Annie Windley jest dziś śliczną 21-latką o pełnych piersiach i szczupłej, zdrowo wyglądającej figurze. Naprawdę trudno uwierzyć, że jeszcze dwa lata temu przypominała żywy szkielet.
Miała ostre, ptasie rysy twarzy i skrajnie wycieńczony organizm. Była tak przerażająco chuda, że ledwie trzymała się na nogach, bo w pozycji stojącej od razu kręciło jej się w głowie. W dodatku w każdej chwili groził jej atak serca. Pięciokrotnie przyjmowano ją do szpitala na krawędzi śmierci.
Gdy teraz wspomina tamte czasy, aż trudno jej w to uwierzyć. Annie pamięta, jak bardzo zależało jej, by być mniejszą i mniejszą.
Ludzie myślą, że chodzi nam o zwrócenie na siebie uwagi, ale trudno wyjaśnić, przez co przechodzimy - mówi.
Rozwojowi anoreksji sprzyjała niska samoocena i złe relacje z rodzicami. Z początku słyszała komplementy na temat swojej coraz szczuplejszej figury. Potem zaczęła się walka o życie. Annie nie zgadzała się nawet przebywać przy stole. Krzyczała i waliła głową w ścianę, byle tylko nie być nakłanianą do jedzenia.
O tym, że dalej żyje, zadecydował przypadek. A konkretnie, mała czekoladka. Pod wpływem impulsu Annie zdecydowała się na coś, co wcześniej uważała za niewyobrażalne:
To niewątpliwie szaleństwo myśleć, że kostka czekoladki spowoduje tycie - przyznaje, choć wtedy właśnie tego się spodziewała. - Tamtego dnia uświadomiłam sobie, że jedzenie wcale nie musi być tak przerażające, jak sądziłam.
Powoli i stopniowo Annie zaczęła odkrywać przyjemności związane z jedzeniem. I jego dobrodziejstwa. Wychudzona sylwetka dziewczyny zaczęła nabierać zdrowszych kształtów.
Dziś chce wspierać osoby toczące walkę z anoreksją. Na swoim profilu na Instagramie publikuje zdjęcia przed i po.