• Alma_ odsłony: 4877

    Właściwie dlaczego ludzie w miastach mają mniej sąsiadów?

    Http://www.gazetawyborcza.pl/1,82709,4372916.html

    Nawiązujecie bliższe stosunki z sąsiadami?
    Zależy Wam na tym, czy wystarczy "dzień dobry" na schodach (albo i nie)?

    Zastanawiam się nad tym w kontekscie czekającej mnie przeprowadzki - warto zaprosić sąsiadów na zapoznawczą kawkę / winko czy tylko się wygłupię i dać sobie od razu spokój?

    Odpowiedzi (30)
    Ostatnia odpowiedź: 2010-01-31, 19:29:08
    Kategoria: Pozostałe
Odpowiedz na pytanie
Zamknij Dodaj odpowiedź
Gość 2010-01-31 o godz. 19:29
0

Wychowałam się wśród bliskich mi sąsiadów. Na tyle bliskich, że do tej pory mówię do nich per ciociu i wujku. Z ich dziećmi blisko się przyjaźniłam. Z jedną małą sąsiadką przyjaźnię się do dziś. 8) Nawet jest tu na tym forum. 8) I ślub miałyśmy tego samego dnia. :P

Teraz mieszkam w miejscu, gdzie z sąsiadami nie utrzymuję żadnych kontaktów (może dlatego, że jeszcze nie za bardzo ich mam). ;)

Odpowiedz
Gość 2010-01-31 o godz. 16:56
0

W mojej klatce jest 8 mieszkań i do wszystkich mówimy dzien dobry. Jednakże na tym sie konczy. Większość sąsiadów zjadłaby Ci bo masz nowy samochód, wyciecieraczkę czy inne duperele. Jakis czas temu jak zmieniłam samochód to jeden z sasiadów przestał mi mówic dzień dobry. :o

A teraz troszke inny klimat. Kupilismy działke. Nasz sasiad juz ma domek gotowy. Mieszka juz od grudnia. Rok tamu pojechalismy zobaczyć co tam sie dzieje na działeczce i spotkaliśmy sąsiada z zona. Bardzo sympatyczni i nawet rozmowa nam sie kleiła. Fajnie będziemy miec miłych sasiadów, tak wtedy mysleliśmy. Ale w tym roku doznaliśmy szoku. Zaczelismy załatwiac prad i wodę na działce, a tu okazało sie, że sasiad bierzę od nas prąd- z naszej jeszcze "nieaktywnej" skrzynki. Czyli cała budowę i pół roku po przeprowadzce korzysta z prądu na lewo :x
Doznalismy szoku. Jak sąsiad dowiedział sie, że planujemy budowę to zadzwonił do nas. Powiedział, że to jakas awaria i dlatego korzysta z naszego. Do konca lipca miał odłączyc się.

Super poczatek nowej znajomości-

Odpowiedz
matylda_zakochana 2010-01-31 o godz. 01:35
0

Ja dzieciństwo spędziłam na wsi, mam na wsi rodzinę, którą bardzo często odwiedzam. Powiem szczerze, że sto razy wolę być anonimowa w mieście, niż przyjaźnić się ze wszystkimi dookoła, a potem cokolwiek robię, to przejmować się co powiedzą sąsiedzi, którzy uwielbiają wtykać nos w nieswoje sprawy.
Nuży mnie także słuchanie o życiu sąsiadów, których ledwo znam.
Ostatnio zauważyłam, że ludzie nawet do kościoła chodzą, żeby zobaczyć innych, żeby poplotkować.

To, że ludzie odwiedzają się bez zapowiedzi może i dla kogoś być zaletą, ale ja po prostu nie znoszę niezapowiedzianych wizyt, na które mogę czasem nie mieć ochoty.
Tylko jak np. rodzinie powiedzieć, żeby nie wpadali w niedzielę po południu na kawę? Na bank by się obrazili.

Odpowiedz
madziula 22 2010-01-31 o godz. 00:57
0

Wychowywałam się na wsi- jest dokładnie tak jak Blutka napisała, ale niektórzy naprawdę się przyjaźnią, nie oczekując rewanżu w postaci kopaczki do kartofli ;)
Poza tym zazwyczaj na wsi wielu mieszkańców jest po prostu rodziną, czasem przysłowiową siódmą wodą po kisielu, ale jednak- a to łączy :D
Większośc dzieciaków chodziła ze mną do szkoły, wszyscy się znają, każdy wie co u innych słychać.Zazwyczaj ludzie sobie pomagaja i się wspierają.
Zabawne było, jak z moim chłopakiem malowaliśmy ogrodzenie przed naszymi zaręczynami- nagle na drodze wzmógł się ruch- tabuny ludzi chodziły drogą(np. do sklepu), żeby sie przyjżeć mojemu warszawskiemu chłopakowi :D -każdy oczywiście się zatrzymywał, pytał, musiałam przedstawiac mojego A.
Jakieś dwa miesiące temu wprowadziliśmy się do nowego mieszkania, mamy sąsiadów , ale jesteśmy tylko na dzień dobry( nawet mamy jednych sąsiadów Polaków).W poprzednim domu , kilka ulic dalej, czasem odwiedzaliśmy miła parę starszych Anglików- ale to raczej na zasadzie niezobowiązującego grilla-nasze ogródki sąsiadowały ze sobą.Trochę żal nam było się stamtąd wyprowadzać.

Do obecnych sąsiadów raczej nie chodzę po cukier 8) , ale nic straconego- w końcu mieszkamy tu dopiero dwa miesiące.

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 17:55
0

Hmmm, w mojej klatce jest 9 mieszkań, z sąsiadami jesteśmy na "dzień dobry"... i dobrze mi z tym, jakoś sama nie chcę za bardzo zacieśniac więzi z sąsiadami z klatki
Inna sprawa, że mieszkam na młodym osiedlu - więc sąsiadów w moim wieku jest naprawdę sporo. Nieraz razem imprezowaliśmy czy robiliśmy wypady w różne miejsca. Teraz spędzam czas z osiedlowymi młodymi mamami - więc w tym sensie znam naprawdę duuuużo sąsiadów.

Odpowiedz
Reklama
Asiowa 2010-01-30 o godz. 07:17
0

Aguus napisał(a):
Milo,ze w dniu slubu to sasiadka przyniosla zupe dla mnie i dla mamy,zebysmy cos zjadly,bo my nie mialysmy czasu robic.

Mieszkałam kiedyś w starej kamienicy - wszystkie sąsiadki to były ciocie z ich dziećmi spędzalam całe dnie

W dniu mojego ślubu wyszłam na dwór cała pięka i radosna spojrzalam w okna i zrobiło mi sie bardzo smutno bo nikt mnie nie ogladał - ani jednego sąsiada w oknie. Pomyslałam, że jakos dziwnie tak - ludzie żyjacy w kamienicy są raczej ciekawscy. Okazało sie później że nikogo w oknach nie było bo wszyscy sąsiedzi już siedzieli w kosciele, zeby dobre miejsca zając

Teraz mieszkam na nowym osiedlu. Kontakty z sąsiadami sa przesympatyczne ale nie odwiedzamy się w mieszkaniach

Niedlugo wracam do mojej kamienicy :D

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 05:05
0

U nas w klatce tylko 7 mieszkań. W sumie to nie znam tylko jednych sąsiadów, tzn. jestem z nimi na "dzień dobry". Z innymi na "ty", znamy się dość dobrze (to z racji pracy W., to z racji tego, że również mają małe dzieci). Za ścianą mamy kolegę z grupy W. z roku :D Tych znamy baaaaaaaaardzo dobrze.
Generalnie nie narzekam, bo sąsiedzi trafili nam się naprawdę fajni :) (przynajmniej ci w klatce).

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 03:51
0

Kilka dni temu idąc na kolejkę zauważyłam na bramie wjazdowej jednego z domów napis: Witaj, mała sąsiadeczko :). Aż zrobiłam zdjęcie, bo mi się to takie miłe wydało...

U nas w bloku sąsiedzi mówią sobie Dzień dobry. Raz nawet pożyczyłam od sąsiadów naprzeciwko blachę do ciasta w sytuacji wielce kryzysowej. Ale generalnie sąsiadów nie widuję, choc nie mamy windy do garażu podziemnego. ;)

Wczoraj, w ramach solidarności bez-wodnej sąsiad z dołu powiedział, że u nich jeszcze trochę leci, więc miałam okazję pogadac z sąsiadką, która napełniała mi baniaczek. Ale odczułam, że chyba nie było jej to bardzo w smak, więc już się tam więcej nie pokażę.

Kiedyś było lepiej - znało się wszystkich sąsiadów, głównie poprzez dzieci z podwórka. Muszę przyznac, że brakuje mi takiej miłej, życzliwej sąsiadki - ale cóż - nie chcę się nikomu narzucac.

Odpowiedz
matylda_zakochana 2010-01-30 o godz. 02:37
0

Aguus napisał(a):
Zaluje,ze chociaz nie ma tutaj takiej starszej pani,z ktora mozna by bylo wracajac z zakupow pogadac pod oknem .....
A może jest, może trzeba się tylko rozejrzeć? :)

Odpowiedz
Aguus 2010-01-30 o godz. 02:31
0

Mieszkam w Warszawie od pazdziernika,od konca maja mieszkamy z mezem w swoim mieszkania i do pelni szczescia brakuje mi pracy i kawek z sasiadkami.
Pochodze z malego miasteczka i zawsze cenilismy sobie to,ze znamy sie z sasiadami.Z najblizszymi jest nadal tak,ze nawet sie nie puka tylko wchodzi odrazu do mieszkania.
Nawet moja niezyjaca Babcia miala ze swoja sasiadka z gory sygnaly w rury,typu:jak pukam dluzej to znaczy,ze pani Krysia ma przyjsc do mnie,zeby mi wlosy na walki zakrecic na walki.(swoja droga to dziwne,ze sie tak przyjaznily,a mowily do siebie pani X,pani Y).
A nawet i teraz ta sasiadka jak widzi,ze z mezem przyjechalismy do rodzicow to schodzi na dol i pyta co slychac.
Milo,ze w dniu slubu to sasiadka przyniosla zupe dla mnie i dla mamy,zebysmy cos zjadly,bo my nie mialysmy czasu robic.
Milo,ze dzieci sie razem wychowywaly,a mamy spotykaly na kawach,a pozniej starsze dzieci pomagaly w opiece dzieci innych sasiadow ...

Moja mama jak do mnie dzwoni i slyszy,ze znow jestem sama bo moj maz wyjechal to zawsze "mnie zaluje",ze ona to chociaz jak jej smutno,bo Babci juz nie ma,a mojego taty i brata w domu nie ma to chodzi do sasiadek na kawe ...
A i nieraz sobie poplacza i powspominaja,ze teraz to juz nie ma kto witac wszystkich sasiadow i gosci ;) bo zawsze to moja Babcia zyczliwie zagadywala ludzi wygladajac przez okno.

Czasami zaluje,ze mieszkam na strzezonym,wielkim osiedlu gdzie wiekszosc sasiadow jest anonimowa dla siebie...
Zaluje,ze chociaz nie ma tutaj takiej starszej pani,z ktora mozna by bylo wracajac z zakupow pogadac pod oknem ....

Eh,sorry za przydlugi post i smęcenie ...

Odpowiedz
Reklama
matylda_zakochana 2010-01-30 o godz. 02:26
0

K2 napisał(a):na sasiada najlepszy jest pies i sprawdza sie to w kazdym zakatku swiata. chodzac na spacery nie ma sily, spotka sie innych psiarzy, a jak psy sie witaja, to trudno nie zagadac.
No, jednych pies łączy, innych dzieli ;)
Ja u siebie chyba mam już teraz więcej wrogów niż przyjaciół ;)

Odpowiedz
Gość 2010-01-30 o godz. 01:46
0

W wieku przedszkolnym i podstawówkowym mieszkałam w kamienicy. Tam znali się wszyscy. Sąsiedzi byli w większości starszymi ludźmi. Nie pracowali i cały dzień spędzali w domu. Przesiadywałam u nich regularnie. Zawsze była to dla mnie atrakcja, bo u każdego było coś fajnego, czego nie miałam u siebie. Mieszkaliśmy z babcią więc sąsiadki do nas też często wpadały na kawę. Wpadało się bez zapowiedzi.
Babcia gdy czasem była zajęta, kazała mi być cicho, gdy słyszała ruch na klatce i udawała, że nikogo nie ma w domu ;)
U sąsiadek często jadałam obiady, bo wiedziały co lubię i gdy akurat to szykowały, zapraszały lub przynosiły trochę do spróbowania.

Teraz mieszkamy w bloku, gdzie też łączą nas przyjemne stosunki z sąsiadami. Średnia wieku jest niższa, ale jesteśmy najmłodsi w klatce (reszta w wieku naszych rodziców, ewentualnie mieszkają nadal z dziećmi).
Dwóch sąsiadów z klatki już nie pracuje. Zajęli się robieniem ogródka z obu stron bloku. Wyszło cudo. Zaaranżowali praktycznie całą przestrzeń. Nasz blok jest na wzniesieniu i na dodatek balkony nie wychodzą na kolejne budynki lecz niskie domki więc widok jest ładny. Sąsiedzi nasadzili tam mnóstwo kwiatów, pnączy, krzewów. Zrobili duże oczko wodne, w którym pływają rybki. Jest fontanna z żabką i własnoręcznie wykonana kaskada wodna. Siedząc w pokoju słyszę szum strumyka.
Panowie niemal ciągle pielą i upiększają teren. Zawsze można wyjść na balkon i pożartować.
Pożyczają narzędzia, podlewają kwiaty, gdy wyjeżdżamy itd.
Atmosfera jest przyjacielska.
Inni sąsiedzi się nie angażują, ale zgrzytów nie ma.
To oczywiście inny klimat od tego w kamienicy. Nie odwiedzamy się nawzajem i nie przesiadujemy na kawce, ale nie jesteśmy dla siebie anonimowi.

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 23:54
0

na sasiada najlepszy jest pies i sprawdza sie to w kazdym zakatku swiata. chodzac na spacery nie ma sily, spotka sie innych psiarzy, a jak psy sie witaja, to trudno nie zagadac.

mysle, ze ogromne znaczenie ma tu inny sposob zycia. moi rodzice wracali do domu o 5, nie bylo takie zachrzaniantusa jak teraz, w tv bylo malo ciekawych programow, wiec sie wychodzilo na spacery, do biblioteki czy an balkon pogadac i w ten sposob sie na sasiadow "trafialo", zamaist supermarketow byly sklepiki osedlowe, gdzie sie codziennie mleko i chleb kupowalo. teraz mozna przezyc nie wychodzac z domu. ogromna ilosc mieszkancow ma samochod, wiec i pogadanie w metrze czy na przystanku odpada.

Odpowiedz
moniamacka 2010-01-29 o godz. 23:22
0

Ja przeprowadziłam się do mojego bloku w pażdzierniku 2006 i prawie nikogo nie znam
Wychowałam sie na wsi, w domu, gdzie sąsiedzi byli czestymi gośćmi, a potem internat i akademik, gdzie prywatnośc była zminimalizowana do zera i właściwie tęskniło się za przestrzenią tylko do własnegoużytku. Po 5 latach akademika i ciagłych zmianach współokatorek nie miałam ochoty już z nikim nowym się poznawać (w głębokim tego słowa znaczeniu tzn. opowiadac kolejny raz o sobie, rodzienie etc.)
Ale przyznam że teraz chwilami brakuje mi sąsiedzkiej wspólnoty..
Biegając z pracy i do pracy nie zdążyłam się z nikim zaprzyjaźnić w moim nowym mieście. Właśnie sobie zdałam sprawę, ze właścieiwe nie mam tu koleżanek....

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 22:45
0

Nie powiedziałabym, że przyjaźnimy się z sąsiadami, ale też nie odgradzamy się od nich. Mówimy dzień dobry (blok 3 piętrowy, z 2 klatkami), często oni również wypowiadają te słowa jako pierwsi. Od sąsiadek czasem coś pożyczam jak np. kluczyk do śmietnika, Pan Ś.P., który mieszkał na parterze zawsze widząc kogokolwiek z klatki, uśmiechał się od ucha do ucha sczebiocąc słowa powitania :). Inny mieszkaniec, z sąsiedniej klatki, zawsze chętny na pogawędkę, przesympatyczny, opiekuje się okolicznymi kotami, w czym staramy mu się pomóc. Sąsiadki z mego pietra, osobliwe Panie, ale zawsze każda wie, kiedy druga wyjeżdża, każda jest chętna do pomocy. Ostatnio zrobiło się w sumie młodziej w moim bloku, gdyż powprowadzali się studenci, bądź osoby tuż po studiach. Tych dopiero poznajemy. Natomiast na osiedlu, do którego zamierzamy się wprowadzić, bloki są 4 rodzinne toteż podejrzewam, że niemożliwością będzie brak jakichkolwiek kontaktów z sąsiadami. Jak na razie dowiedzieliśmy się , że sąsiad mieszkający nad nami pracuje w MEN'ie 8):lol:.

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 21:08
0

Kiedy mieszkaliśmy w bloku, kontakty z sąsiadami ograniczały się do "dzień dobry", ew. do krótkich rozmów o pogodzie, karmieniu kotów czy osiedlowych sprawach administracyjnych. I było dobrze- nie było ani przyjaźni, ani konfliktów.
Odkąd mieszkamy w domku, utrzymujemy bliższe relacje z sąsiadami. Może dlatego, że są to ludzie w naszym wieku, pod wieloma względami podobni do nas. Znamy się wszyscy, mówimy sobie "cześć", zapraszamy się na grilla, na imprezy urodzinowe itd. Ale też i konfliktów jest więcej - o prakowanie nie na swoim miejscu, o to, że komuś nie podoba się czyjś płot, o to, że czyjś pies za głośno szczeka... Każdy wie wszystko o każdym, rodzą się plotki, zawiść, bo ktoś ma lepszy telewizor, ładniejszy trawnik Tak więc im bliższe relacje, tym niestety powodów i okazji do kłótni więcej.
A awantury z sąsiadami o tyle nie popłacają, że jesteśmy "skazani" na swoją obecność, na widywanie się codzienne latami itp. Kontakty ze znajomymi czy rodziną można ograniczyć wg woli, a sąsiada się nie pozbędziesz, choćby nie wiem co lol Może dlatego ludzie wolą utrzymywać dystans... I ja to rozumiem 8)

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 19:57
0

Mieszkamy w malym bloku, ale sasiadow nie mamy bliskich, bo ich nie chcemy. Zbyt wiele razy takie znajomosci wychodzily bokiem i mamy nauczke. Jest ´dzien dobry´i to wystarczy. Gdybym miala sie kiedys wyprowadzic do wlasnego domu (oby!), nie zamierzam tego zmieniac.

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 19:51
0

W kamienic moich rodziców znałam wszystkich, sąsiedzi mnie pilnowali jak byłam mała i nie było rodziców w domu. Teraz jest trochę gorzej, bo są nowi sąsiedzi, starzy poumierali :(

W moim wrocławskim bloku jest 56 mieszkań. Znam studentów wynajmujących mieszkanie za ścianą, bo czasem wpadają pożyczyć korkociąg, znam z widzenia sąsiadów, z którymi mamy dzielony balkon, bo nam parę razy oddawali kota, jak przelazł. Reszty nie znam nawet na "dzień dobry", nie poznałabym czy to ktoś z mojego bloku.

Z moimi obecnymi sąsiadami jestem na "Buongiorno" a jak mieli nam zakręcić wodę to sąsiadka przyszła się upewnić, że zrozumieliśmy kartkę z informacją, bo w końcu możemy nie mówić po włosku i co będzie? Zupełnie inny klimat, wszyscy są życzliwi i czuje się, że to jest wspólne "condominium" a nie tylko numerek na bramie.

Dlaczego w Polsce jest inaczej? Nie wiem, może jesteśmy za bogaci, by się nie bać i za biedni, by móc zaryzykować?

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 19:49
0

Hmm, ja nie narzekam. Przez 25 lat mieszkałam w bloku, w którym zdecydowana wiekszość mieszkańców dobrze się znała, głównie ze względu na to, że ludzie razem pracowali. Kumplowaliśmy się z wszystkimi dzieciakami, które wychodziły na podwórko, zapraszaliśmy się do mieszkań. Dwie osoby z bloku chodziły ze mną do klasy, w tym moja najbliższa przyjaciółka, z którą podawałam sobie ręce przez balkon. Nie było problemu z pożyczeniem cukru, jajka czy młotka. Do tej pory wiem kto mieszka u rodziców w bloku i mniej więcej co robi, ile ma dzieci itp (choc już nie mieszka w tym bloku, tylko tak jak ja - wyprowadził się). lol .
Teraz już tam nie mieszkam ale chciałabym choć trochę tych dobrych relacji przenieść do naszego nowego bloku. Z sąsiadami poznaliśmy się na forum zanim jeszcze się tu wprowadziliśmy. Na piętrze oprócz naszego mieszkania są jeszcze trzy i nie mogę powiedzieć, że znamy się jakoś wyjątkowo dobrze ale problemu z pożyczeniem czegokolwiek nie ma. Sprawę ułatwia fakt, że wszyscy są młodzi, w podobnym wieku (no, oprócz jednych sąsiadów ale z nimi też się dobrze dogadujemy - sąsiadka ta zaskoczyła mnie gdy przyszła pożyczyć szklankę "taką zwykłą szklaną, ponieważ robi pierogi i nie ma ich czym wykroić a jeszcze wszystkich rzeczy nie przewieźli ze starego mieszkania" :D. ).
Mamy dwie pary sąsiadów, z którymi utrzymujemy bardzo dobre kontakty a imprezować zaczęliśmy zanim ja z B. tu zamieszkałam. Wiemy, że możemy na nich liczyć, zostawiamy u nich klucze jak ktoś z rodziny do nas przyjeżdża; byli też u nas na weselu. Dzięki temu, że oni zapraszają na imprezy innych sąsiadów nasz krąg znajomych się poszerza. Minusem jest to, że nie mamy jeszcze dzieci - sporo u nas mam, które siedzą sobie z dzieciakami na placu zabaw a to łączy, heh.
Żałuję, tylko że nie znam wszystkich sąsiadów z bloku, choćby z widzenia. Ostatnio sprowadziło się trochę ludzi i nie wiem kto jest kto, wrr.
Podsumowując: jestem zadowolona z relacji sąsiedzkich 8)

Odpowiedz
kkarutek 2010-01-29 o godz. 19:39
0

W klatce schodowej gdzie mieszkają moi rodzice jest łącznie 8 mieszkań. Z wyjątkiem jednej rodziny (nowej) znamy się ze wszystkimi bardzo dobrze od kilkunastu lat, z dwoma rodzinami jesteśmy zaprzyjaźnieni - zarówno rodzice jak i dzieci. I dobrze jest wiedzieć, że w razie problemu dzwonimy do siebie nawzajem, że pożyczamy od siebie przysłowiowy cukier, że gdy zleciałam ze schodów i nikogo z rodziców nie było, to własnie sąsiedzi mnie opatrzyli i pomogli mi.
Dlatego wielkim szokiem była dla mnie przeprowadzka do bloku na Ursynowie - zamkniętego mini osiedla, gdzie oprócz ochroniarza nikt nie odpowiadał na "dzień dobry", gdzie z naszej własnej klatki "znamy" dosłownie jedną rodzinę i mówimy sobie zawsze cześć, gdzie reszta patrzyła na nas wilkiem jakbyśmy z ksieżyca spadli. ZImno mi w tym bloku, obco i marzę o szybkiej wyprowadzce.
Też się rozpisałam...... czemu nie mamy sąsiadów? Myślę że odpowiedź tkwi właśnie w tym, że właśnie wszyscy gonią, nie mają czasu, z mieszkania idą wprost do garażu, z garażu do pracy i tyle widzieli świata zewnętrznego. A że znamy kogoś lepiej z pracy niż z mieszkania obok? Dla mnie słaby argument, bo tak samo można kompletnie nie znać osoby z sąsiedniego pokoju, mimo że się pracuje od kilku lat. Trzeba po prostu chcieć ten kontakt nawiązać. Ehhh rozpisałam sie na całego :)

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 19:11
0

Ja poznalam kilku sąsiadów na osiedlowym forum. Zaczęliśmy mailować i z dwiema parami utrzymujemy teraz staly kontakt. Te dwie pary też mają jakiś znajomych już w bloku i powoli się wszyscy poznajemy "na browarze". Co jakiś czas po prostu któreś z nas zaprasza do siebie resztę + nowych i jest naprawdę fajnie.

Fajne to jest dlatego, że jeśli mieszkasz ze znajomymi już ludźmi to bardziej zwraca się uwagę na codzienne życie-wielu sąsiadów zaczyna zauważać wtedy, że nie mieszkają w puszczy . Jakoś tak wspólnie można się zorganizować i w razie potrzeby sobie pomóc. Wiadomo, że chętniej pomaga się osobom, z którymi się utrzymuje kontakty niż obcym.

Poza tym wszystkim innym sąsiadom mówimy zawsze "dzień dobry".
Puzel ma też już kilku znajomych "kumpli" z papierosa sprzed bloku (nie mamy balkonu i Puzel musi wychodzić na skwerek przed blokiem na fajkę) i od zepsutej bramy, którą reperowal już kilka razy z kimś ;) . Mieliśmy też fajną babcię na parterze w mieszkaniu obok ale się wyprowadzila i mieszka tam teraz krzykliwy babsztyl, który wystawia śmieci przed drzwi (doslownie naprzeciw windy zawsze wieczorem stoją) i widzieliśmy, że ktoś życzliwy postawil je jej na wycieraczce ;)

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 19:03
0

Może to cynizm, ale wydaje mi się, że na wsi po prostu ludzie są sobie bardziej potrzebni - łączy ich po prostu wspólnota interesów.
Teściowa nie dlatego gada ze starą Hanką, która mieszka kilka domów dalej, że ją lubi (bo nie mają o czym gadać), ale dlatego, że kupuje od niej jajka. Sąsiad nie dlatego przypilnuje nam domu, że czuje braterstwo dusz ;), ale dlatego, że pożyczamy mu podkaszarkę. W mieście niczego od moich sąsiadów nie potrzebuję, oni mnie wręcz nie interesują, dopóki nie wchodzą mi w drogę. Zwykłe "dzień dobry" mi wystarcza, nie widzę potrzeby usilnego bratania się tylko dlatego, że ktoś mieszka obok.

Odpowiedz
matylda_zakochana 2010-01-29 o godz. 18:56
0

Tak z mojej obserwacji, to zauważyłam, że np. w małych miasteczkach i na wsiach ludzie często odwiedzają się na plotki, żeby czegoś się dowiedzieć, a potem iść do innych sąsiadów i znowu poplotkować.

Często jest też tak, że człowiek ma potrzebę, żeby być z ludźmi, ale w mieście ma wybór z kim chce spędzać czas, wszystko jest jakby bliżej. Natomiast w mniejszych miejscowościach ludzie są troszkę na siebie skazani.

Ja też sąsiadom powiem "dzień dobry", ale więcej wspólnych tematów nie mamy.

Odpowiedz
Och 2010-01-29 o godz. 18:47
0

W naszej klatce jest 12 mieszkań. Z wszystkimi jestem na "dzień dobry" i to byłoby na tyle. Nie mam potrzeby "bratać" się z nimi. Nie chcę nic wiedzieć o ich życiu i tak samo, nie mam potrzeby opowiadania o sobie. Taka ze mnie pustelnica ;)

Odpowiedz
matylda_zakochana 2010-01-29 o godz. 18:00
0

W którymś z ostatnich Wprost był artykuł, że Polacy wolą zapraszać do domów raczej kolegów z pracy, niż sąsiadów. I chętniej zapraszają do pubów, niż do domów.
Wydaje mi się to zrozumiałe, ponieważ łatwiej zaprzyjaźnić się z kimś, kogo zna się dobrze spędzając z nim codziennie po kilka godzin. Są wspólne zainteresowania, wspólne tematy może podobne problemy (choćby w pracy).
Co może łączyć mnie, ze starszą Panią na emeryturze, wyprowadzającą pieski (a ja przecież piesków nie lubię). O czy miałabym porozmawiać z sąsiadem, którego nie znam, może nawet nie lubię, bo po nocach wierci dziury, trzepie dywany, czy zostawia brud na klatce?
Wiadomo, że słowo do słowa i mogło by się okazać, że wiele rzeczy nas łączy, ale przejażdżka windą jest zbyt krótka, żeby się o tym przekonać.

Kiedyś, jak jeszcze byłam małą dziewczynką bardzo często odwiedzali nas sąsiedzi z sąsiedniej klatki, ale mój tata znał ich z pracy. Odwiedzała mnie koleżanka z niższego piętra, ale znałam ją ze szkoły podstawowej, do klasy ze mną chodziły przynajmniej 3 osoby z mojego bloku. Kolega często wpadał, ale zazwyczaj pożyczyć zeszyty, czy książkę. Przy okazji można było chwilę porozmawiać.
Teraz do moich rodziców wpadają sąsiedzi, ale zazwyczaj porównać rachunki za wodę.

Odpowiedz
DobraC 2010-01-29 o godz. 17:55
0

a poza tym w tym nagle malenkim swiecie czasem mamy wrazenie ze nam ktos miejsce zabiera. bo sasiad zaparkuje "na naszym miejscu" (choc nie jest nasze tylko zawsze tu parkowalismy). bo nagle w wozkowni pojawi sie wozek i trza bedzie troche bardziej manewrowac i co z tego ze ma prawo tu stac jak dotychczas bylismy wygodnie jedynymi uzytkownikami. etc, etc...
ja czasem mialam takie odczucia jak ktos wchodzil w pociagu do przedzialu. bo "bedzie mniej miejsca"

Odpowiedz
Gość 2010-01-29 o godz. 17:49
0

Kontynuując wypowiedź Dobrej -
mniej, bo sąsiedzi zbyt blisko mieszkają w bloku i obecność najzwyczajniej w świecie często przeszkadza. Bo kiedy sąsiadka z naprzeciwka wypuszcza trójkę swoich małych dzieci na klatkę, żeby tam się bawiły (a bawią się za pomocą piszczenia!!), kiedy sąsiadka z góry codziennie o świcie włącza radio M. z mszą na cały regulator, kiedy inna sąsiadka z góry biega po klatce w drewniakach razem ze swoją córeczką i ujadającym pieskiem, to bardzo przeszkadza. I kiedy sąsiedzi celowo zostawiają drzwi na klatkę otwartą, to przeszkadza naprawdę nie tym na samej górze, ale tym na parterze właśnie (czyli mojej skromnej osobie). I jak tu być w dobrej komitywie z sąsiadami?
Nie jestem. Dzień dobry tylko państwu z piętra.

Odpowiedz
DobraC 2010-01-29 o godz. 17:36
0

rozpisalam sie a w sumie na pytanie nie odpowiedzialam lol 8)

mniej sasiadow bo bardziej troszczymy sie o swoje bezpieczenstwo. bardziej sie zamykamy. wiecej pracujemy i wracajac wieczorami przemykamy z garazy podziemnych do domow... bo czasem nie chce nam sie wysilic na usmiech bo jestesmy zmeczeni...

Odpowiedz
DobraC 2010-01-29 o godz. 17:34
0

mieszkamy w 12rodzinnym budynku, sasiadow znamy wszystkich, cos tak kazdy o sobie wie, przystajemy na chwile zeby pogadac "o pogodzie" ;) gdy sie spotykamy na korytarzu. spotkalismy sie z bardzoc ieplymi reakcjami po urodzeniu Milosza, jeszcze jak bylam w szpitalu.
w sasiednim budynku mamy przyjaciol, ktorych poznalismy na osiedlu. razem grillujemy, wyjezdzamy, spedzamy weekendy.
z reszta osiedla mowimy sobie dzien dobry co jest duzym sukcesem ;). jako ze nasz budynek byl oddany jako ostatni (po 7 latach od pierwszych budynkow), sasiedzi wczesniejsi poczuli sie oszukani przez dewelopera bo na miejscu tego budynku mialo byc boisko. efekt? wyladowywali sie na nas, okreslajac mianem holoty (bo to budynek z mniejszymi mieszkaniami, do tej pory na osiedlu najmniejsze mieszaknie mialo 100m), nie odpowiadajac na dzien dobry, zamykajac przed nosem furtke...

niech im bedzie na zdrowie ;). Ale z kilkoma osobami utrzymujemy cieple stosunki dzieki spacerom z psem i wspolnym "psim" tematom :)

ale zaluje troche bo marzy mi sie zeby bylo tak jak w malej niemieckiej miescinie w ktorej kiedys bylam gdzie na spacerze wieczorem wszyscy sobie na ulicy mowili dzien dobry....

i tak apel.. o wiecej zyczliwosci... nie tylko tej sasiedzkiej...

Odpowiedz
Alma_ 2010-01-29 o godz. 17:26
0

http://www.gazetawyborcza.pl/1,82709,4372919.html

A zdjęcia takie miłe ;)

Odpowiedz
Odpowiedz na pytanie