Ale to bez wątpienia były bóle porodowe!
Pojechaliśmy do szpitala, a kilka godzin później nasz mały Nikodem był już na świecie. Od razu podpięto go pod aparaturę, ale mogłam trzymać go w ramionach.
Był taki malutki, ale taki idealny. Nie widać było nawet, że coś mu jest. Wtedy znów zaczęłam myśleć, że on jednak z nami zostanie, ale lekarze nie dawali mu szans.
Nikodem odszedł po 10 wspólnych godzinach. Leżał obok mnie i nagle jego małe ciałko przestało oddychać. Zaskoczyło mnie to, że wciąż byłam w tej sytuacji spokojna. Wpadłam w rozpacz dopiero wtedy, gdy powiedziano nam, że pora się pożegnać.
Tak bardzo chciałam jak najlepiej go zapamiętać. Poprosiłam męża o kilka wspólnych zdjęć, ale on odmówił. Powiedział, że jeśli chcę, żeby on nauczył się żyć na nowo i posklejał swoje rozbite na milion kawałków serducho, to nie chce pamiętać o tym dziecku. Chciał o nim zapomnieć.
Bardzo mnie to zabolało. Nie posłuchałam męża i pozwoliłam sobie na małą sesję z Nikodemem. Wiem, że on kiedyś dojrzeje do tego, by wspomnieć syna. I wtedy z pewnością chętnie spojrzy na te jedyne pamiątki po nim.
A póki co, razem jeszcze leczymy się z bólu. Starając się jednocześnie, o kolejne dziecko. Głęboko wierzymy, że tym razem będzie nam dane doświadczyć rodzicielstwa w pełni.
Piękna modelka z Rosji pozuje z martwym synkiem. Niewyobrażalna tragedia… Zobacz galerię!