Ola i Krzysztof za pieniądze z wesela kupili sobie wymarzone meble do kuchni. Zapłacili za nie ponad 30000, a dodatkowe 5000 za ich montaż. Liczyli na to, że ekipa montująca będzie na tyle profesjonalna, że będą mogli zaufać panom. Niestety stało się inaczej.
"Spartaczyli robotę, a kasę wzięli"
Krzysztof umówił się na montaż mebli kuchennych na piątkowy poranek. Panowie mieli zacząć o 7, ale zjawili się dopiero w południe:
Już wtedy pomyślałem, że coś jest nie tak. Bo to straszliwie nieprofesjonalne.
Do tego ekipa nie miała ze sobą niektórych narzędzi i musiałem je sam udostępniać. Nie zabrali ze sobą nawet drabiny.
Na wejściu już ogłoszono mi, że mam się ulotnić, bo oni mają za pracę zapłacone i ogarną wszystko sami, a ja mogę sobie pozałatwiać sprawy na mieście czy w domu.
Mężczyzna więc pojechał do firmy, zobaczyć co się tam dzieje:
Co chwilę miałem telefon, że trzeba coś dokupić - choć tak naprawdę zapewniano nas, że wszystko jest w opłaconym przez nas zestawie.
Jeździłem w tę i z powrotem modląc się, żeby jak najszybciej skończyli.
"Załamałem się efektem pracy monterów"
Kiedy zaproszono mnie na oględziny kuchni po zakończeniu prac (miały trwać 6 godzin, a trwały 18), zdębiałem. Lakierowane fronty były całe porysowane, blaty naderwane i wycięte pod zlew i indukcję jakby ręczną piłką albo nożem.
Z kranu ciekło, a mikrofalówka nie działała. Myślałem, że wyjdę z siebie.
Krzysztof zażądał od robotników zwrotu połowy pieniędzy, bo w pracach należało wprowadzić poprawki. Usłyszał jednak, że nic z tego, bo ni swoją robotę zrobili.
Jak Wy zareagowalibyście w takiej sytuacji?