-
mi_ odsłony: 2818
Tęczowy most
Pozwoliłam sobie założyc temat poświęcony naszym najlepszym przyjaciołom..
Mój przyjaciel odszedł ode mnie wczoraj- 1 kwietnia- o godzinie 18.30 ...bardzo mi smutno i zle ,serce mi pęka i cały czas płaczę..nie potrafię się z tym pogodzić, to była piękna miłość..
Miał na imie Rocky ,miał 11 lat i był sznaucerkiem miniaturką. Od roku chorował na endokardiozę, poważną wadę serca. Przez ten rok robiliśmy wszystko,żeby przedłużyć mu życie, dostawał wszystkie niezbędne lekarstwa, specjalną karmę i dawał radę! prawie do końca był radosnym,żywym psiakiem...
tydzień temu nadszedł kryzys...Rocki z dnia na dzień słabł, schudł straszliwie i był bardzo smutny...nie chciał się bawić ani wychodzić na spacerki,które tak bardzo kochał...
załatwial się w domu i wymiotowal ,nic nie jadł ani nie pił...wczoraj sparaliżowało mu łapki i musiałam podjąć bardzo trudną decyzję o eutanazji...wet powiedział,że nie przeżyłby do rana i odchodziłby w strasznych męczarniach..Rockuś zasnął w moich ramionach , szybciutko ,cichutko i spokojnie...
nie oddałam go do kremacji, dostałam od weterynarza hermetycznie zamykane pudełko ,które wyłożyłam jego ulubionym kocykiem i zawiozłam go na działkę,którą uwielbiał...został pochowany koło jabłonki, pod która wylegiwał się w ciepłe letnie dni...
http://img17.imageshack.us/i/rokuc.jpg/
"Zawsze kiedyś przychodzi ten dzień, w którym Twój przyjaciel spogląda Ci w oczy po raz ostatni i nawet Twoja miłość, chociażby była najsilniejsza nie jest w stanie tego zmienić".
" Ta część nieba nazywana jest Tęczowym Mostem.
Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słońca; jest im ciepło i przytulnie.
Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare powracają w czasy młodości i zdrowia; te które były ranne lub okaleczone są znów całe i silne, takie, jakimi je pamiętamy marząc o czasach i dniach, które przeminęły. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie.
Biegają i bawią się razem, lecz przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spragnione ciało drży. Nagle opuszcza grupę, pędząc ponad zieloną trawą, a jego nogi poruszają się wciąż prędzej i prędzej.
To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłączyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na twoją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb; patrzysz znów w ufne oczy swego przyjaciela, który na tak długo opuścił twe życie, ale nigdy nie opuścił twego serca.
A potem przekraczacie Tęczowy Most - już razem ... "
Rinka napisał(a):
Monia1981 napisał(a):
czy to coś złego, jeśli wzięlibyśmy nowego pieska?
uwarzam że wręcz przeciwnie
ja tez :)
Anja napisał(a):
Maxa zawsze bedziesz miala w sercu, a nowy czlonek rodziny wypelni pustkę po Nim :)
dokładnie
Witajcie
Jutro mija miesiąc :( Ale ten czas szybko leci... Jest ciężko, ale czas leczy rany...
Mam do Was pytanko: czy to coś złego, jeśli wzięlibyśmy nowego pieska?
Nie to, żebyśmy chcieli zastąpić czymś Maxia - bo Maxia NIC nie zastąpi! Maxiuś był JEDYNY w swoim rodzaju i NA ZAWSZE pozostanie w moim sercu i pamięci.
Chcemy po prostu wypełnić pustkę w domu, jaka została po Maxiuniu. Jak przychodzi pora wyprowadzania to nie wiem co ze sobą zrobić, zdarza mi sie nawet samej wyjść na spacer, z fotą Maxia w kieszeni (może to się wydawać śmieszne, ale "lepiej" się wtedy czuję - na tyle lepiej, na ile można się poczuć lepiej po stracie Przyjaciela).
Pozdrawiam
nitka0 napisał(a):kasienkaaa jakie oczka cudne :) :)
moje czy psa ? :D bo to ja z tylu rudzielec w pizamie lol
zartuje :P
no fajne oczka mial :)
Witajcie
Jest ciężko, nie ukrywam, nadal nie mogę sobie znaleźć miejsca w domu, bo w każdym kącie pełno Maxia, z tą jednak różnicą, że już nie wybucham rozpaczliwym płaczem.
Najgorzej jest jednak rano i wieczorem, w porach wyprowadzania Go na spacerek...
Czuję jak łzy kręcą się w oczach, i czasem polecą po policzkach - wtedy myślę (mój mąż nadał mi taki tok myślenia), że Maxio również tęskni za Nami, że ma przy sobie swojego hipcia, a po spacerku na "tęczowym moście" sam wyciera sobie łapki, w swój ręczniczek, który również ma przy sobie...
Macie rację, na takie coś trzeba czasu...
Moja kochany Maxiuś
http://img265.imageshack.us/img265/9605/copyof19072007rapartamemw7.jpg
Pozdrawiam
ja tez za moją kotą tęsknie :( :(
czasami mam schize że sobie spi gdzies w pokojach czy w kuchni, jak otwieram lodówke to patrze czy nie leci - bo zawsze leciała do kuchni jak na zawołanie
moja Tina do tej pory jak ją wypuszczamy na podwórko to jej szuka :(
zawsze wybiegała i atak na kote robia lol ale taki atak przyjacielski
i teraz jak Tinka spi np a padnie słowo kot to od razu się podnosi i chce wyjść :(
Monia1981 napisał(a):
Mam wrażenie, że jest ze mną, tyle że nie ciałem
mojej koty nie ma ze mna dwa lata a ja caly czas slysze jak strzelaja panele jak zawsze strzelaly gdy wchodzila do mnie do pokoju
i zawsze sie odwracam, bo mam nadzieje ze to jakis sen byl a ona tak serio jest ze mna
Monia1981 napisał(a):
Minął prawie tydzień, a ja nadal się nie otrząsnęłam
nam dzisiaj 2 tygodnie mijają i też jak w letargu chodzę
gdyby nie tabsy to chyba bym zwariowała :(
Monia1981 napisał(a):
Czasami mam wrażenie np. że słyszę jak chlipie wodę z miski
mam to samo :x :x
Monia1981
na takie cos potrzeba czasu
ja kiedys mialam kota, nie wiem czy pisalam wam
zginal mi ktoregos razu, po prostu wyszedl i nie wrocil
przez pierwszy tydzien siedzialam w wolnych chwilach w oknie po kilka godzin i patrzylam czy przypadkiem przez ulice nie wraca do domu...
Hej
Minął prawie tydzień, a ja nadal się nie otrząsnęłam. Myślę o Maxiuniu moim ślicznym non stop.
Mam wrażenie, że jest ze mną, tyle że nie ciałem :(
Czasami mam wrażenie np. że słyszę jak chlipie wodę z miski. Albo rano lub wieczorem jak się na kołderce wierci (a miał taki zwyczaj, że lubił wskakiwać na łożko do któregoś z nas i się wtulał - taki kochany przytulanek był z Niego).
Hmmm... to z tęsknoty chyba...
Tak baaaaaaardzo za Nim tęsknię i tak baaaaaaardzo mi go brakuje
Dzięki mi_
Dzięki kasienkaaa
Rano się dziś obudziłam i się popłakałam bo nie przyszła do mnie moja psinka, nie wskoczył na łożko jak to miał w zwyczaju.
Nadal nie mogę się otrząsnąć z tej tragedii. Cały czas o nim myślę i szczerze mówiąc to nie wiem kiedy się otrząsnę, jak narazie wszystko jest takie świeże. Krzątałam się po mieszkaniu bez celu, i co chwilę popłakiwałam, bo w każdym kącie pełno wspomnień po Maxiu masakra totalna
Mąż był dziś u naszej pani wet, mówił, że była zaskoczona. Wystawiła świadectwo zgonu, by można było wyrejestrować Maxia (żeby można było zaprzestać płacenia podatku).
Monia1981 napisał(a): leki nie pomagają, więc skierowała nas do kliniki weterynaryjnej w Lublinie.
moj piesek miał tam operacje
bardzo miło wspominam ta klinike...
Monia przykro mi z powodu pieska :(
A mój Przyjaciel był (Boże jak to dziwnie brzmi a jeszcze wczoraj żył wśród nas) pekińczykiem.
Miał na imię Max (choć imion przyznam się szczerze miał kilka i co najciekawsze na każde reagował). Nie mogę się przyzwyczaic, że muszę teraz o nim mówić w czasie przeszłym.
Miał 8 lat i jak dotąd nie chorował. Do czasu, a ścislej mówiąc zachorowal nam w grudniu, miesiąc przed swoimi 8 urodzinami.
Nasza lek wet leczyla go na zapalenie płuc, bo kaszlał. Miał trudności z oddychaniem, widać było, że niknie w oczach, nie chciał jeść nawet swoich ulubionych przysmaków, spacerki stały sie przymusem a nie przyjemnością, zabawy z ulubionym hipciem zniknęly całkiem z rozkładu dnia. Nawet szczekać przestał. A witał nas szczekaniem i merdającym ogonkiem jak któreś z nas wracało z pracy- to wszystko zniknęło :(
Jeżdzilismy na zastrzyki z nim , i po jakimś czasie zarówno my jak i wet stwierdziliśmy, że leki nie pomagają, więc skierowała nas do kliniki weterynaryjnej w Lublinie. Byliśmy tam w marcu. Maxiuś całą drogę (jakieś 100km w jedną stronę) przesiedział mi na kolanach. Modliłam się, żeby mu tam pomogli i byśmy wrócili razem do domu. W klinice zrobili mu badania i okazało się, że ma niewydolność płuc i że płuca są sprawne tylko w 30%. Oboje z mężem te smutne nowiny przyjęliśmy ze łzami w oczach, mówiono nam że to raczej będzie postępowało, i że nikłe są szanse na wyzdrowienie. Nikłe, ale zawsze jakieś. Jest przynamniej jakaś nadzieja.
Wróciliśmy do domu, nasza wet była w ciąglym kontakcie z wet z Lublina, i robiliśmy co nam kazano: oklepywanie, by się lepiej odkrztuszało, zastrzyki wzmacniające i co tylko było w naszej mocy. Po tygodniu jakby sie poprawiło, wrócił apetyt i nawet wesoło poszczekiwał, merdał ogonkiem. Boże, jak miło było usłyszeć jego szczekanie.
W czwartek byłam z nim u wet, jak zwykle zmierzyła mu temp, osłuchała, dała zastrzyk wzmacniający, a po zastrzyku był osowialy jak zwykle, bo go to miejsce bolało. Tylko że tym razem nie chciał sam wracać na własnych nogach, nie chciał iść, więc całą drogę do domu niosłam go na rękach przytulając delikatnie. A w domu się napił wody i położył się na swojej leżance. Wieczorem był jednak problem, bo nie chcial spacerować, nawet siku nie chciał robić. Piątek i sobota minęły na trudnościach z oddychaniem, braku apetytu i niechęci chodzenia na spacerze. Siedziałam przy nim w wolnych chwilach od pracy i obowiązków domowych, głaskałam go delikatnie a Maxiu patrzył na mnie smutnymi oczkami, Boże drogi serce mi się kroiło. Zanim położyłam się spać, jak zwykle przed snem dałam mu buziaka w czółko.
Rano mąż obudził mnie ze łzami w oczach słowami,że Max nie żyje. Rozpacz i łzy po jego stracie dominowały w nas obojgu z mężem całe południe. Gdy trochę ochłonęliśmy, wyłożyliśmy pudełko (zostało nam po magnetofonie) jego ulubionym kocykiem. Mąż delikatnie ułożył Maxia w pudełku, ja ułożyłam jego ulubioną maskotkę hipcia koło niego, przykryliśmy drugim kocykiem. Mąż mi nie pozwolił jechać z nim pochować Maxia. Mówił, że lepiej bedzie jak zachowam w pamięci wspomnienia o wesołym Maxiu niż o zakopywaniu go w ziemi. Wywiózł go gdzieś za miasto, nie chciał powiedzieć gdzie ( pewnie boi się, że go odkopię z tęsknoty za nim).
Cały dzień jestem przybita i smutna ;( Już łez brakuje, a one cisną się do oczu, bo w każdym kącie domu pełno wspomnień o Maxiu. Był niewątpliwie kochanym psiakiem i moim PRAWDZIWYM PRZYJACIELEM.
mi_ cytuje "Zawsze kiedyś przychodzi ten dzień, w którym Twój przyjaciel spogląda Ci w oczy po raz ostatni i nawet Twoja miłość, chociażby była najsilniejsza nie jest w stanie tego zmienić"
-te słowa to święta prawda.
mi_ współczuję Kochana, wiem co przeżywasz
teraz moja 3ci rok ja Dzesława uspiliśmy
mi_ napisał(a):kasienkaaa
pamiętam tę mordkę kochaną....jak to zleciało...
no masakrycznie szybko :(
to zdjecie tylko jedno znalazlam na forumie , bo reszte mam gdzies na plytkach...
mój Ami :( kurcze juz 4,5 roku minęło odkąd go uśpiliśmy :(
Olencia:) ja myślałam, że Brokacik to Dolarek tylko imię mu zmieniłaś
Odpowiedz
Ojej... Poplakalam sie...
Bardzo Wam laseczki wspolczuje tych przykrych rozstan z najukochanszymi pociechami... Sama przez to przeszlam I wiem jakie jest to trudne...
Dolarek
Jej... to juz prawie rok... anadal taki bol
moj maly anioleczek...
na zawsze w naszych sercach !!
Jarzynowa napisał(a):
okropne są te rozstania ze zwierzakami
Sylwia* napisał(a):
a do tej pory mam wyzuty sumienia
przecież to nie Twoja wina
mi_ napisał(a):
zastanawia mnie fakt,że weterynarze nie pozwalaja byc przy drugim zastrzyku....
ja juz wiem czemu niepozwalaja...mi kazal byc i jeszcze trzymac kota
jak wyszlam z mama z przychodni to w taki atak paniki wpladlam ze plakalam i krzyczalam az sie ludzie dziwnie patrzyli na mnie ktoryz szli ze ziwerzetami tam :(
a do tej pory mam wyzuty sumienia..
fajnie, żee jest tak wątek
osoby, które nie maja zwierzat nie rzumieja często, że odszedł członek rodziny
mam nadzieje, że nie łamie reegulaminu ale popatrzccie tu:
http://www.psi-los.com/
tu pochowane są moje skarby
pierwsza niedziela października jest świetem zmarłych zwierzat cała masa ludzi, pal lamki (krzyzy nie ma) stawiaja wiatraczki gadaja ze soba
zawsze optymistycznie to na mnie działa :)
maja_o eternity śliczne te Wasze skarby eternity napisał(a):
do samego konca zachowywala sie jak szczeniak
tak samo,jak mój Roki, jeszcze niedawno jak z nim byłam na spacerze i bawil się z jakims psiakiem to pani powiedziała, że to młody piesek chyba bo taki skoczny
kurcze portyczałam sie a jestem w pracy
i ja straciłam moje zzwierzeta, jak miałam 10 lat umarł mój pies pudelek niestety nie mam zdjęcia
długo chorowała
3 latat temu w wigilie umarł mój pies jamnik. Miała wode w płucach, przerost serca i 16 lat. Tata pojechał z nua do weterynarza bo umierała i chcieli jej oszczędzić bólu ja nie zdążyłam z mężem dojechać
pochowana jest na psim cmentarzu
http://img25.imageshack.us/i/6bd5a33846.jpg/
Uploaded with http://imageshack.us
kilka lat temu umarł tez mój kot, miała chyba z 15 lat
pochowana jest z Kira- jamnikiem pokazanym wyżej bo bardzo sie kochały
http://img8.imageshack.us/i/0899d55bb5.jpg/
Uploaded with http://imageshack.us
W tych przypadkach pomimo, że rozpaczałam umiałam sie z tym pogodzić. wiedziałam, że miały dobre długie życie
ale kiedy umarł moj york przez głupote tesciowej która rozsypała nawóz w ogrodzie nie umiałam sie pogodzić, nie pogodziła i nigdy nie pogodzę
http://img843.imageshack.us/i/98527225.png/
Uploaded with http://imageshack.us
też jest na psim cmentarzu
bardzo Wam wszysttkim współczuje, wiem jak to jest niestetyy kiedy umiera przyjaciel
gosiunia napisał(a):
jak zobaczyły mojego wielkiego ojca, który płacze to nie chciały może jeszcze więcej bólu i jemu zadawać, ze chciałyi jemu pomóc
no ja tez ryczałam jak weszłam do weta i wet mi powiedział,że jak będę tak płakać, to nie pozwoli mi byc przy Rokusiu do końca....i musiałam sie wziąć w garść ,bo nie wyobrażałam sobie ,że mnie przy nim nie będzie....
dopiero po wyjściu dałam upust emocjom,ech..
mi_ podejrzewam że tu była sytuacja taka (nie wiem nie było mnie przy tym bo ja bym tam nie wytrzymała z bólu :( ) że jak zobaczyły mojego wielkiego ojca, który płacze to nie chciały może jeszcze więcej bólu i jemu zadawać, ze chciałyi jemu pomóc - jestem pewna ze tam Tygrysem się dobrze zaopiekowały w ostatniej drodze bo przez miesiąc codziennie chodził na podratowanie, bo jeszcze mieliśmy nadzieję że się uda ... i codziennie było widać z jakim uczuciem do niego podchodziły itd itp
Odpowiedz
mi_
ja byłam przy obu, babeczka nas zapytała, czy chcemy zostać i przy podawaniu go cały czas tuliłam, chociaż nie wiem, czy w ogóle jeszcze cokolwiek do niego docierało :( i po też jeszcze z nim siedziałyśmy jeszcze, tyle ile chciałyśmy, nikt nas nigdzie nie wypraszał ani nie poganiał
straszne to było trochę, jak powoli było czuć jak coraz wolniej oddychał, ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła go tak samego zostawić zryczałam się przy tym jak nie wiem wtedy...
qrde i się poryczałam też z tego wszystkiego :(
zastanawia mnie fakt,że weterynarze nie pozwalaja byc przy drugim zastrzyku....
mój mnie poprosił,żeby przejść do zabiegowego,przeciez mój Rokuś jeszcze na mnie patrzył,nie wyobrażam sobie zostawić go w takiej chwili...
do końca go tuliłam ,głaskałam i mówiłam...mówiłam mu,że idzie do babci - mojej Mamci-która go bardzo kochała i ze sie nim zaopiekuje ,mówiłam,że bardzo go kocham, podziękowałam za wszystkie lata, w których dawał mi tyle szczęścia i radości,ile żaden człowiek mi nie dał....całowałam go ,a on tak spokojnie odszedł...moja kruszynka kochana
poza tym muszę na spokojnie podziękować wetowi za to, w jaki sposób pomógł Rokiemu odejść z tego świata, tez go głaskał , czule przemawiał do niego ,powiedział mu,że był bardzo dzielny przez cały okres swojej choroby i że też jest mu ciężko i smutno,że nadszedł ten dzień...a na sam koniec powiedział do niego:" trzymaj sie tam ,gdzie idziesz i bądz szczęśliwy mój przyjacielu"....
znowu ryczę.....
Sylwia* o matko
mój Tygrys miał najpierw uspokajający zastrzyk - i przy tym mój Tato był, a już do ostatecznego Pani weterynarz poprosiła Tatę o wyjście - zreszta i tak mial łzy w oczach więc dla Niego też lepiej
nawet R miał łzy w oczach - ja nie poszłam wyryczana pożegnałam się z kicią w domu
mi_ napisał(a):
jak to na żywca?? w serce?? o matko
no od razu, bez glupiego jasia...zadnego wenflonu..nic :(
mi_ napisał(a):
mój najpierw dostał głupiego jasia, a póżniej założył mu wenflon i tam wstrzyknął barbiturany..
i tak powinno byc
ja jak z tamtad wyszla to mnie mama uspokoic nie mogla :(
Sylwia* napisał(a):mi_ na zywca miala prosto w serce zastrzyk zrobiony ten zabijajacy, przygryzla jezyczek i pyszczek byl we krwi :(
jak to na żywca?? w serce?? o matko
mój najpierw dostał głupiego jasia, a póżniej założył mu wenflon i tam wstrzyknął barbiturany..
ja myślałam,że niehumanitarne było to,że go trzymałas..i dlatego sie zapytałam
mi_ na zywca miala prosto w serce zastrzyk zrobiony ten zabijajacy, przygryzla jezyczek i pyszczek byl we krwi :(
Odpowiedz
moja selinka tez juz ponad 2 lata niezyje :(
a najgorsze to bylo dla mnie usypianie ;( ja ja trzyamala przy tym..czego do tej pory zaluje.. bo niebylo to humanitarnie zrobione mimo ze u weterynarza :(
Jarzynowa napisał(a):
PoCaHoNtAz jeny jaki słodki ten psiak i papużek śliczny
maddy napisał(a):
Anja napisał(a):
ale kochany psiaczek :) :)
on, słodziak i ten Martusiowy też :) :) :)
Strasznie slodki byl, no i kochany tez :)
Anjao tym, o tym..
Moris już przecież we wtorek 2 lata skończy a zdecydowaliśmy się na niego, jak A już nie było, a Enzo urodził się 8 kwietnia, czyli dokładnie rok po odejściu Assana
leci ten czas strasznie
Anja napisał(a):
ale kochany psiaczek :) :)
on, słodziak i ten Martusiowy też :) :) :)
mi_ strasznie mi przykro z powodu psiaka, za TM na pewno będzie mu lepiej
a zdjęcie piękne i super, że masz taką pamiątkę po nim :)
wstawisz jeszcze jakieś zdjęcia z tej sesji ?
a u mnie w piątek będzie 2 lata od odejścia Assana za TM
okropnie to rozstanie przeżyłam
Oscar i Yuki - oboje odeszli na moich rekach. Oscarek byl schorowany, mial 11 lat i wiedzialalam, ze ten moment musi nadejsc w najblizszym czasie, ale Yuki zlapalo cos nagle i nie udalo sie jej uratowac. Byla mlodziutka jeszcze, bo miala 4 latka.
Jak sobie pomysle, ze kiedys odejdzie tez Frugo i Kumpel to
kasienkaaa out_of_city
Dzieffczynka napisał(a):
smutny, ale z drugiej stony warto się wypłakać, wyżalić i oczyścić po stracie
smutny bardzo, ale z drugiej strony mam mamy pewnie mnóstwo wesołych wspomneń związanych z naszymi pupilami
więc ja Wam teraz napiszę co Maxiu robił jak byłam mała :)
jak go kupilismy to ja miałam 10 lat, rodzice po Niego pojechali, był taki malutki, ze moja Mama owineła go w koc, włozyła sobie pod kurtkę i zapieła zamek, a On sie cały tak zmieścił, jak weszli do domu to go puscili na podłogę, a ten łobuz wpadł od razu do mojego pokoju i mnie ugryzł w noge :D a że miała takie szczenięce ostre zabki to mi dziure zrobił w moich ukochanych fioletowych getrach wiec siedziałam na biurku i płakałam ze ja nie chce takiego psa, ze chce takiego co nie gryzie lol
zawsze miałam długie włosy i przewaznie jakis kitek albo warkocz uczesany... Max zawsze wyczaił kiedy siedzę w zasięgu jego pyszczka i zawsze mi gumkę z włosów ściągał, ale tak bardzo delikatnie, ze sama bym tego delikatniej nie zrobiła :)
i znakomicie wyczuwał fałszywych ludzi, miałam dwie koleżanki, których bardzo nie lubił, co było widać, bo w ogóle nie dawał im sie głasać, tylko siadał i patrzył na nie taki wzrokiem
po jakims czasie wyszło, ze te kolezanki - J i G - sa wredne wlasnie, ale za nim to sie okazało, to kiedys przyszła J do mnie, buty w przedpokoju zostawiła... a jak bychodziła to sie okazało ze ma nasikane do buciorów :o nie wiem jak i kiedy On jej to zrobił ale Jej mina była bezcenna lol lol
a G siedziała u mnie na sofie, Maxiu przyszedł, połozył jej głowe na kolanach - i ona taka zajarana mówi: oo zobacz a Maxiu juz mnie lubi!
i w tym momencie Max puścił jej na kolana takiego pawia wielkiego ze masakra :D po czym beknął i wyszedł z pokoju
jesóóó jak ona ryczała lol
i mojej mamy kolezance też do butów nalał :P
smutny, ale z drugiej stony warto się wypłakać, wyżalić i oczyścić po stracie
Odpowiedz
Jarzynowa o boze powyłam się
mi_
ale smutny temat..
jak bede miec chwile to poszukam fotek mojego :(
mi_
był najmądrzejszym psem z jakim miałam kiedykolwiek stycznosc, niesamowicie posłuszny, zdyscyplinowany a przy tym ukochany pluszak do tulenia
urodził się 25 września 1992 roku, zmarł 5 września 2004 roku o 5.50
jak byłam mała i nie chciałam wstawać do szkoły, to moja Mama mówiła "Maxiu idź obudzic Martusię" i Max wchodził na moje łożko, ściagał ze mnie kołdrę, wlókł ja do kuchni, siadał na niej i szczekał dopóki nie wstałam lol
był wspaniały po każdym wzgledem
przez wiele lat był najbardziej utytułowanym psem w historii swojej rasy w Polsce, czy jest nim do dziś to nie wiem, bo juz się nie interesuję wystawami
był też wyszkolonym psem obrończym
dwa razy uratował zycie jakims pijaczkom, którzy zasnęli w krzakach zimą, pewnie by zamarźli na smierc, gdyby nie był taki uparty i nie ciagnął mnie w te krzadyle na siłę , bo z wierzchu nic nie było widac , że jest tam jakis człowiek
bronił mnie zawsze przed ojcem, za co póxniej zbierał od niego baty :| ale zawsze, zawsze nas bronił
pod koniec zycie przez wiele dni nic nie jdał, nie pił, karmiłam go kaszka dla dzieci, wlewałam mu do pyszczka po łyzeczce
miał chore serduszko i żołądek, bolały go nózki bo miał zwyrodnienie stawów
bardzo schudł, nie chodził, wymiotował...
umierał niestety bardzo długo, odchodził i wracał po chwili
oczka zachodziły mu bielmem, języczek robił sie biały, nie oddychał.. a za moment otwierał znów oczka, niał różowy jęzorek i ciezko dyszał
odszedł dopiero jak mój ociec przestał mu powtarzac, ze nie wolno mu umierac
jak powiedział, ze może juz odejśc, ze nie bedzie zły i ze spotkamy sie z nim na tym moście kiedyś... to dopiero wtedy odszedł na zawsze
nigdy tego nie zapomnę
i do dziś za nim płaczę
mój kochany Maxiu :*
ja tez mialam cudownego pieska... mial 7 lat... BYła to mieszanka owczarka niemieckiego. Bardzo go przypominał, tylko był drobniejszy.
zaginal... wyszedl i nie wrocil
nauczony byl biegac samemu w kagancu, kolo bloku. Biegal z 15 minut i wracal.
oczywiscie nie zawsze biegał sam, ale czasami sie zdarzalo. wtedy - tego dnia mnie nie bylo, miałam polmetek w szkole... Jak rano wrocilam, Dzekiego juz nie było Pomyslalam sobie, ze pewnie polecial za jakims psem i wroci pozniej. Jak wstalam, Jego nadal nie było...
Przeszukalam całe osiedle, okoliczne równiez, schronisko, dawałam ogloszenia i nic... zapadl sie pod ziemie
to byl najukochanszy piesek. Przezylam to okropnie, nie spalam, nie chodzilam do szkoly jakis czas, tylko chodzilam, szukalam, płakałam
to bylo straszne. Jestem pewna, ze ktos go ukradl, bo On nigdy nie odchodzil daleko od domu :(
fotek nie mam na kompie. Musialabym zeskanowac, a nie mam jak :(
mi_
pies to najszczerszy przyjaciel człowieka, Twój był na pewno najszczęśliwszym pieskiem na świecie, że trafił na taką kochaną i czułą osobę.